Rozdział XXXI - Reaktor, miecz i szturmowcy.

670 61 6
                                    

- Nie lądujemy - powiedziałam, chwytając Haydena za nadgarstek. - To zbyt ryzykowne - dodałam, widząc jego zdziwioną minę. - Zostawimy statek w zawieszeniu nad budynkiem reaktora. Zejdziemy dolnym włazem.

- W takim razie ktoś musi tu zostać - zauważył Max.

- Artoo i Threepio zostaną. Tak, koniecznie - powiedziałam stanowczo, gdy R2-D2 zaczął piszczeć.

- Ale oni mogą być nam potrzebni - powiedział niepewnie Hay.

- Zostawimy Artoo przy wejściu, damy mu chwytak, jak będzie potrzebny to zawiadomię go i przyjedzie - machnęłam lekceważąco ręką. - A teraz chodźmy już.

Wszyscy podnieśliśmy się z miejsc i ruszyliśmy wgłąb statku. Zatrzymaliśmy się przed dolnym włazem, a ja odwróciłam się do niewielkiej szafy wbudowanej w ścianę. Otworzyłam ją i wyjęłam cztery komplety czarnych ubrań.

- Macie - rozdałam po jednym każdemu. - Załóżcie, tu cholernie wieje i pada.

Wciągnęliśmy na siebie spodnie i szerokie płaszcze, po czym Hayden otworzył klapę.

- Ja idę z Amtees'em do reaktora, a wy dwaj - wskazałam na Max'a i Haydena. - Idziecie do zachodniego sektora i robicie coś, co odwróci ich uwagę. Tylko nie przesadzajcie, proszę.

- Twoja prośba jest dla nas rozkazem - powiedział wesoło Hay i puścił do mnie oko.

Max w tym czasie zawiązał stalową linę do podłogi i spuścił jej koniec w dół.

- Panie przodem - powiedział z szerokim uśmiechem.

- Dżentelmen - prychnęłam ponuro i przesunęłam dłonią po pasie. Blaster jest, miecz świetlny również, więc mogę ruszać.

Usiadłam na brzegu podłogi i założyłam leżące obok mnie rękawiczki. Złapałam linę mocno obiema rękami i zsunęłam się w dół, po czym mocno oplotłam cienką stal nogami. Powoli przesuwałam się w dół, deszcz uderzał mnie w twarz, a wiatr targał liną. Po kilku chwilach walki z siłami przyrody, stanęłam na dachu budynku.

- W porządku, może iść następny! - krzyknęłam, podnosząc komunikator do ust.

- Przyjąłem, teraz idzie Amtees - odpowiedział mi Hayden.

Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu jakiegoś miejsca w blasze, w którym mogłabym zrobić dziurę, jednak strugi deszczu i woda spływająca mi do oczu skutecznie mi to uniemożliwiały. Zerknęłam w górę. Amtees odważnie brnął po linie.

Zrobiłam kilka kroków i podskoczyłam, a materiał, z którego zrobiono dach, delikatnie się zapadł. Uklękłam więc i wyjęłam miecz. Otworzyłam go, rozjaśniając ciemność wokół mnie. Poczułam ciepło i siłę płynącą z Mocy. Wbiłam miecz mocno w podłoże.

Zobaczyłam, jak materiał rozgrzewa się i topnieje, więc zaczęłam powoli przesuwać nim w prawo, robiąc niewielki otwór. Po chwili kawał stali tytanowej spadł z głuchym brzękiem w dół.

Kucnęłam, po czym usiadłam na krawędzi, opuszczając nogi. Po chwili dołączył do mnie Amtees, robiąc to samo.

- Miałeś rację! - krzyknęłam, a mój głos ledwie przebił się przez szum wiatru i deszczu. - Jest uranowy! Promieniowanie nas zabije!

- Przecież to ma osłonę z radioaktywnej pleksy! - odpowiedział mi, a ja pomyślałam, że jego dziecięcy głos brzmi zabawnie, gdy krzyczy.

- Serio?! - pochyliłam głowę do kolan, by lepiej przyjrzeć się jasnej, białej kuli uranu. Faktycznie było widać jakaś cienką powłokę, od której odbijało się światło...

Star Wars - Córka legendyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz