Perfect Weapon

1.6K 127 44
                                    


Rodzimy się, dorastamy i w końcu umieramy. Schemat życia każdego człowieka zaczyna i kończy się tak samo. Narodzinami i śmiercią. Moje nie rozpoczęło się inaczej. Nie różniło się niczym nie zwykłym od innych ludzi. Dorastałem w normalnej, kochającej się rodzinie, niestety niezbyt długo. Cały świat opanował bunt przeciwko szerzącej się działalności broni genetycznej. Jako mały chłopiec niewiele wiedziałem na ten temat, zrozumiałem to jednak w momencie śmierci moich rodziców i porwania przez Wydział. Wtedy dokładnie rozpoczęło się moje piekło. Piekło, które trwa po dziś dzień.

Obecnie skończyłem osiemnaście lat. Przebywam na terenie wydziału od dziesięciu i tyle samo lat jestem poddawany różnym eksperymentom. Moje DNA jest kompatybilne z prawie każdą jednostką genetycznie wyhodowaną, a co za tym idzie, jestem jedyną, doskonałą bronią, jaką udało się im stworzyć. Nie wiedziałem na czym to polegało, do tej pory formą treningu były tortury, oraz sparingi wytrzymałościowe. Laboratorium, w którym spędzałem większość czasu, znajdowało się w podziemiach i jedynymi osobami, z którymi mogłem porozmawiać, były klony. Na ludzi nie miałem co liczyć, umierali szybciej niż muchy. Było za to bardzo dużo sztucznie wyhodowanych dzieci. Jednak one bardziej przypominały mutanty. Odznaczały się dużą szybkością, brutalną siłą i zręcznością, jednak tylko tym. W rezultacie przeprowadzonych licznych ekspertyz, stwierdzono utratę zdolności myślenia u tych istot. Nie dziwiło mnie to. Jak coś wyhodowanego na sztucznym podłożu mogło posiadać uczucia i myśli? Dla mnie były to rośliny, które irytowały mnie swoim bytem. Wiele z nich musiałem zabijać na rzecz wydanych mi rozkazów. Pobyt tutaj nauczył mnie posłuszeństwa oraz brutalności. Jakakolwiek niesubordynacja kończyła się karą, a obcinanie palców, nie było przyjemne. Tylko raz pozwoliłem sobie na takie zachowanie, już nie chciałem wybiegać przed szereg. Chciałem móc rozmawiać z ludźmi, nie tylko z pustymi żołnierzami i roślinnymi dziećmi.

Spojrzałem w lustro na swoją trupiobladą twarz. Wyglądałem beznadziejnie.Długie treningi wytrzymałościowe dają w kość, nie mówiąc już o tym, że czekał mnie dzisiaj, jeszcze jeden przeszczep tkanki. Moja ciało nie należało już tylko do mnie. Zostałem genetycznie zmodyfikowany. Zrobili ze mnie potwora, jednak na własne życzenie stałem się maszyną do zabijania. Podziemia skrywają wiele uchodźców, którzy przeżyli wielką wojnę genetyczną, która rozpoczęła się na skutek wszczęcia buntu dziesięć lat temu. Od tych właśnie ludzi zaczynałem. To ich pierwszych zacząłem zabijać. Ludzi odrobinę kompatybilnych oczywiście musiałem oszczędzić na rzecz rozkazu wydanego przez ośrodek genetyki. Każdy, kto posiadał chociaż odrobinę zgodne DNA, mógł pozostać przy życiu, na jak długo? To zależało tylko od niego samego. Założyłem na siebie biały fartuch przeznaczony na operację. Tym razem był to większy obszar pleców, tuż pod łopatkami. Byłem połatany jak stare prześcieradło. Doktorzy twierdzili, że po wszystkich przeszczepach będę wiecznie młody. Nie będę się starzeć. Jednak było mi wszystko jedno, innego sensu życia nie widziałem. Tutaj chociaż ktokolwiek był mną zainteresowany. Spojrzałem na doktora, który gestem ręki rozkazał mi się położyć na stole operacyjnym. Był moim lekarzem i opiekunem. Miał nie więcej jak czterdzieści lat, a mimo tego zajmował w wydziale naprawdę wysokie miejsce. Ufałem mu,pomimo rzeczy, które ze mną robił.

-Podam Ci teraz znieczulenie - usłyszałem jego ciepły głos.

-Nie jest mi potrzebne - odpowiedziałem, zachrypniętym głosem.

-Będzie boleć - powiedział zdegustowany.

-Ból jest wystarczająco silny do gardzenia nim - na moment zapadła cisza, jednak po chwili usłyszałem parsknięcie Junmyeona.

-Jesteś odważny, może dlatego jesteś taki ważny dla wydziału -powiedział nadal chichocząc.

-Nie jestem nikim ważnym - odpowiedziałem, zaciskając mocno oczy, kiedy tylko poczułem zimną stal skalpela. Moje ciało było odporne, jednak moja psychika już nie. Przeszczep trwał dziesięć długich godzin. Junmyeon wraz z innymi lekarzami dawali z siebie wszystko. Czułem to. Jednak moje zaparcie, że wytrwam do końca, zdało się na nic. Zemdlałem trzy razy. Po wybudzeniu znajdowałem się już we własnym pokoju, przypięty do aparatury monitorującej zmiany genetyczne. Westchnąłem głośno, nigdy wcześniej nie pomyślałem o tym, by uciekać, dlaczego więc, leżąc w tej pozycji, zapragnąłem ujrzeć słońce. Kaszlnąłem głucho w pościel, czując, jak moje płuca palą przez zbyt długie leżenie na nich.

Perfect WeaponOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz