Chapter 2

279 25 8
                                    

- Marion, obudź się. - ciocia delikatnie potrząsała moim ramieniem.

- Coo? - jęknęłam przecierając zaspane oczy.

- Chyba nie chcesz się spóźnić do szkoły? - zapytała unosząc prawą brew.

- Nie, nie. Już wstaję. - mruknęłam i usiadłam na łóżku. Kobieta zeszła po schodach i opuściła mój pokój.

Przeciągnęłam się jak kot i odgarnęłam z twarzy niesforne włosy. Ociężale zwlekłam się z łóżka, zeszłam na dół i skierowałam się do łazienki z kompletem białej bielizny w ręce.

Zrzuciłam z siebie piżamę i weszłam pod prysznic. Przyjemny strumień, chłodnej wody oblał moje ciało, rozbudzają w pełni mój umysł.
Dokładnie się umyłam włosy i ciało.

Wytarłam się ręcznikiem i założyłam bieliznę. Wysuszyłam włosy, umyłam zęby i wykonałam delikatny makijaż.

W samej bieliźnie poszłam na górę i stanęłam przed szafą. Wyjęłam z niej czarne rurki z wysokim stanem, białą bokserką i bordowy kardigan do połowy ud. Związałam swoje długie, brązowe włosy w koński ogon i z torbą na ramieniu i telefonem w kieszeni wyszłam z pokoju. Dziwnym zjawiskiem była dla mnie ciocia siedząca w kuchni i spokojnie pijąca kawę.

- Ty nie w pracy? - spytałam siadając przy stole.

- Wiesz... tak sobie pomyślałam, że skoro dzisiaj idziesz do nowej szkoły to cię zawiozę. - rzuciła od niechcenia, ale na jej twarzy zauważyłam leciutki uśmiech.

- Um... okej. Jeśli chcesz. - mruknęłam. Nalałam sobie kawy z dzbanka i dolałam do niej mleka. Na śniadanie zjadłam jedynie musli z jogurtem. Od jakiegoś czasu po prostu nie potrafię jeść normalnie i w takich ilościach jakich bym chciała. 

Dwadzieścia minut przed ósmą skierowałam się do holu. Wsunęłam na nogi krótkie, szare conversy i zarzuciłam na siebie beżowy płaszczyk. Opuściłam mieszkanie w towarzystwie cioci i od razy poszłam do jej srebrnego mercedesa.

Jak się okazało liceum jest całkiem niedaleko i spokojnie mogłabym chodzić do niego pieszo. jadąc autem dokładnie zapamiętałam trasę, dzięki czemu nie będę musiała martwić się powrót. Po kilku minutach Elizabeth zatrzymała się pod ogromnym budynkiem w którym mieści się liceum numer 241 imienia Winstona Churchilla.*

Pożegnałam się z kobietą szybkim 'do zobaczenia' i wysiadłam z auta. Przed budynkiem przewijało się mnóstwo uczniów. Jedni się spieszyli, inni kulturalnie sobie coś popalali poza polem widzenia nauczycieli, a inni po prostu rozmawiali między sobą. Uchyliłam niepewnie ciężkie drzwi i weszłam do szkoły. Na korytarzach tłoczyli się uczniowi nie specjalnie zwracający na mnie uwagę. Tylko nie którzy spoglądali na mnie ukradkiem i szeptali coś. 

Idę ze spuszczoną głową aby jak najmniej rzucać się w oczy. Niestety jak zwykle nic nie idzie po mojej myśli. W pewnym momencie wpadłam na coś, a raczej na kogoś. Podniosłam wzrok i zobaczyłam przed sobą wytapetowaną, czarnowłosą dziewczynę. Podejrzewam, że normalnie jest mojego wzrostu i tylko przez te makabrycznie wysokie szpilki jest wyższa.

- Ty idiotko! - pisnęła mierząc mnie groźnym spojrzeniem. - Te hybrydy są warte więcej niż ty ofiaro. - warknęła, wymachując mi przed twarzą długim palcem ze złamanym, krwistoczerwonym paznokciem.

- Ja-a...- zająknęłam się.

- Zamknij się szmato! - wrzasnęła. Dopiero teraz zauważyłam, że wokół nas zebrało się już sporo ciekawskich gapiów. - Ty jesteś nowa, tak? - zapytała z kpiącym uśmieszkiem, a ja przytaknęłam. - Jak masz na imię sieroto?

Żyję Cicho KrwawiącOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz