Z hukiem odłożył szklankę z whisky na stół i odchylił głowę do tyłu. Dłonią potarł zmęczone oczy i przycisnął palce do skroni, które już od kilku godzin pulsowały tępym bólem. Uwielbiał tę robotę, ale czasem potrzebował trochę więcej odpoczynku, niż noc. Z reguły była niepełna, bo w połowie spędzona na uganianiu się za kolejnym stadem dziwnych stworów. Nie prosił się o takie życie, pragnął tylko założyć rodzinę, mieć stałą pracę i generalnie korzystać z życia po godzinach. Tak, pragnienia pragnieniami, jednak już od małego życie miał ułożone. Pójść w ślady ojca – to było jego przeznaczenie. Ojciec lekko zbzikował na punkcie ich zabijania po śmierci matki. Też to przeżył i nie chciał widzieć jej z rozerwaną klatką piersiową, dziurą ziejącą w miejscu serca. Nie w wieku pięciu lat. I Regulus też nie miał prawa widzieć tego jako dziecko. Tak, czy inaczej czasu się cofnąć nie da, a on od dwudziestu lat wiedział, czym się będzie zajmował. Pomimo usilnych próśb Regulusa, ojciec nie dawał mu spokoju. Ciągał na wyprawy, ukazywał zło drzemiące w tym świecie, którego większość ludzi nie dostrzegała. I wciągnął się. To było jak toksyczny związek, z którego pragnie się zrezygnować, ale nie można, bo jest się zbyt przywiązanym. Cieszył się tylko z tego, że jego braciszek zdołał się z tego wyrwać. Wyjść spod wpływów ojca. Od śmierci matki, pomimo bycia młodszym, Regulus bronił go przed wściekłością, która czasem ogarniała Oriona. Szczególnie w rocznice jej śmierci, kiedy mężczyzna upijał się i wyżywał na nich – za całe zło, które go dotknęło, za każdą szramę po kolejnych wyprawach, za krnąbrność Regulusa. A on to znosił. Kochał ojca, pomimo wszystko go kochał i nie chciał zostawiać. Starał się tylko, żeby jego brat miał normalne życie. I to jest coś, co było jego osiągnięciem życiowym. Co prawda nie miał pojęcia gdzie Regulus aktualnie przebywa, ale przynajmniej nie miał takiego życia jak on.
Westchnął ciężko, osuwając się niżej na krześle i wykładając nogi na stół.
- Eh Regi, Regi, żebyś ty mnie teraz widział – wyszeptał ochrypłym głosem, który w ogarniętym ciszą pokoju zabrzmiał nadzwyczaj donośnie. Z jękiem przeciągnął się, odruchowo sięgając po gazetę. Musiał być na bieżąco, wiedzieć co w trawie piszczy i w którym miejscu. Przechylił się do tyłu, sięgając w stronę gałki radia. Podsłuchy w radiach policyjnych są cudowną sprawą. Opuszkami palców dotknął pokrętła i w tym momencie poczuł, że spada. Krzesło z łoskotem wylądowało na podłodze, a on odruchowo przeturlał się i wyprostował odsuwając od potencjalnych kłopotów. Kiedy jego wzrok padł na krzesło roześmiał się chrapliwie, odrzucając długie włosy do tyłu. Paranoja. Nabawił się paranoi i to w całkiem młodym wieku. Pokręcił głową, wreszcie włączając radio. Co to za życie?Nie dowiadując się niczego ciekawego wszedł pod prysznic, zaraz po nim kładąc się do łóżka. Nie mógł nie skorzystać z takiej okazji – żadnego medialnego szumu – w radiu, ani w gazetach nie mówili o nowych zgonach, utopionych dzieciach, czy zaginionych. Czyżby Bóg jednak istniał gdzieś tam i zsyłał chwilowy spokój, który zdarzał się tak rzadko? Wypuścił cicho powietrze, z zadowoleniem czując, jak jego ciało się rozluźnia po całym dniu gonitwy za wyjątkowo mściwym duchem. Kilka godzin odpoczynku do tej pory zabiło stosunkowo niewielu łowców, tego mógł być pewny.
Trzask. Chwila błogiej ciszy, podczas której zdołał z powrotem oddać się w cudowne ramiona snu. Trzask. Otworzył jedno oko, z wściekłością wpatrując się w sprzęt leżący na stole w motelowym pokoju. Innej pory nie mógł sobie wybrać, tylko środek... Zmrużył oko, kiedy zauważył smugę światła słonecznego sączącą się przez rolety. Chyba jednak nie jest środek nocy. Z jękiem wygrzebał się z poplątanej pościeli i podszedł do radyjka.
„Kolejny denat. Znów rozerwana klatka piersiowa i brak serca. Więcej obrażeń nie widać."
Zamarł, słysząc cichy komunikat, przerywany trzaskami i zakłóceniami na linii. Brak serca?
„Jakieś ślady walki ofiary?"
Nic, jak zawsze nic – przecież ten ktoś nie miał nawet pół sekundy, aby się obronić.
„Ponownie żadnych. Szefie, przyślij tutaj więcej ludzi."
„Gdzie dokładnie jesteście?"
„Już w pobliżu Belmont, ciało leży praktycznie na skraju lasu"
Z Woodward to będzie jakieś dwadzieścia godzin. No dobrze, jego dziecinka dociągnie w piętnaście, jeśli wystarczająco się o nią zatroszczy. Tak, czy inaczej musiał wyruszać już, aby na miejscu nie mieć więcej trupów do oglądania. Względnie ekskomuniki. Wrzucił do torby parę drobiazgów, które zdążył wyjąć i zakluczył pokój. Oddając klucz w recepcji puścił jeszcze oczko ładnej recepcjonistce, która zarumieniła się pod jego spojrzeniem i, na pytanie o dzisiejsze gazety, wręczyła mu chyba wszystkie możliwe. Uśmiechnął się pod nosem, podziękował i wskoczył do swojej miłości życiowej. Lincoln Continental – dwudrzwiowe cudeńko z '64, które dostał od ojca na osiemnaste urodziny. Aktualnie jego dom, miłość, kochanek i towarzysz życiowy. Nie pozwalał ludziom się zbliżać. Zbyt wiele by ich to kosztowało. Nikt nie zniósłby życia w ciągłym biegu, albo wyczekiwania na niego przy oknie, kiedy spóźnia się kolejną godzinę i nie ma z nim kontaktu. A widział, że takich sytuacji byłoby na pęczki. Nie potrafił myśleć o czymś innym, niż aktualna sprawa, którą się zajmował. Jedynie na początku troszczył się o Regulusa. Dbał, aby dzieciakowi nic poważnego się nie stało. Zadrapania i rany cięte, czy szarpane wliczone były w pakiet łowcy.
Westchnął ciężko, wrzucając kasetę do radia. Znajome dźwięki „Stairway to heaven" wypełniły przestrzeń w aucie, kiedy wyjechał z parkingu. Odruchowo bębnił palcami po kierownicy, ignorując szumy dobiegające z policyjnego radia. Już miał swój cel i tylko na nim się skupiał. Ruszał znaleźć tego sukinsyna.
CZYTASZ
Some hunters fall in love
FanfictionSyriusz jest łowcą. Wyrusza do Round Mountain, żeby rozbić gniazdo wilkołaków, którego alfa zabił jego matkę. One-shot.