Ty nikczemny, parszywy potworze! Najchętniej przydeptałabym cię stopą. Mogłabym się założyć o jedno z najstarszych wydań powieści Tołstoja, które dumnie prezentuje się na mojej półeczce, że wyszedłbyś z tego cało, nietknięty. I nadal byś dzwonił. A wiedz, że dzwonisz nie tylko w uszach. Słyszę cię w głowie, niemal się o nią obijasz i powoli wydrążasz w niej dziurę. Nawet moje serce wygrywa taki sam rytm, a nogi ruszają w takt. W tej irytującej, jednostajnej agogice nie ma nic przyjemnego. Oj, wierz mi – nie wzbudzasz we mnie żadnych pozytywnych uczuć. Mogłabym się nawet pokusić o stwierdzenie, że jesteś odrobinę bezczelny, bo przerywasz mi wędrówkę w mojej krainie marzeń. MOJEJ WŁASNEJ! Nie powinno cię tam być, ale jakimś dziwnym trafem jesteś. Tak, tak, wiem... Gdybyś umiał mówić, stwierdziłbyś, że sama cię tam wpuściłam. Ba! Na tym byś nie poprzestał. Dobitnie powiedziałbyś mi prosto w twarz, cedząc wyraźnie każde słowo, że prawie zawsze ratujesz mi tyłek, który, swoją drogą, nie jest tak wielki jak pupa Kim Kardashian, ani tak mały jak u słynnych aniołków Victoria's Secret (podobno jest w sam raz, jak zauważył Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, ale o nim później). No i masz rację – ratujesz mnie. Lecz pamiętaj, mówię to pierwszy i ostatni raz, bo już teraz czuję jak moja duma z hukiem upada na ziemię. Tylko mógłbyś dać mi czas, tzn. więcej czasu. Wiem, że to już któraś z kolei drzemka, ale... No dobra, dobra, nie panikuj, już wstaję.
O Boże, słońce mnie razi. Jego promienie... A nie! Przecież okno mam od strony północnej, to tylko wyświetlacz telefonu.
Naprawdę nie mam ochoty wychodzić spod pościeli, która jest tak przyjemnie ciepła, że powoduje mrowienie ciała. Gdybym mieszkała w centrum Łodzi, nie byłoby tego problemu. Wiecznie pod górkę. Ale nie będę narzekała. Trzeba patrzeć pozytywnie i być uśmiechniętym. Jednak ten budynek... Ekhm, wymsknęło mi się, już się zamykam.
Robię wszystko w pośpiechu. I mam na myśli prawdziwy pośpiech. Jakby ktoś przykręcił do mojej tylnej części ciała wiatraczek albo napoił mnie kilkoma energetykami. Okej, powiedzmy sobie szczerze, one kompletnie na mnie nie działają, lecz można sobie pomarzyć, prawda? Nie za bardzo przejmuję się makijażem (nie to żebym go nie potrzebowała), jednak czas ucieka.
Uff, jakimś cudem udało mi się. Naciskam przycisk i wsiadam do środka, by jak najszybciej się rozgrzać. Za oknem widać już pierwsze spadające liście, które leniwie lawirują w powietrzu, by po chwili opaść na mokrą ziemię. Deszcz siąpi z nieba, iż niemal czuję go w kościach i w każdym mięśniu ciała. Pragnę ciepła, jednak jestem tak bardzo naiwna. Boże, jak ja jestem naiwna... Oczywiście, że motorniczy nie włączył ogrzewania. Na pewno ma teraz ten swój irytujący, parszywy uśmieszek na ustach, który z wielką chęcią starłabym mu z twarzy. Marznijcie, głąby, a jakże! A ty, mój drogi kawalarzu, mam nadzieję, że usmażysz się w ukropie, bo zapewne w tej malutkiej, ciasnej kabince włączyłeś ogrzewanie.
Mój dobry humor (uściślijmy – co kilka sekund wahał się to w jedną, to w drugą stronę) ulega autodestrukcji. Ach, pieprzyć pozytywne nastawienie!
Z rozrzewnieniem patrzę na centrum handlowe znajdujące się po mojej prawej stronie. O wiele bardziej wolałabym być teraz na zakupach i buszować po sklepach, niż jechać w kierunku Mordoru, więzienia, szpitala psychiatrycznego, jak zwał tak zwał. Symptomy tych miejsc można i odnaleźć na moim wydziale (bo właśnie, chyba nie wspominałam – jestem studentką. No wiecie, należę do tej zacnej pseudointelektualnej grupy, która, notabene, nie wie, co zrobić ze swoim życiem). Problem jedynie tkwi w tym, że jest 7:15 rano, wszystko zamknięte, a moja dusza płacze, bo po ósmej zaczynam zajęcia.
O właśnie! Ruszamy! Wygodnie (taa, jasne) siedzę na samym końcu, w drugim wagonie. Mam ten przywilej, że wsiadam na pętli i mogę spokojnie wybrać miejsce zanim do środka wleje się chmara ludzi. Chociaż tyle dobrego. Niestety nie przysługuje mi jechanie tramwajem niskopodłogowym, na tej linii ich brak, więc hałas sunącego po szynach pojazdu jest o wiele większy, niż bym sobie tego życzyła. Przeszukuję torebkę bez dna, jak to bywa z kobiecymi torebkami, ale, o zgrozo, nigdzie nie dostrzegam słuchawek. Ze złości zaciskam pięści oraz usta, mrużę oczy i z takim pogodnym wyrazem twarzy witam pierwszych pasażerów, którzy wsiadają na drugim przystanku.
YOU ARE READING
Spotted
HumorSpotted na wesoło. Innymi słowy, krótka wariacja na temat Spotted, czyli co w tramwaju (komunikacji miejskiej) piszczy. One shot. Okładka by fakelilou