Drogi Panie Doktorze.
Zupełnie nie wiem, po co mam pisać te listy i czemu ten pomysł kosztował mnie trzysta pięćdziesiąt dolarów, uznajmy jednak, że to Pan jest specjalistą, a ja tylko skromnym pisarzem, który o psychoterapii wie tyle, że Freud trochę za dużo czasu poświęcał penisom.
Odpowiadając na pytanie, które zadał mi Pan w czasie naszego ostatniego spotkania: tak, Amy nadal mnie nienawidzi, tak, wydawca nadal wymaga ode mnie chodzenia po wodzie i wskrzeszania umarłych, a Åke nadal nie rozumie, czemu siedzę przed laptopem, zamiast oglądać z nim Pulp Fiction. Innymi słowy, polecana przez Pana zmiana nastawienia na bardziej optymistyczne sprawiła głównie, że wszyscy dookoła zaczęli podejrzewać, że jestem a. pijany, b. naćpany, c. znowu oglądałem Vicky Cristina Barcelona i znalazłem się na tym etapie, w którym pragnę wyjechać do Europy, poznać przypadkiem jakiegoś Javiera Bardema i uprawiać z nim dziki seks na molo. Nie wiem, czy chodziło Panu o akurat taką reakcję i czy można uznać to za poprawę.
Na kolejną wizytę stawię się jednak punktualnie, obiecuję.
Z poszanowaniem
Harvey Dissenter/notka do siebie: wytrzeźwieć i wykreślić to o Bardemie, bo konował znowu sobie zażyczy podwyżki za pracę w warunkach mocno konsternujących/
Rzecz jasna, spóźniłem się.
To akurat nie było niczym zaskakującym - przez wszystkie lata studiów najbardziej bałem się stałej, monotonnej pracy i wstawania o szóstej rano w każdy dzień roboczy. Był to jeden z głównych czynników sprawiających, że wziąłem się za pisanie. Inni pisarze mówią o wenie i powołaniu - ja w sytuacji, gdy nie mogłem pisać, zazwyczaj myślałem o pracy w callcenter. W rezultacie przez całe życie miałem problem z umawianiem się na konkretną godzinę. Niestety, to tłumaczenie wyraźnie nie przypadło do gustu doktorowi Akermanowi, bo jak zwykle spojrzał na mnie wzrokiem mówiącym: ,,I tak naliczam od ustalonej godziny".
Tu należy zrobić przerwę na przedstawienie osoby doktora. Otóż był on Anglikiem, przy czym prócz typowych wad tej nacji (jak na przykład mówienie w sposób sugerujący paraliż części gardła oraz przekonanie, że Benedicta Cumberbatcha należy wypuszczać na plan zdjęciowy bez torby na głowę) był irytującym pedantem - wyglądał jak skrzyżowanie Stephena Colberta z C3PO i zwracał się do mnie per ,,drogi panie", gdy akurat chciał mi przekazać jakąś mądrość życiową. Prócz tego rozmawiało się z nim dobrze, rzadko przerywał, a przez to, że palił e-papierosy z podejrzaną zawartością, cały jego gabinet pachniał migdałami. Możliwe, że zaciągał się cyjanowodorem, wiadomo, psychiatrów nawet w piekle nie chcą.
W każdym razie teraz też spojrzał na mnie tym swoim wzrokiem, zaznaczył coś piórkiem na tablecie, powitał się uprzejmie i wskazał mi fotel. Zanim poszedłem na terapię, myślałem, że takie rzeczy załatwia się na kozetkach, jednak nie: do mentalnego wyflaczania się służył sfatygowany, czerwony fotel z zagłębieniem tam, gdzie setki pacjentów siadało i mówiło, co im leży na sercu.
Siadłem na tym fotelu i spojrzałem na doktora wyczekująco. Zwykle to on zaczynał.
- Drogi panie - powiedział, a to nie zwiastowało niczego dobrego. - Przez poprzednie dziesięć wizyt zauważyłem, że ma pan niepokojącą skłonność do niezbyt przystojnego krążenia wokół tematu i omijania meritum sprawy. Znam historię pana życia. Wiem, na jaką partię głosuje pana ciotka Ruth, skąd wziął pan swojego kota, jakie studia pan skończył i jaki smak Pop Tarts jest pana ulubionym. I przez ten cały czas zastanawiam się nad jednym: co pan pomijał? Ponieważ w pewnym momencie w tym wszystkim robią się dziury. Ujmę sprawę jasno: nie mogę panu pomóc, jeśli nie wiem, na czym polega problem.
Milczałem, a fotel nagle zrobił się jakiś taki mniej wygodny. Nawet nie wiem, co mnie bardziej uraziło - to, że Akerman nagle zaczął mówić z sensem, czy to, że najwyraźniej przez poprzednie dziesięć razy pobierał ode mnie grube pieniądze za nic.
- Problem jest taki, że ostatnio ciężko mi się pisze - wytłumaczyłem.
O to w zasadzie rozbijała się cała psychoterapia. Po rozwodzie z Amy nie napisałem niczego, spokojnie dryfując na grantach z gościnnych wykładów i praw do ekranizacji jednej ze wcześniejszych książek. Przez całe wieczory myślałem o tym, że jeśli nic nie napiszę, wyląduję na słuchawie, ciągle odkładając pracę do świętego nigdy, ciągle wysłuchując jęczenia i błagań wydawcy, abym się za siebie jakoś wziął. I nic, przez trzy lata napisałem jedno słabe opowiadanie i wprowadziłem poprawki do scenariusza filmu Robowampiry kontra zombie. Cholera wie, co jest bardziej upokarzające.
Akerman wyglądał na zasępionego. Pociągnął długo e-papierosa i wypuścił olbrzymią chmurę paskudnie żółtej pary.
- Myślę, że to nie oddaje skali problemu - zauważył. - Ostatnio w ogóle pan nie pisze. Jest pan, drogi panie...
...ałć, robi to już drugi raz w czasie dyskusji, zaczyna być poważnie...
- ...w końcowym stadium kryzysu wieku średniego. Proszę nie przerywać. Miał pan dość dotychczasowego życia, rzucił pan żonę, przeprowadził się na drugi koniec kraju, zerwał większość znajomości, wymienił iguanę na kota i, tak przy okazji, zrywając ze wszystkim, zerwał pan, panie Dissenter, z chęcią pisania zarobkowego. Ma pan dwa rozwiązania - albo próbować przywrócić stan początkowy, albo znaleźć sobie inną pracę.
Prawdopodobnie, gdy tylko doktor spojrzał na mnie, wiedział, która opcja wchodzi w grę.
- Nie rzucę pracy. I lubię swoje nowe życie - zaprotestowałem. Przez te trzy lata udało mi się poczynić pewne postępy, podczas gdy przez poprzednie dwadzieścia trwałem w stagnacji. Rozumiecie, wpadłem w pułapkę zwykłego życia: ślub na ostatnim roku studiów z dziewczyną z Jersey, dom kupiony przez jej bogatą, acz paskudną ciotkę, którą przez to musiałem znosić przez kolejne dekady, książki produkowane taśmowo niczym mordercy w serialach kryminalnych, dwoje dzieci. Czasami szaleństwo, jak na przykład kupienie wielkiej jaszczurki zamiast labradora. I jak zazwyczaj bywa w takich sytuacjach, Amy odkryła, że nienawidzi we mnie tego, że nie odróżniam sztuki nowoczesnej od stelażu pozostawionego przez murarzy na przerwie, ja odkryłem, że nienawidzę, jak ona rzuca komentarzami na temat spłaszczania tyłka przed komputerem. Później mieliśmy siebie dość na tyle, że ona mnie puściła kantem z pastorem, ja ją puściłem kantem ze znajomym krytykiem literackim. W rezultacie moja katolicka rodzina nienawidzi jej za tego pastora, jej rodzina ,,popieramy TEA Party od czasów drugiego zlodowacenia" nienawidzi mnie za tego krytyka, null, koniec. Ona zabrała dzieci, ja się przeprowadziłem, poznałem szwedzkiego byłego wrestlingowca, wziąłem z nim ślub i całkiem dobrze by mi się żyło, gdybym przy okazji był w stanie napisać jakąś książkę. Nie byłem.
Meritum problemu.
- Nie chodzi o to, aby wracał pan do stanu, który uznawał pan za niezadowalający. Ale wydaję mi się, że zbyt szybko pan, drogi panie Dissenter, zakończył pewne sprawy - paplał Akerman. - Może w tym tkwi problem. Może właśnie o to chodzi. Może powinien pan pogodzić stare życie z nowym życiem.
- Panie Akerman - zacząłem w podobnym tonie. - Niektóre rzeczy są nie do pogodzenia.
- Harveyu, wszystko da się pogodzić.
- Nie. Stephenie.
Przez moment patrzyliśmy na siebie. Cokolwiek bym zrobił, on i tak górował nade mną. Miał w kieszeni moje pieniądze i ten fakt był niezmienny niezależnie od tego, ile sentencji w stylu Paulo Coelho jeszcze rzuci.
Wiadome także było, że tego dnia już nie dojdziemy do żadnych sensownych wniosków.
Drogi Panie Doktorze.
Stephenie. Przemyślałem Pana spostrzeżenia i, chociaż wydają się one bardziej szalone niż wypowiedzi Davida Ike'a, i tak nie mam nic do stracenia. Åke cieszy się, że pozna moją rodzinę - może jego Pan też zaprosi na terapię? Bo to objaw wybitnie patologiczny.
Zabieramy ze sobą Hannibalka, mając nadzieję, że to on odwróci uwagę od nas. Mówię Panu, gdyby zabawy tego kota znalazły się na Youtubie, przyjechałaby do nas cała brygada antyterrorystyczna. W zasadzie wydaje mi się, że konkretny cel sprawił, że poprawił mi się humor. Chociaż nadal cierpię na odwrócony syndrom króla Midasa - absolutnie wszystko, czego dotknę, zamienia się w gówno - nie jest tak źle, jak ostatnio. Napisałem całe dwie strony i pokazałem Åke, a on stwierdził, że nie powinienem powiększać czcionki tylko po to, aby tekst wydawał się dłuższy.
Mam nadzieję, że podoba mu się sypianie na wycieraczce.
Pozdrawiam serdecznie,
Harvey Dissenter
Oczywiście, największy problem mieliśmy z wpakowaniem kota do transportera.
Hannibal był kotem, którego próżno szukać w internecie. Ważył dobre czternaście funtów i w zasadzie nie nikt nie wiedział czy ma w sobie coś z persa, czy dostał kiedyś drzwiami w nos i mu zostało. Imię otrzymał po tym, jak próbował skonsumować kotkę sąsiadki i nie udało mu się tylko dlatego, że rzeczona sąsiadka ma wprawę w rzucaniu cegłami.
Braliśmy go w ramach asekuracji. Trzymał go, jak zwykle, Åke - głównie dlatego, że był ode mnie o piętnaście centymetrów wyższy, był byłym wrestlingowcem i nie kierował, co w teorii oznaczało, że miał jakieś szanse przeżycia w zderzeniu z furią Hannibala. Niestety, był wyraźnie również lekkomyślny, ponieważ po wejściu do minivana postawił transporter na tylnym siedzeniu, tuż obok lodówki.
- Wścieknie się - poinformowałem go, odpalając samochód.
Ustaliłem, że żadna psychoterapia nie zmusi mnie do zbliżenia się do byłej żony, pozostała mi więc jedynie moja własna rodzina, która nie do końca akceptowała fakt, że jestem pisarzem, a nie prawnikiem, natomiast na mój drugi ślub oddelegowała jedną osobę, podobno metodą wyciągania najkrótszej zapałki.
Åke obrócił się i spojrzał na podrygujący transporter.
- Nic mu nie będzie - odpowiedział z typowym dla siebie obcym akcentem. - Lepiej pomyśl o tym, czy niczego nie zapomnieliśmy zapakować. Zamknąłeś garaż?
- Zamknąłem.
- Kiedy ostatnio robiłeś przegląd w samochodzie?
- Dwa miesiące temu - odpowiadałem automatycznie, myśląc o tym, co by powiedzieli o tej rozmowie ci wszyscy politycy od gejów uprawiających dziki seks z piórkami w tyłkach. Podejrzewam, że większość jeszcze nie zauważyła, że w większości związków dziki seks występuje w dwóch procentach, a dziewięćdziesiąt osiem zajmuje zamykanie garażu, wynoszenie śmieci, płacenie rachunków i użeranie się z kotem-mordercą.
- Mam czekoladki dla twojej matki i whisky dla ojca - poinformował mnie Åke.
- Bardzo przewidująco, ale wręcz odwrotnie - mruknąłem.
Z jakiegoś powodu ja, sławny pisarz lat czterdzieści osiem, dwoje dzieci, dwa związki małżeńskie i domek w Europie, czułem niepokój na myśl o spotkaniu z rodzicami, zwłaszcza że rozmawiałem w tej sprawie tylko z bardzo powściągliwym ojcem. Uznałem jednak, że poniosę to poświęcenie na rzecz wskrzeszenia weny.
Podróż była długa i męcząca - kot z tyłu fuczał tak, że chwilami zagłuszał radio, Åke z typowym dla niego stoicyzmem odłączył się od świata, zdradliwie wyciągając książkę konkurencji. Granice stanów poznawaliśmy, jak zawsze, po jakości dróg, które wraz z posuwaniem się na południe stawały się coraz bardziej wyboiste, a przy wjeździe do Teksasu zarzuciło nami tak, że przywiodło mi to wiele nostalgicznych wspomnień z przeszłości. Dom. Wielkie nic pośrodku jeszcze większego niczego. Nie wierzcie serialom z Chuckiem Norrisem - najgorsze, co może was tutaj spotkać, to jakiś wariat ze strzelbą, który was zastrzeli, jeśli wejdziecie na jego posiadłość.
Gdy wreszcie podróż dobiegła końca, powitał nas... no cóż, wariat ze strzelbą.
Nie zrozumcie mnie źle - mój ojciec zdecydowanie nie był człowiekiem specjalnie gwałtownym, czy, co gorsza, niebezpiecznym, jednak jego autorytaryzm w domowych rządach sprawiłby prawdopodobnie, że Władimir Putin stanąłby w kącie i przepraszał za naniesienie brudu na butach. Oczywiście, jeśli akurat by nas odwiedził. Poza tym tatko prezentował się dość specyficznie, co było zasługą tego, że od kiedy w wieku dwudziestu lat zauważył, że siwieje, farbował sobie włosy na czarno. I nie przestał, nawet gdy zostały mu smętne strzępki za uszami. Innymi słowy, obraz farbowanego, krępego gościa pod osiemdziesiątkę w drelichach i ze strzelbą mógł wywoływać niekoniecznie pożądane uczucia. U mnie na przykład wywoływał wrażenie, że znowu mam piętnaście lat i zostałem przyłapany na doklejaniu do ciał modelek z pornogazety głów wokalistek Abby.
- To robimy tak - szepnąłem. - Ty odbezpieczasz kota, a ja, korzystając z masakry, rozpędzam gruchota do dwustu mil i...
- Harvey, dorośnij - westchnął Åke, który sam, będąc po trzydziestce, czytał komiksy o superbohaterach, nosił złote kolczyki i miał wytatuowany nad pośladkiem napis ,,AMSTERDAM", cholerny hipokryta.
Wyszedł z samochodu. Przez chwilę nawet spodziewałem się usłyszeć strzały. Nic takiego nie nastąpiło, wobec tego z ciężkim sercem ruszyłem w stronę otwartej bramy wjazdowej. Po zaparkowaniu nie zostało mi nic innego, jak być dzielnym, zapomnieć o bólu i wysiąść. Ojciec natychmiast ruszył w moim kierunku, strzelba podskakiwała przy każdym kroku.
- Trzy lata! - ryknął w moją stronę. - Trzy cholerne lata nie przyjeżdżałeś do swojej matki, a teraz wpadasz jakby nigdy nic...
Åke, który akurat chciał podejść, stanął skonsternowany.
- ...i jestem pewien, absolutnie pewien, że przepiłeś wszystko, co ci dali za te twoje bazgroły i nie licz na więcej, bo ani ja, ani Patricia nie mamy zamiaru dłużej tego tolerować. Daliśmy ci wolną rękę, gdy brałeś za żonę tę nieokrzesaną dziewczynę, chociaż jej rodzina nie dołożyła się do ślubu i...
Trzymany przeze mnie transporter z kotem drżał niczym pracująca piła spalinowa.
- ...i ciotka Ruth nawet nie wiedziała, jak to wytłumaczyć gościom, ale coś takiego? - Szybkie machnięcie strzelbą w stronę Åke, do którego właśnie chyba dochodziło, że wcale nie przesadzałem, opowiadając o swojej rodzinie.
- Tato, błagam...
- Na litość boską! On jest LUTERIANINEM!
Jeśli Åke chciał coś powiedzieć - a wyglądał tak, jakby chciał - teraz mu przeszło. Ojciec odwrócił się na pięcie, spojrzał na niego spode łba i, wyciągając palec, fuknął:
- Panu nie mam nic do dodania. To sprawa rodzinna i będzie rozstrzygana w gronie rodziny. Ale moja żona pewnie zada kilka pytań.
Mój biedny mąż spojrzał na mnie pytająco, zastanawiając się zapewne, która odpowiedź nie poskutkuje odstrzeleniem nóg przy samej dupie. W końcu najwyraźniej zdecydował się na najbardziej dyplomatyczną, jaka mu przyszła do głowy.
- Oczywiście.
Wziąłem głęboki oddech. Coś mi się wydawało, że już nie byliśmy w Kansas.
Drogi Stephenie,
Pytałeś mnie o relacje rodzinne. Zasadniczo nie jest to temat, na który lubię pisać - krytycy często mi zarzucają brak wprawy w opisywaniu więzi międzyludzkich, tj. że są one do dupy. Jest w tym trochę prawdy. Zasadniczo relacje w mojej rodzinie dzielą się na drewniane niczym gra Daniela Craiga i irytująco nachalne jak komary nad jeziorem. Wszystko, co tyczy się moich rodziców, jest właśnie zbytnio nachalne - największą frajdę zrobiłoby im zorganizowanie takiego programu jak w Truman Show, aby mogli w dowolnej chwili przejrzeć, przeanalizować i zakwalifikować każdy cholerny moment mojego życia, bym przypadkiem nie zrobił czegoś, co mogłoby być głupie, nielegalne, niemoralne, albo - co gorsza - co by się im nie podobało. Mój drugi ślub nie spodobał im się trzy razy. Pierwszy raz, gdy zorientowali się, że Åke to imię męskie. Drugi, gdy ojciec odkrył, że chodzi o tego faceta w złotych gatkach, który w dziewięćdziesiątym ósmym rzucił na matę Undertakera w dwudziestej minucie WrestleManii. Trzeci - gdy matka doszła do wniosku, że Szwedzi niedostatecznie szanują papieża. Rozumiesz więc, Stephenie, sprawa jest poważna.
Zawsze Twój,
Harvey D.
Sprawa była bardzo poważna.
Moja matka nie była osobą, która tolerowała rzeczy za mało tradycyjne, zbyt szalone i zbyt mało katolickie - a moje małżeństwo z Åke zdecydowanie do takich należało. Powitała więc nas chłodno. Wiele się nie zmieniła od czasu, gdy widziałem ją ostatnio - nadal drobna, nadal wyglądała na młodszą od taty o co najmniej dziesięć lat i nadal z jakiegoś powodu uważała, że moda lat osiemdziesiątych nigdy nie przeminęła i nie ma nic dziwnego w olbrzymim tapirze.
- Przygotowałam kolację z okazji waszych odwiedzin - powiedziała tonem sugerującym, że mamy spodziewać się ludzkich zwłok głęboko przyprawionych cykutą, bo tylko na to zasługujemy.
Åke wyraźnie próbował pod naporem jej wzroku wydawać się mniejszy, mniej przypominający zawodowego boksera i ogólnie bardziej zwyczajny. Szło mu raczej kiepsko, więc w ramach otuchy wziąłem go za rękę. Moja mamuśka zawsze podchodziła negatywnie do wszystkich, których przyprowadzałem do domu: najpierw dlatego, że koledzy mogli mnie sprowadzić na złą drogę, później - ponieważ ja mogłem sprowadzić na złą drogę kolegów.
- No, mamo, to jest mój mąż - poinformowałem ją oficjalnie.
- To zależy, przez który stan akurat przejeżdżacie - odpowiedziała mi. Sądząc po wyrazie twarzy, Åke był lekko urażony. - Ale to nieważne. Co się stało, to się nie odstanie, rozwód to straszna tragedia w rodzinie, a dwa rozwody? Lepiej nie myśleć. Chociaż nie wiem, czemu przyjeżdżasz akurat teraz... a w zasadzie: dopiero teraz.
Postawiłem na szczerość:
- Psychiatra mi kazał.
- Cóż, dobre i to. Jeszcze żeby kazał ci odnosić się do rodziców z szacunkiem. A ciebie mimo wszystkiego przepraszam za ten bałagan. To nie jest przyjemna sytuacja i nie udawajmy, że jest inaczej.
- Bardzo mi przykro, jeśli sprawiłem pani zawód swoją osobą - powiedział szybko Åke, który zrozumiał, że nie zrobi już dobrego pierwszego wrażenia, postawił więc na drugie i trzecie. - Mogę pomóc przy nakrywaniu stołu.
Mamuśka wyraźnie się zastanawiała.
- Ale żadnego rzucania o podłogę? Na tym nagraniu z panem, co pokazywał mi je mój mąż, było dużo rzucania o podłogę...
- Zaświadczam, że z tym akurat skończyłem - odparł Åke poważnie, a mama spojrzała na niego podejrzliwie, jakby spodziewała się nie tylko rzucania o podłogę, ale także palenia wiosek i gwałcenia dziewic.
Przy stole rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Mama pytała, co akurat piszę, a że duma nie pozwalała mi opowiedzieć prawdy, plotłem głównie jakieś bzdury o problemach w wydawnictwie. Było to zapewne tak nieskładne i niezrozumiałe, że w końcu odpuściła i zorientowała się, że teraz nie pozostało jej nic innego, jak zapytać o coś drugiego gościa.
- A pan czym się zajmuje?
- Jestem psychologiem - odpowiedział Åke zgodnie z prawdą. - Prowadzę też cykl wykładów o literaturze modernistycznej.
Wręcz było słychać, jak światopogląd mojej matki upada na podłogę i toczy się pod szafę. W jej mniemaniu nikt wyglądający... no, jak emerytowany wrestlingowiec nie mógł się zajmować czymś tak delikatnym i trudnym do zrozumienia. Powiem nawet, że ja, będąc zwyczajny pisarzem bestsellerów, pięćdziesiąt milionów sprzedanych egzemplarzy i jeden film z Robertem Downeyem w roli głównej, nie mógłbym zajmować się literaturą modernistyczną.
Szczerze powiedziawszy, głównie dlatego, że uważałem ją za koszmarnie głupią, ale zawsze.
- Tak? Wobec tego co pan sądzi na temat Ullissesa? - zapytała mamuśka, tonem ,,jeśli przyłapię cię na kłamstwie, to nie Frankie wsadzi ci strzelbę w sam środek sempiterny".
- Przereklamowany.
Świat stanął w miejscu. Åke, nieświadom tego, że pewnie właśnie podpisał na siebie wyrok, spokojnie sięgnął po wazę z zupą.
Musiałem coś wymyślić.
- Przepraszam na chwilę.
To, co zaświtało mi w głowie, było może i desperackie, ale na pewno przyniesie rezultat. Może nie pozytywny, lecz zawsze jakiś. Wyszedłem na korytarz i spojrzałem na stojący przy wejściu transporter.
Nieodbezpieczony granat.
- Hannibal, kotkukotkukotku...
Transporter nie tyle zamiauczał, co wydał z siebie niezidentyfikowany odgłos świadczący o szczerej i bezgranicznej nienawiści wobec całego świata. Ostrożnie zacząłem rozsuwać zapięcie.
Hannibal, gdy zauważył, że jest wolny, natychmiast wystrzelił niemalże pod sufit, orbitował przez chwilę pod żyrandolem, po czym przegrał walkę z grawitacją i wylądował na podłodze. Chyba zrozumiał, czego od niego oczekuję - albo po prostu poczuł zapach dziczyzny - ponieważ zaraz potem pobiegł do jadalni niczym wielka, sunąca nad ziemią, czarna torpeda, na progu skoczył i nagle znalazł się na środku inkrustowanego, dębowego ,,kupiłem go za pięćdziesiąt dolców od Meksykańczyka, a on na pewno jest wart fortunę" stołu. Tam przystanął, zwracając swój brzydki, płaski pysk w stronę otaczających go worków na mięso, które nazywały same siebie ludźmi.
- Ojej! - wykrzyknęła mamusia. - Jej. Kto jest najładniejszym kotkiem świata?
Zamarłem razem z kotem. Czyżby...?
- Na pewno nie Hannibalek! Jejku, skąd go wytrzasnąłeś, Harvey?
A nie, jednak Wszechświat nie oszalał. Houston, odwołać alarm...
- Ze śmietnika - odpowiedział za mnie Åke.
Od kiedy wycofał się z areny nabrał doświadczenia w radzeniu sobie z beznadziejnymi przypadkami. W zasadzie - jeśli liczyć nasz związek, to odbył już nawet trzyletnią praktykę, która czyniła go praktycznie niewytrącalnym z równowagi i niezniszczalnym. Nawet Hannibal się go trochę bał, bo gdy Åke zdzielił go swoją wielką dłonią w grzbiet, tylko przez ułamek sekundy wyglądał, jakby miał zamiar mu wyżreć jelita przez gardło, a potem grzecznie zeskoczył ze stołu.
- Niech sobie pobiega. Harvey, zamknąłeś drzwi zewnętrzne?
- Tak, zamknąłem...
Åke uśmiechnął się, odsłaniając garnitur białych zębów, z których większość była porcelanowymi protezami. Mamusia również uśmiechnęła się i rzuciła dyskretnie oraz elegancko kawałek pieczeni kotu. Hannibal złapał ją w locie i, jak zwykle w takich sytuacjach, udał się do jakiegoś kąta w celu konsumowania zdobyczy. Nie wiem, czemu zawsze to robił w ukryciu. Prawdopodobnie oszczędzało mu to czasu - mógł jeść i potem puścić pawia w tym samym, trudno dostępnym miejscu.
- Mówił pan o coś twórczości Joyce'a - przypomniała sobie moja matka, gdy kot wreszcie zniknął nam z oczu.
- Tak. Że uważam, że jest ona przereklamowana. Na studiach uczono nas o zbawiennych skutkach przelewania strumienia świadomości na papier, gdyż jako metoda psychologicznej ekspresji jest on niezwykle efektywny. Nie uważam jednak, aby to samo dotyczyło się go jako zabiegu stylistycznego. Weźmy wszystkie skojarzenia, na wszystkich możliwych poziomach, które pojawiają się w ludzkich głowach. Większość z nich, nie dość, że ukryta w podświadomości i przebijająca się tylko cząstkowo, będzie zupełnie niezrozumiała dla kogokolwiek poza człowiekiem, do którego one należą. A to sprawia, że jako zabieg stylistyczny jest on nie dość, że niejasny, to jeszcze stanowczo zbyt nudny z punktu widzenia czytelnika. Jeśli dodać do tego trudy psychologicznej interpretacji...
- Przepraszam, kochanie, ale ja tu piszę książki - przerwałem.
- Już nie piszesz.
Optimusie Prime'ie, co za dupek.
- W każdym razie, interpretacja zależy od...
Matka wpatrywała się w niego jak urzeczona. Gdy była młodą dziewczyną, dużo czytała, ale nie udało jej się pójść na studia. Zawsze imponowała jej erudycja. O ile nadal wyraźnie podchodziła z dystansem w kwestii jakichś podejrzanych Szwedów w JEJ jadalni, tak wyglądało na to, zaakceptuje nawet Jabbę the Hutta, o ile będzie znał się na literaturze. Chwała Joyce'owi i jego modernistycznym popłuczynom.
Z ojcem zdecydowanie nie miało pójść tak łatwo. Przez cały posiłek głównie siedział i, sądząc po minie, żałował, że żona nie dała mu trzymać strzelby przy stole.
- Harvey, czemu wypuściłeś kota? I czemu nie zostawiłeś go komuś do opieki? - zapytała mama z wyrzutem.
- Bo jeszcze nie jego pora karmienia. A tak w ogóle, to niech sobie pochodzi po domu, wszystko jest pozamykane...
Od tej pory posiłek przebiegał już mniej konfliktowo i stanowczo atmosfera się trochę oczyściła. Oczywiście, oznaczało to nie dość, że pół godziny słuchania wywodów o Joyce'ie, to jeszcze tolerowanie Hannibala na wolności, ale w gruncie rzeczy w końcu oznaczało to jeden zero dla naszej drużyny. Mama jednak postanowiła pozwolić sobie na rzut karny.
- I jeszcze jedno pytanie, niezwiązane z tematem. Chciałam tylko zapytać... - Krótki wdech. - ...co pan sądzi na temat pontyfikatu Jana Pawła II. Bo ja z mężem, prawdę mówiąc, w roku osiemdziesiątym piątym na pielgrzymce...
Przymknąłem oczy. No to się wkopaliśmy.
Åke jednak spokojnie wysłuchał całej opowieści do końca i dopiero wtedy wtrącił:
- Mam nadzieję, że beatyfikacja będzie trwała jak najkrócej się da.
Mama uśmiechnęła się i nałożyła mu więcej puddingu.
Stephenie.
Tak, przyznaję się, przygarnięcie Hannibala najprawdopodobniej jest oznaką mojego ukrytego masochizmu i skłonności karania się za zaprzestanie działalności zarobkowej. Co jednak powinienem robić, skoro to kocisko wracało i wracało? Gdybym był zwolennikiem przesadnego determinizmu, powiedziałbym, że istnienie tego kota to dowód na to, że Bóg mnie nienawidzi. Ale nie mam, więc Hannibal jest po prostu bardzo brzydkim, bardzo wrednym i bardzo szalonym kotem.
W zasadzie to Åke nie chciał go brać, bo kłaczy się, śmierdzi i robi za sofą. Ale ja mu na to: ale po co komu kot, który nie kłaczy, nie śmierdzi i nie bełta za meblami? Nie możemy mieć dzieci (zresztą, ja już swój obowiązek obywatelski w tym zakresie wykonałem), weźmy chociaż kota, bo nam się te meble nigdy nie zepsują, podłoga nie pobrudzi i ogólnie tak smutno.
Tak, byłem wtedy bardzo pijany.
Ale nie zmienia to faktu, że już się przyzwyczaiłem do tego wszystkiego.
Harvey
Kocur jednak wylazł.
A tam - wylazł. Przeteleportował się najprawdopodobniej, bo absolutnie wszystkie drzwi były zamknięte, okna były zamknięte, piwnica - zaryglowana, strych - nie otwierany od lat. Jednak zielone ślipia świeciły na nas ewidentnie zza okna w jadalni. A że już zdążyło się ściemnić, to świeciły bardzo. Åke poderwał się natychmiast i to był błąd, ponieważ oczy zniknęły, a na zewnątrz tylko ciemność.
- Szlag. Harvey, czemu puszczałeś tego kota?
- Bo jakbym go nie puścił, to by w nocy wyżarł dziurę i poodgryzał nam głowy.
Ojciec wstał od stołu, odzywając się prawdopodobnie po raz pierwszy od pół godziny:
- No to co? Trzeba iść szukać, nie?
Cóż mieliśmy zrobić? Poszliśmy.
Teksas nocą dzieli się na tę część, gdzie żyje większość ludzi (a więc metropolie, które są zawsze oświetlone) i tę część, w których dzieje się akcja filmów o psychopatach zabijających ludzi młotem pneumatycznym. Tam dla odmiany zawsze jest pusto, ciemno i człowieka dreszcz przechodzi, nawet gdy żył tu dobrych kilkanaście lat i niby jest przyzwyczajony. Bzdura, a nie przyzwyczajony. Ja czułem się nieswojo, wchodząc w tę pustą przestrzeń i nawet przy braku światła mogłem stwierdzić, że Åke czuje się jeszcze gorzej. Tylko tata posuwał się niezmordowanie na przód, świecąc latarką po kępach traw.
- Kicikicikici, Hannibalku - wołał Åke.
Prawdopodobieństwo, że ten kocur zareaguje na coś takiego były raczej znikome. Ja w każdym razie bym spróbował czegoś w stylu ,,przybądź, antychryście!". Ku własnemu zdumieniu sam zaczynałem się martwić. No, może nie do końca martwić - martwienie się o Hannibala to trochę jak przejmowanie się smutnym losem Godzilli niszczącej Tokio. Mimo wszystko jednak kocur był sam, na nieznanym terenie...
Coś się poruszyło. Tata przystanął i powoli skierował latarkę w bok. Jej blask odbił się od oczu kota.
Najwyraźniej mieliśmy sporo szczęścia.
- Jest jeden sposób, aby upolować zwierzynę. Nie ruszać się. - Tata wypowiedział to szeptem tak cichym, że niemalże niesłyszalnym.
Prawa dłoń mu drgnęła, pewnie odruchowo pragnął sięgnąć po broń. Od pięćdziesięciu lat był myśliwym i nie bardzo dochodziło do niego, że już pora przejść na emeryturę. Kiedyś to stanowiło jego główne zajęcie, chociaż z wykształcenia był weterynarzem. Parę dekad wcześniej na tych terenach te zawody tak się nie rozbiegały - zwierzęta hodowlane potrzebowały głównie opieki medycznej, te dzikie - stałego regulowania populacji. Teraz mieliśmy zrobić coś po środku - wszyscy trzej zabraliśmy specjalne pistolety z łagodnym środkiem uspokajającym, doskonale świadomi, że inaczej Hannibal nie da się złapać.
Oczy nadal tkwiły w miejscu, Åke powoli sięgnął więc po swoją broń. Nie wiedziałem, czy umie strzelać - jeśli tak, nigdy mi się nie chwalił.
Cóż, okazało się, że to dlatego, ponieważ nie umiał.
- Luteranie. - Ojciec wypluł to słowo, jakby go parzyło. - Luteranie i Europejczycy. Luteranie, Europejczycy i geje. Nie umieją strzelać. Co za zaskoczenie...
- Jest ciemno, panie Dissenter.
- Jest ciemno, a ty trzęsiesz portkami. Nie myśl, że nie widzę. Wracajcie lepiej do domu, ja wam złapię tego kota.
Ojczulek - uroczy facet. No zupełnie nie wiem, czemu na ostatnim spotkaniu rodzinnym, w którym uczestniczyłem, ciotka Ruth niemalże dostała palpitacji serca na jego widok.
- Idziemy dalej.
- Zawadzacie.
- Tato, my nie mamy piętnastu lat. Obawiam się, że ja nie mam piętnastu lat tak dawno, że nawet nie pamiętam, na czym to polegało. Idziemy z tobą.
Chodziliśmy więc następny cztery godziny - Åke blisko mnie, niepewny na nieznanym gruncie, ojciec zdecydowanie dalej. Nie widzieliśmy niczego poza własnym światłem z latarki, a po pewnym czasie monotonia zajęcia sprawiła, że nawet tego nie byłem pewien. Poszukiwania kota na pustkowiu nie były tym, po co tu przyjechałem. Chciałem pisać. Miało mi pomóc. Łażenie dookoła bez sensu nie pomaga.
- Patrz, jest! - mruknął nagle Åke.
Aż drgnąłem. Rzeczywiście, nasz cudowny, kochany kociak siedział sobie spokojnie na środku jakiejś wyżłobionej przez traktor ścieżki i się patrzył złośliwie. A niech go weźmie Micheal Bay i umieści w najnowszej superprodukcji. W środku wybuchu.
- Druga szansa.
Åke uniósł broń i wycelował. Stał tak bez ruchu może nawet i dwadzieścia sekund, podczas gdy Hannibal patrzył się na nas, jakby zaciekawiony, co zrobimy. Gdy strzelił, kocur drgnął i puścił się biegiem do ucieczki. Zaklnąłem, obróciłem i się wystrzeliłem. Padł na chwilę, ale zaraz zniknął w ciemności.
- Przepraszam, nie umiem strzelać.
- Prawda - odpowiedziałem. - Ale trafiłem go, więc powinien za jakieś trzydzieści sekund paść.
Rzeczywiście - znaleźliśmy cholerę, lecz niemalże pół mili od miejsca, gdzie go trafiłem, i nie tyle padł, co przycupnął sobie przy krzaku i gapił się z pełnym wyrzutu urazem, gdy pakowaliśmy go do transportera.
- Zadedykuję mu kolejną książkę. Hannibalowi - pół-kotu, pół-klęsce żywiołowej.
Z jakiegoś powodu Åke to strasznie rozśmieszyło, poklepał więc mnie po ramieniu i mruknął:
- Wracajmy. Nienawidzę ciemności.
Z ojcem spotkaliśmy się piętnaście minut później, obaj zmęczeni, ale zadowoleni, że udało nam się złapać cholerę. Oczywiście, rano, gdy znajdziemy pawia w trudno dostępnym miejscu, powinno nam przejść, ale teraz cieszmy się sukcesem prawdziwych mężczyzn... a przynajmniej jednego prawdziwego mężczyzny i jednego Europejczyka, który nie potrafił strzelać.
- Który z was trafił? - zapytał mój ojciec, gdy wracaliśmy do domu.
Relacje rodzinne czy napompowanie własnego ego? Byłem znany z bycia samolubnym dupkiem, dumny z tego i swoją dupkowatość nosiłem jak tarczę, która chroniła mnie przed całym złem świata, a także przed niepotrzebnymi sentymentami. Są jednak chwile, kiedy warto odpuścić.
- Åke - odpowiedziałem.
Tata przez chwilę milczał.
- Może więc będą z ciebie ludzie. Znaczy, w ramach możliwości.
Dopiero rano wytłumaczyłem mężowi, że to miał być komplement i wcale nie znaczy, że moja rodzina go nienawidzi.
No, przynajmniej nie bardziej niż innych luteran z Europy.
Szanowny Doktorze Akerman,
Coś wspominał pan o życiu seksualnym - tak, od początku wiedziałem, że w końcu dojdziemy do penisów. Informuję więc, że ono istnieje, ma się dobrze i nie bardzo chcę o tym rozmawiać. Najgorszą traumę seksualną przeżyłem dziesięć lat temu, gdy w barze zarywało do mnie obkolczykowane stworzenie z grzywką na pół twarzy. Nie jest to straszna trauma, prawdopodobnie dlatego, że zanim do czegoś doszło, uciekłem tak szybko, że chyba udało mi się przekroczyć drugą prędkość kosmiczną.
Jak na mężczyznę w swoim wieku nie mam na co narzekać, oczywiście, prócz pracy, kota, męża, kota, rodziców, kota, dalszych pociotków i kota. Uznajmy więc, że przyczyna nie tkwi w tym, co robię w łóżku, ewentualnie w innych miejscach, gdzie jest to dozwolone i nie grozi mi mandat (albo kulka w łeb - jeśli jesteśmy w Teksasie).
Z poszanowaniem,
Harvey
- Znowu próbujesz pisać?
- Znowu palisz? - odciąłem się.
Åke praktycznie od czasu studiów palił haszysz, kiedy był zdenerwowany, a tak się składało, że wielkie, ciemne przestrzenie go denerwowały. Zamknął więc pokój - ten sam, w którym mieszkałem jako dziecko - na klucz, usiadł na łóżku i zaciągał się, podczas gdy ja leżałem z laptopem na kolanach i próbowałem pisać.
Niestety - nadal głównie próbowałem. Zrobiłem konspekt, wypisałem imiona i nazwy własne, ba!, nawet miałem projekty postaci naszkicowane przez znajomego grafika. Jasna strona edytora jednak przerażała mnie bardziej niż wszystkie pustkowia Teksasu.
- Daj spokój, jest trzecia w nocy - mruknął Åke.
- Chcę wiedzieć, czy pisać powieść, czy list z pogróżkami do psychiatry, który doradził mi coś bezsensownego - odpowiedziałem, przesuwając się, aby zrobić mu miejsce. Zamknąłem laptopa. O tej porze byłem w stanie nawet pogodzić się, że zostaje mi tylko praca w callcenter.
- Spróbuj jutro.
- Spróbuję - mruknąłem, całując go w czoło i odwracając się plecami. O tej porze, w tych okolicznościach, myślałem głównie o tym, że chciałbym wrócić do domu. Stare życie miało swój urok, ale na jeden dzień. Nie chciałbym tkwić w nim więcej, niż to było potrzebne.
- Może spróbuj napisać coś innego.
- Coś innego?
- Nie wiem, komedię jakąś. O trzech facetach szukających kota w Teksasie.
- Naćpany jesteś.
- Tak.
- Wielu artystów tak robiło.
- Tak. Chcesz się pokochać?
- Człowieku, ja tu spałem, jak miałem dziesięć lat. Pewnych rzeczy się nie niszczy - oburzyłem się. - A poza tym jest trzecia nad ranem.
- W zasadzie. Napisz coś jutro.
- Napiszę.
Ukochany Doktorze!
Udało mi się coś napisać. To może nie jest powieść, a opowiadanie, i zdecydowanie nie o tym, o czym chciałem pisać, ale to w pewnym sensie krok naprzód. Stwierdziłbym, że zasłużył Pan na podwyżkę, ale mógłby to Pan wziąć na serio, więc przesyłam jedynie wyrazy szacunku.
Harvey Dissenter
PS. Wiem, że nie lubi pan pocztówek, ale ta jest z kotkami. Każdy lubi kotki.
PS2. Przepraszam, że tak krótko. Coś mnie użarło w dłoń.
CZYTASZ
O trzech facetach szukających kota w Teksasie
HumorHarvey, pisarz-porażka, przedstawia konserwatywnym rodzicom swojego męża. Aha - i kot próbuje mu odgryźć głowę.