Rozdział 4

962 77 2
                                    

*Bilbo*

Chłodne, nikłe promienie wschodzącego słońca wdarły się do pokoju przez bylejak zasunięte zasłony.
Otworzyłem powieki i zamugałem kilka razy by przywrócić ostrość obrazu.
Odrętwiały od niewygodnej pozycji spania podniosłem się do pozycji siedzącej.
Postawiłem stopy na zimnej podłodze aż przeszedł mnie dreszcz.
Łóżko zaskrzypiało cicho, gdy z niego wstałem.
Wziąłem z oparcia rzeczy i poszedłem się przebrać. Ubranie składało się praktycznie z białej koszulki, szarych spodni za kolano oraz czarnej marynarki. Tak, tak mniej więcej ubieram się od minionych lat. Do zwykłego Hobbita byłoby karygodne ubierać się w rzeczy koloru żałoby. Ale ja już dawno przestałem być zwykłym Hobbitem. Wyprawa bardzo mnie zmieniła. Nie miało dla mnie znaczenia co założę, jak będę się zachowywał, gdzie będę spał (czy w ciepłym łóżku czy przy blasku ogniska pod gołym niebem) oraz ile posiłków zjem wciągu dnia (a jadłem niewiele). Wszyscy dziwne na mnie patrzyli, szeptali między sobą. Czy mnie to obchodziło? Ani trochę. A to dlatego, ponieważ nie znają jeszcze jednego powodu, czemu się tak zmieniłem.
Poprawiłem jeszcze włosy i udałem się do kuchni. Po wstawieniu wody w imbryku usiadłem przy stole. Wcześniej jeszcze wziąłem do ręki pióro z atramentem oraz szeroką książkę oprawioną w brązową skórę. Otworzyłem na którejś wolnej stronie i zacząłem pisać.

20.X.

Drogi Pamiętniku!

Czas znów szybko zleciał, kolejny rok za nami. Dalej nie pogodziłem się ze samotnością. Może i mam jeszcze krasnoludy z Ereboru, lecz oni są wiele mil odemnie.. A ja jestem tu. To takie niesprawiedliwe ile ważnych osób straciłem. Wiesz o kim mówię i wiesz też, że na to nie zasłużyli. Każdy to wie.

Przerwałem na chwilę, kiedy jedna, niechciana łza wypłynęła mi z oka. Otarłem ją ze złością, gdyż mi przerwała. Pisałem dalej.

Nikt nie wie jak wielkie jest niebo. Może nawet nie mieć końca. Jednak liczę i modlę się o to, by Selly spotkała się z nimi. We trójkę na pewno będą szczęśliwi.

Stawiając na końcu kropkę spojrzałem za okno. Myślałem nad moimi słowami. Trochę przerażała mnie myśl, że Selly może się już nigdy nie dowiedzieć, że oni do niej dołączyli.
Straszny gwizd gotującego się czajnika przywrócił mnie do rzeczywistości. Migiem znalazłem się przy imbryku i zdjąłem go z ognia, by przerwać ten dźwięk od którego można ogłuchnąć.
Wrzątek nalałem do kubka i zabrałem się za zrobienie śniadania. Najprostszego dania, czyli jajecznicy.
Gdy się smażyła usłyszałem znajomy skrzek. Odwróciłem się w tamtą stronę.
- Dzień dobry Shira.- uśmiechnąłem się podchodząc do niej.- Jak się dziś czujemy?
- Nie próbuj być zabawny.- prychnęła.
Parsknąłem śmiechem czule gładząc ją po piórach.
- Obejrzę twoje skrzydło.

Najdelikatniej jak potrafiłem obejrzałem je ze wszystkich stron. Ponad dwa miesiące temu znalazłem Shirę z otwartym złamaniem skrzydła. Opatrzyłem ją i od tamtej pory odpoczywa w pościelonym koszyku w kuchni. Obawiałem się, czy będzie mogła latać. Nie powiedziałem jej tego. Wyobraźcie sobie, co by czuła.
- Chyba nie jest źle.- stwierdziłem.- Ale jeszcze sobie nie polatasz.
- Ile mam jeszcze tu siedzieć?
- Trzeba było uważać.- uniosłem brwi.
- To nie moja wina! To wina tego, kto te drzewo tam posadził!
Wybuchłem śmiechem, bo większej głupoty w życiu nie słyszałem. Nawet z ust Selly.
Nagle zamilkłem, gdy do moich nozdrzy dostał się zapach spalenizny.
Zaklnąłem z prędkością światła przemierzając odległość do paleniska. Zdjąłem z niej patelnię przy okazji parząc się w rękę. Ugasiłem ogień i spojrzałem na to co miało być moim posiłkiem.
Jajecznica jeszcze się dymiła. Widelcem podniosłem ją. Cały spód miała spalony na węgiel.
Westchnąłem ciężko.
- Shira, masz może ochotę na śniadanie?- spytałem.- Shira?

Ale sokół schował dziób pod skrzydło udając, że śpi.

*Selly*

Tęsknym wzrokiem patrzyłam na portret kompanii z Bilbem i Gandalfem. Znów otuliły mnie wspomnienia.
Obraz zniknął tak szybko jak się pojawił. Magiczne zwierciadło albowiem tylko chwilę pokazuje nam bliskich. Tak zostało zrobione, by tylko o nich przypomnieć.
Ze spuszczoną głową przemierzyłam pokój by wyjść na zewnątrz.
Otuliło mnie ciepło, które trwa tu cały czas.
Położyłam się na wiecznie żywej i bujnej trawie. Wszystko co tu jest trwa wiecznie. Tu nie istnieje zło. Wszystko żyje w zgodzie.
Patrzyłam na wszystkich, którzy trafili tu po śmierci. Mimo, iż za życia się nie znali, teraz zachowują się, jakby znali się od zawsze. Dzieci, którym życie odebrała choroba bądź bitwa szalały bawiąc się i śmiejąc. Każdy po cierpieniu na to zasługuje: na spokój. Nikt się nie smuci, są szczęśliwi, że tu trafili. Ale nie ja. Zawsze byłam wyjątkiem. Tęskniłam za przyjaciółmi i ukochanym. Bardzo bardzo. Czasem tak bardzo, że aż chcę umrzeć co jest przecież nie możliwe.
- Selly! Gdzie jesteś?

W drzwiach wyjściowych stanęła Selena. Moi rodzice jako jedyni rozumieją mój ból. Ponoć sami cierpieli, gdy nas rozdzielono.
Zeszła po drewnianych schodach siadając obok mnie.
- O czym myślisz?

Uśmiechnęłam się lekko.
- O wszystkim mamo. O tym co było.

Rudowłosa elfica objęła mnie ramieniem.
- Powinnaś żyć. Miałabyś całe życie przed sobą.
- To nie było by życie mamo. To byłoby cierpienie i żal za Thorinem. Nie żałuję swojej decyzji. Ani utraconych mocy.
- Zawsze byliśmy z Ciebie dumni córeczko.- Selena ucałowała mnie w skroń.
- Mogę się przyłączyć?
- Dada! (Tata!)

Zerwałam się z ziemi rzucając się krasnoludowi na szyję.
- Hej, hej, spokojnie.- zaśmiał się Syrwil.- Nie było mnie kilka minut.
- Dla nas to była wieczność kochanie.

Mama dołączyła do naszej tulaliny.
- Po co się wzywali?

Cała atmosfera prysła jak bańka mydlana. Syrwil puścił nas. Na jego twarzy błąkał się niepokój.
- Co się stało?

Ojciec westchnął cicho wlepiając we mnie wzrok.
- Valarowie chcą Cię widzieć...

I Will Not Leave YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz