Rozdział Piąty

261 20 1
                                    

Przeklinasz w myślach Lucyfera. I Gabriela. I Śmierć. Wszystkich. Swoją matkę, Barta, nieznośną ciotkę Milly, jej psa, Barona. Panią ze Starbucksa, która rano sprzedała ci kawę. A to tylko dlatego, że musisz iść na wesele. Na wesele swojej kuzynki. Idziesz tam, bo musisz poznać Reginę. Msza ślubna była na piętnastą. Może sobie odpuścisz? Nie dlatego, że jesteś niewierzący- masz zbyt wiele dowodów na istnienie Boga. Tylko idiota po tym wszystkim nadal byłby ateistą... A tym idiotą jest oczywiście Cole. "Jestem gejem, Bóg nie lubi takich, jak ja". Czcze gadanie. Jak mówi Gabriel, Ten Na Górze to gość, który jest całkiem w porządku. To znaczy, on użył słów "Bóg jest pełnią Miłości, Miłością Doskonałą. Kocha każdego i za każdego oddał swojego Syna na ten zatruty nienawiścią świat. Za ciebie, za tych, którzy byli i za tych, którzy będą". Ale wychodzi na to, że Bóg jest ok. Moglibyście nawet zostać kumplami, ale cóż... Jesteś pomiotem Szatana. Z letargu wydobywa cię dźwięk komórki. Za dużo tego dzwonienia. Za dużo kontaktu z innymi.

- Halo?

- Szczęść Boże, to ja, Gabriel. Będę po ciebie po drugiej, Theodorze.

- I z duchem twoim, chwała Panu- odpowiadasz.- Po co idziecie na to wesele? Przecież Dana was rozpozna, o ile się nie mylę.

- Dana jest tępa. Jej umysł przez narkotyki stoczył się z góry Miłosierdzia Pana przez zbocze grzechu do doliny głupoty. Jest tępą dzidą-mówi Archanioł.

Wybuchasz śmiechem. Gabryś niejednokrotnie potrafi cię zadziwić.

- Jest zaćmiona. Nie zwróci na nas uwagi. Do tego, Lucyfer trochę ją zmanipuluje, a ja namieszam trochę w odbiorze naszych osób.

- Nie wtrącam się. Muszę tam iść?-mruczysz.

- Theodorze, nie każ mi zachowywać się, jak twoja matka. Czy Cole jedzie z nami?-pyta spięty.

Nie chodzi o to, że Gabriel nie lubi twojego najlepszego (jedynego) przyjaciela. Po prostu, Archanioła przeraża jego orientacja. Przypomina ci się sytuacja, gdy postanowiliście iść z Colem, Lucyferem i Gabrielem na piwo. Tak! On może pić alkohol. Szatan i ty zakładaliście, kto pierwszy wyrwie dziewczynę bez dostania w twarz. Było zabawnie, gdy nagle jedna z obiektów zakładu zwymiotował na nową marynarkę Lucyfera. Gabriel natomiast pozwolił sobie na rozluźnienie się w obecności Cole'a. Siedzieli i śmiali się przez większość czasu. Cole zapewniał go, że jego orientacja nie ma wpływu na ich relacje. Przez jeden wieczór Archanioł uwierzył mu. Ale tylko przez jeden.

- Tak. Mogę potrzymać cię za rękę, żebyś się nie bał.

Gabriel zaczyna psioczyć przez telefon i rozłącza się. Usłyszałeś tylko "syn marnotrawny", "niewdzięczny pies" i "jebane nasienie Szatana". Och, jak miło, że przynajmniej Archanioły nie zboczyły na złą drogę! Jak dobrze, że pracujesz u tatusia- zawsze masz szansę na wyższe stanowisko.

Patrzysz na zegarek. Jest za dwadzieścia pierwsza. Wariujesz w domu. Jest tam za mało przestrzeni i za dużo rzeczy. Zatruwają cię. Osaczają. Czujesz się, jakby zbliżały się do ciebie coraz bardziej, chcąc cię udusić. Łapiesz się za włosy. Naciągasz na nogi buty i narzucasz płaszcz. Bierzesz tylko portfel i telefon. Wychodzisz z mieszkania, zatrzaskując drzwi. Zbiegasz po klatce schodowej i wychodzisz na chodnik. Tu było o wiele więcej przestrzeni. Oddychasz, zaciągając się spalinami. Tak. Zgiełk, masa ludzi, wieczne korki... Londyn. Po prostu- Londyn. Mijasz ludzi bez celu. Dla zabawy dedukujesz, jakie mają problemy. Kobieta, po pięćdziesiątce, pracuje w banku. Córka wyszła za starszego o czterdzieści lat bogacza. Mężczyzna, trzydzieści sześć lat, żonaty, dwójka dzieci i obawa przed wyrzuceniem. Typ ze Scotland Yardu. Obijasz się o kogoś ramieniem. Drobna blondynka patrzy na ciebie z wyrzutem.

Szatan- Mój SzefOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz