Prolog

772 35 1
                                    

I co? Dziś znowu będę musiał założyć krawat i udawać, że wszystko w porządku. Imprezy firmowe. To uwielbiam. Najchętniej sprzedałbym to komuś, niech się martwi. Ale z drugiej strony z czegoś jeszcze muszę się utrzymywać poza dilowaniem i hazardem.

Dobra. Nie przedstawiłem się. Nazywam się Jorge Blanco, wydaje mi się, że mogę Wam to powiedzieć i nie wydacie mnie policji. Mam 21 lat. Pochodzę z Meksyku, ale obecnie mieszkam w Los Angeles. Odziedziczyłem firmę po ojcu. Bardzo znana placówka. Nazywa się Blanco Inc. Nie porywa mnie jakoś codzienne siedzenie w papierach, więc zatrudniłem od tego ludzi. Co więc robię? Diluję narkotykami i po nocach przesiaduję w kasynach. Życie towarzyskie? Po za tym- żadne. Nie lubię ludzi. Zadaję się tylko z ludźmi podobnymi do mnie. A nawet nie tak bardzo. Według niektórych z nich jestem podłą świnią tylko dlatego, że oszukiwałem kilka razy podczas gry w pokera.

"Panie Blanco, taksówka czeka na Pana już od 20 minut" Wtargnęła gospodyni do mojego pokoju i zakomunikowała. Posłałem jej porozumiewawcze spojrzenie i wychodzi. Zakładam czarną marynarkę i przeglądam się w lustrze. Wyglądam świetnie. Jak zwykle. Przeczesuję włosy palcami. Unoszę jeden kącik ust. Będę zmuszony tak wyglądać przez dzisiejszą noc. Wychodzę z mieszkania. Wsiadam do taksówki. Zaczął padać deszcz. Obserwuję krople spływające po szybie. Telefon wibruje mi w kieszeni. Dostałem esemesa. Wyjmuję telefon. Czytam wiadomość. "Dzisiejsza gra aktualna?" To John. Znajomy. Kolega. Tylko on nie uważa mnie za hazardowego dupka. Nie siedzi w tym ze mną, ale pomaga mi czasami. To porządny człowiek. Nie jest zbyt podobny do mnie. Jego rodzice martwią się o jego przyszłość do dzisiaj. Mieszka z nimi. To już lekka przesada. Moi tymczasem zostawili mi tylko firmę. Nie żyją od 7 lat. Mieszkałem w domu dziecka, w Meksyku. Kiedy skończyłem 18 lat dowiedziałem się, że odziedziczyłem firmę. Kiedy wciągnąłem się w dilowanie i hazard? W pierwszej klasie gimnazjum. Niedługo po tym, jak moi rodzice umarli. Wzdycham na to wspomnienie. Wbrew pozorom nie żyje mi się aż tak źle. W oczach mediów, reszty rodziny i pracowników jestem porządnym synem Alejandra i Rose Blanco. I dobrze. "Jesteśmy na miejscu, Panie Blanco" Taksówkarz wyrywa mnie z przemyśleń. Płacę mu i wysiadam bez słowa.

Wysiadam z windy na ostatnim piętrze dużego wieżowca mojej firmy. Tu odbywa się to "przedstawienie". Nie oszukujmy się. Organizujemy to tylko po to, żeby się pokazać. Wita mnie Carl, Christian, Eric i wielu innych ludzi. Proszą mnie o wygłoszenie "mowy". "Muszę?" Odpowiadam zniechęconym głosem. Po chwili, widząc ich zmieszanie, uśmiecham się, robiąc "dobrą minę do złej gry". Wchodzę na małą scenę umieszczoną pod ścianą. Pukam w mikrofon i wszystkie oczy zwracają się w moją stronę. "Witam wszystkich" Zaczynam. Wiecie jak to jest na takich imprezach. Nie będę zanudzać Was szczegółami tej "promiennej mowy". Słyszę oklaski i schodzę ze sceny.

Przyjęcie trwa już kilka godzin, a ja mam ochotę wyrwać się już od samego początku. Skupiam się tylko na tym, żeby szklanka z moją whisky nie była pusta. Co jakiś czas podchodzą do mnie pracownicy, żeby "się przywitać". Och, nienawidzę tych ich sztucznych uśmieszków. Kiwam do kelnera. Podchodzi. "Jeszcze raz to samo" Stwierdzam i podaję mu szklankę. Podnoszę się z krzesła. Wibracje telefonu w mojej kieszeni przykuwają moją uwagę. Dzwoni John. "Cześć, stary, nieodpisałeś na esemesa. Będę czekać przed kasynem, okay?" Jego wesoły głos zabrzmiał w mojej słuchawce. "Słuchaj, dzisiaj nie dam rady" Stwierdzam i obiegam wzrokiem pomieszczenie. "Jak to? Dzisiaj miałeś grać o 100 000 z tamtym gangsterem. Z czego kupisz towar?" Kochany przyjaciel. Niby nie chce mieć nic wspólnego z hazardem i dilowaniem, a przejmuje go to chyba bardziej niż mnie. "Dobra. Przekonałeś mnie. Wyrwę się stąd i będę za godzinę" Rozłączam się. Biorę napełnioną szklankę z tacy kelnera i opróżniam ją, po czym odstawiam spowrotem. Wychodzę na korytarz, na szczęście niezauważony. Przywołuję windę. Jadę nią na dół. W recepcji ludzie widząc mój nijaki wyraz twarzy nawet nic nie mówią. Przed firmą stoi taksówka. Wsiadam do niej. "Pod kasyno" Wydaję polecenie. Jest już bardzo ciemno. To nawet lepiej. Niby jest niewielki ruch, ale jedziemy 45 minut. Docieramy na miejsce. Płacę. Wysiadam. Przed budynkiem czeka na nnie John.

•••

Cześć!
Zupełnie nie planowałam tej historii, ale jakoś tak wyszło. Tym razem o Jorge Blanco. Będą też inne osoby, ale spokojnie, to narazie prolog c;
Podoba się?
Chcecie dalej?
Zostawcie komentarz lub chociaż gwiazdkę xx

× light your heart ×Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz