Był wczesny poranek. Promienie słońca otulały moją twarz. Dłoń Weroniki była cieplutka. Bardzo mnie to cieszyło. Gdy już porządnie się przebudziłem, spojrzałem pierwszy raz tego dnia na nią. Miała bardzo bladą twarzyczkę, oblaną rumieńcami. Blond włosy wyglądały lepiej niźli wcześniej. Usta nabrały różowego kolorku. Tym razem słoneczko było przy niej. Świeciło jej tak bardzo, że się obudziła. Zobaczyłem błękitne oczy, które na co dzień wydawały się szare. Niestety, gdy podniosła rękę, żeby mnie dotknąć ujrzałem jej fioletowe żyły wychodzące spod skóry. Bordowe siniaki oblewały jej ciało. Rany i przetarcia miały okropne strupy. Patrzyła na mnie z lekkim uśmiechem. Pomimo tego, jak teraz wygląda, kocham ją nad życie. Widząc jej rany winie siebie. Mogłem zostać i jej pilnować. Na szczęście już powinno być lepiej. Teraz nie możemy mieć nawet przyjaciół, bo każdy jest fałszywy.
O godzinie 9:00 do naszego pokoju weszła spanikowana pielęgniarka. Kazała siedzieć spokojnie, bo policja będzie szukała tu jakichś śladów. Domyśliłem się, że znaleźli ciało mojego kolegi. Miałem dużo szczęścia, policjanci nic nie znaleźli. Nam kazano przejechać do innego szpitala, bo nie wiadomo co może się jeszcze stać. Koło 15:00 po południ tego samego dnia byliśmy już w małym przytulnym szpitalu oddalonym o dwa kilometry od naszego domu.
Poprosiłem lekarzy i pielęgniarki o dopilnowanie, aby nikt nie odwiedzał pod moją nieobecność Weroniki. W ten czas poszedłem posprzątać w domu. Musiałem parę rzeczy wymienić. Pod sam wieczór pojechałem jeszcze do sklepu meblowego po nową kanapę, szybę lustro i parę innych drobiazgów. Już przed 22:00 byłem znowu u mojej ukochanej. Lekarz zapewnił mnie, że jej życiu nie zagraża nic. Prosił, tylko aby się nie przemęczała, bo to może spowodować omdlenia, a nawet rozlew krwiaka, którego ma w mózgu. Jest on dość poważny i lepiej na to uważać. Ustaliłem termin operacji usunięcia go z lekarzem.
Weronika następnego dnia mogła wracać do domu. Bardzo mnie to cieszyło, tylko martwił mnie fakt, że nic do mnie nie mówiła. Tylko patrzyła i dotykała. Była wpół obecna, co mnie bardzo drażniło. Musiałem tę noc przetrwać.
Obudziła się o 7:00 rano. Widziałem zza uchylonych drzwi, jak się rozejrzała czy nikogo nie ma, a później szybko ziewnęła. Miała kapryśny wyraz twarzy. Jakby coś jej nie pasowało. Nie chciałem się kłócić w szpitalu, więc nie pytałem.
Zabrałem ją do domu, gdzie było wszystko przygotowane. Położyłem delikatnie na łóżku i poszedłem kupić coś do jedzenia. Oczywiście kolejki w sklepach były niemiłosiernie długie. Szukanie produktów zajęło mi dłuższą chwilę, co opóźniało mój powrót.
Dopiero po półtorej godzinie wróciłem do domu. Wbiegłem do pokoju, gdzie leżała Weronika, żeby sprawdzić, jak się czuje. Ku mojemu zdziwieniu nie było jej. Zacząłem panikować. Wystraszyłem się, że znowu ktoś ją porwał i teraz zabił, a mnie jak zwykle nie ma obok. Zacząłem biegać po domu jak postrzelony.
Zauważyłem tajemniczą postać, która zamykała balkon w salonie. Była to Weronika, miała ładnie uczesane rzadkie włosy. Lekko się podmalowała. Ubrała przecierane dżinsy i żółtą bluzkę. Odwróciła się w moją stronę, po czym zobaczyłem coś, co mnie zwaliło z nóg. Nigdy nie spodziewałem się tego, że sprawy tak się potoczą. Miała inny wyraz twarzy, którego wyraz nie widziałem przedtem. W jej małych rączkach był pistolet. Nie zdążyłem nawet zauważyć, jak go załadowała. Patrzyła na mnie jak na ofiarę, jakbym coś złego jej zrobił.
-No, no Adasiu. Ładnie to wszystko uknułeś. Najpierw mnie zostawiasz samą w domu, a później nasyłasz na mnie swoich koleżków ? Pięknie to rozegrałeś ! Tylko ten twój współpracowonik jakiś ciapowaty, bo nie potrafił mnie zabić, ale mniejsza z tym. Dobrze, że ja potrafię i zaraz to zaprezentuje. - Mówiła cichutkim głosem prawie przez łzy.
Próbowała udawać twardą i niczego niebojącą się panienkę.
-Boże skarbie! To nie tak ! Ja wszystkiego się dowiedziałem wczoraj, gdy podsłuchałem rozmowę moich kumpli. Wszystko uknuli. Mnie zabrali stąd specjalnie, żebyś została sama i mogliby cię zwinąć. Ja nie brałem udziału w tej chorej akcji ! Połóż ten pistolet! - Mój głos był spokojny, ale z każdą chwilą rósł w siłę. Prawie krzyczałem. Bałem się, że pod wpływem złości może mnie zabić.
Patrzyła na mnie jak na głupiego. Nic nie mówiła. Jej kamienny wzrok rozrywał moją duszę. Nagle nie mogąc wytrzymać napięcia, zrobiłem gwałtowny krok do przodu. Ona od razu się zerwała i uniosła w mgnieniu oka pistolet. Muszę przyznać, że ciarki mnie przeszyły. Miałem plan, aby podbiec szybko i wyrwać jej broń z ręki. Przymierzałem się do celu. Zrobiłem kilka szybkim kroków w jej stronę. W tej chwili usłyszałem tylko huk. Z pistoletu w moją stronę wyleciała kula, która idealnie we mnie trafiła.
CZYTASZ
Najpiękniejsza ŚMIERĆ
TerrorTrylogia. Pierwsza część to: "Najpiękniejsza ŚMIERĆ" (Okładka zmieniona). Druga część to: "Zmartwychwstała ŚMIERĆ" Prolog -Kocham cię. - Powiedziałem ze łzami w...