Każdej nocy od ponad roku ze snu brutalnie wyrywał go jeden koszmar. Ciszę przerywał przeraźliwy krzyk wychodzący z jego ust, a poza nim, w sypialni słychać było jeszcze niemiarowe oddechy i czuć dwa, niezsynchronizowane ze sobą serca, leżące na jednym łóżku.
Nieopodal niego, pod kołdrą, ukrywała się dziewczyna, która razem z nim przeżywała piekło upiornych snów. Nie otwierała oczu, aby nie domyślił się, że przez niego nie śpi, ale on mimo wszystko wiedział, że to kłamstwo. Nienawidził kłamczuch, ale wybaczał jej, bo miał przeczucie, że ona naprawdę go kocha. Zdawał sobie sprawę z tego, że spędzone z nim noce potrafią być męczące, a ona nadal od niego nie odeszła.
Poruszył się gwałtownie i poczuł, jak materac zapada się pod jego ciężarem. Jego nagie plecy natknęły się na zimną ścianę, co sprawiło, że przeszedł go dreszcz, ale już po chwili przyzwyczaił się do nieprzyjemnego chłodu. W ciągu ostatnich kilku miesięcy musiał przywyknąć do wielu straszniejszych rzeczy, niż zimno murów. Jej nieobecności. Pocałunków, które składały na jego ustach inne usta, niż te, o których marzył. Braku jej dotyku.
Jej dotyk... Chyba nic nie kusiło go bardziej, niż myśl o jej długich palcach muskających lubieżnie jego chude ramiona. Nikt nie dotykał go jak ona. Przesuwała nimi zawsze tak delikatnie, jakby prowadziła smyczek po strunie w dynamice pianissimo. Żałował, że nigdy nie pozwoliła mu posłuchać jak gra skrzypcowy koncert Mendellsohna. Wciąż uwielbia go odtwarzać wieczorami. Może dlatego ona każdej nocy odwiedza go w snach, gdy leży w łóżku, tuż przy pięknej pianistce z równie smukłymi dłońmi.
Teraz to ona zabiera go do filharmonii na swoje koncerty. Upina wtedy swoje jasne, lśniące włosy, ubiera niebotycznie wysokie szpilki, maluje paznokcie na czerwono i zakłada krzykliwe kreacje, w jakich nie zobaczyłby nigdy dziewczyny z koszmaru, bo Charlotte wkładała na siebie jedynie czerń. Bawiła się w niej w szarą myszkę, chociaż w istocie była królową dramatu. Do niedawna myślał o niej jak o czarnym charakterze, ale jeden odcień, to zbyt niewiele, żeby ją opisać. Jest całą historią.
Natomiast Alice - jego pianistka - była zaledwie akompaniamentem. Koncert e-moll bez niej nadal byłby piękny. Orkiestra, tak jak i on, nie tęskni za dźwiękiem fortepianu. Ona tylko towarzyszy skrzypaczkom, które grają Mendellsohna w czyimś sercu. Wypełnia ciszę pomiędzy zrozpaczonym krzykiem i nutą. Jest oczekiwaniem na muzykę. Pauzą.
Jest, ale mogłoby jej nie być.
- Kocham cię - powiedział, ziewając.
Codziennie mówił jej, jak bardzo ją kocha, mając w myślach inną dziewczynę. Siedziała mu w głowie, chociaż wyrzucił ją z życia. Uwięził jej zdjęcia w szufladzie, ale męczące wspomnienia wydostawały się nawet przez dziurkę od klucza, nie pozwalając zapomnieć mu o miłości jego życia. Z pamięci uleciała mu jedynie liczba papierosów, które wypalił, żeby o niej nie pamiętać. Może było ich za mało. Nieważne. I tak już rzucił. Dla niej. Nie lubiła, gdy palił.
- Kocham cię - Harry skłamał kolejny raz, zdziwiony, że nie usłyszał nieśmiałego ja ciebie też.
- Ale to jej imię znów wypowiedziałeś we śnie - pianistka wyszeptała w poduszkę, dusząc nią zazdrość i nieprzyjemne uczucie rozczarowania. - Przeklęta Charlotte - pomyślała, odwracając się plecami do mężczyzny, którego kochała.
- Bo to ją kocham... - Ukochany chciał obedrzeć ją ze wszystkich złudzeń, ale w porę uzmysłowił sobie, jak bardzo ją tym skrzywdzi i rzucił po prostu ciche dobranoc, po czym zamknął oczy, by pod powiekami znowu ją zobaczyć.Charlotte.