Rozdział piąty.

697 64 15
                                    

Cmokam z dezaprobatą, mocniej dociskając wierzch noża, ale robię to tak, żeby nie było zadrapań. Uśmiech Roześmianego już dawno znikł, podobnie, jak wściekłość, a na jego bladej twarzy pojawia się niepewność.

- Mówcie, inaczej zrobię pierwsze zadrapanie – proszę grzecznie.

- Gadajcie, idioci! – woła. W jego głosie słyszę nutkę strachu, która przekazuje mi, że nic nie wskóram, pytając go o cokolwiek. Jego aura, którą teraz zaczynam dostrzegać nie mieni się niczym, prócz czerni i bieli. Jak yin i jang, gdzie przeważa zło.

- Slendi kazał nam cię obserwować – mówi Toby, zaprzestając uczty. Zaciskam wargi i kiwam głową, spoglądając na Jeffa. Chcąc mieć całkowitą pewność. Gdyby miał powieki, zmrużyłby je, ponieważ tylko kiwa spokojnie głową i zagryza dolną wargę.

- Coś jeszcze – oznajmiam. – Daję wam pięć sekund, później pierwsze draśnięcie. Raz...

Widzę, jak Roześmiany podchodzi. Imituję chęć wbicia całkowicie noża. Odsuwa się.

- Dwa. Trzy.

- Zamorduję was obu! – grozi, patrząc na pozostałą dwójkę. – To miała być zabawa!

- I jest – oświadcza Jeffrey, śmiejąc się. – O twoje życie.

- Pierdol się i spraw, żeby nie zniszczyła mojego pudełka – rozkazuje mu Jack.

- Cztery.

- Mamy cię zaprowadzić do domu. – Wzdycha w końcu Ticci Toby. Sięga po widelec i nabija go na gofra, po czym wkłada do ust. – Gofry są zajebiste – komentuje cicho, a ja unoszę wolną dłoń, by po chwili mieć w niej nóż Jeffrey' a. Patrzę ze złością na właściciela krótkiego noża z metalowym ostrzem i czarną rękojeścią.

- To jest żałosne – oświadcza. – Jesteśmy jebanymi mordercami, jest nas trzech, z czego, jeden ma w cholerę długie szpony i bez problemu może ją obezwładnić. – Gdy posyłam nóż w jego kierunku, zgrabnie go łapie. – Nieźle, laleczko, ale musisz się sporo nauczyć. A teraz dupa w troki, bierz, co przydatne i idziemy do domu.

Parskam śmiechem.

- Co ci? – Marszczy brwi ciemne jak jego łeb.

- Ty to jednak jesteś inteligentny – przyznaję. – Sądziłam, że twoja bardziej popieprzona strona wygra.

- Tobie chyba życie nie jest miłe – zauważa, zaciskając palce na rękojeści. Mam ochotę sprawdzić, jak długo będę mogła się z nim droczyć, jednak po chwili stwierdzam, że to zły pomysł.

- Tak więc – zwracam się do Toby' ego – mówiłeś coś i zaprowadzeniu mnie do domu. Wyjaśnisz?

Kręci głową.

- Operator nic więcej nie mówił.

Potakuję i spoglądam na bruneta. Ten, widząc moje zaciekawienie jego osobą, uśmiecha się jeszcze szerzej.

- Tak, laleczko?

- Po pierwsze, nazywam się Katierina. Po drugie, jak ci się jeszcze gałki oczne nie wypaliły? Bądź nie wyleciały? – Interesuję się. – A ty, jeśli zrobisz choćby krok, będziesz clownem bez domu – dodaję, na co ten jęczy.

- Tykadełko, to się zaczyna robić nudne – zwraca się Jeffrey do Toby' ego, ale ten drugi jedynie wzrusza szczupłymi ramionami. W sumie, mam ochotę sprawdzić, czy samo jego ciało jest szczupłe pod tą bluzą i golfem. Mam ochotę sprawdzić, czy jego skóra, a zwłaszcza dłonie, są tak samo szorstkie jak u Stana czy... delikatniejsze.

A później zalewam się rumieńcem i besztam się za takie myśli. No i gwałtownie odwracam od niego wzrok.

- Masz rację, to się robi nudne – potakuję. – Mi by bardziej szło na rękę, jakbyście już sobie poszli – dodaję. Widzę, że Jeff się mocno nad czymś zastanawia, a ja nie odrywam od niego wzroku. Od jego ruchów, od jego twarzy, dziwnych, ale w miarę ludzkich oczu. Te oczy, wydaje się, że są tylko punktami w ciemnej i głębokiej studni, z której nie można wyjść, w której nie ma dna, a woda będzie cię wciągać i wciągać, aż zatoniesz. Jednak, nawet, gdy zatoniesz, ona będzie cię wciągać jeszcze głębiej, sycąc się twoim ciałem.

Zasady szaleństwa - M|Z(c-pasta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz