Ostatnia podróż
Biegnę przez las. Nie obchodzi mnie, czy się zgubię. Gdzie uda mi się dostać. Gdzie jestem. Sprawia mi to przyjemność. Kontakt z naturą, ta cisza, a zarazem piękny śpiew lasu. Chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie. Jestem w równikowej dżungli. Promienie słońca rzucają cień liści na miękką ściółkę. Coraz rzadziej pojawiające się magnolie i palmy oznaczają, że powoli udaje mi się wydostać z lasu. Jestem w Indonezji, to pewne. Czuję się taka bezpieczna, jestem pewna, że nie ma tu nikogo ani niczego niebezpiecznego. Drzew jest coraz mniej i mniej, znikają całkowicie. Rozglądam się. Jestem najprawdopodobniej nad Solo, jedną z większych rzek Jawy. Jestem wreszcie w miejscu, gdzie mogę by szczęśliwa. Sama, otoczona naturą. Szum rzeki uspokaja mnie. Sprawia, że czuję się śpiąca. Lecz słyszę coś, co nie daje mi spokoju od dłuższego czasu. Słońce razi mnie coraz bardziej. Spod przymkniętych powiek widzę blask… Przenikliwy, monotonny dźwięk odbija się echem w mojej głowie coraz mocniej i mocniej. Znów jestem w szpitalnej sali.
Nie ma tu drzew. Nie ma słońca. Nie ma rzeki. Są tylko cztery gołe ściany i zimne światło migającej jarzeniówki. Nigdy nie było Indonezji ani lasu, ani żadnego innego miejsca, które śniło mi się wcześniej. I nigdy nie będzie. Jestem skazana na niewielki, szary pokój, migoczącą jarzeniówkę, łóżko, stolik i okno. Rozglądam się. Sięgam po szklankę. Wolno mi pić tylko wodę. Obok szklanki leżą książki Juliusza Verne. Czytałam te książki dziesiątki razy i nie mogę się z nimi rozstać. Biorę jedną do rąk. Jest to moja ulubiona – „Pięć tygodni w balonie”. Gładzę okładkę starego wydania, po czym odkładam ją z powrotem. Od kiedy przeczytałam tę książkę jako mała dziewczynka, marzę o locie balonem. Setki razy śniłam o tym, lecz wiem, że nigdy nie spełnię tego marzenia. Nie w takim stanie. Lekarze starają się jak mogą, lecz nic się nie zmieniło przez ostatnie osiem lat.
Ktoś naciska na klamkę. Do pomieszczenia wchodzi moja matka. Energiczna kobieta. Zawsze uśmiechnięta. Wszyscy z rodziny mówią, że jestem do niej podobna, lecz oczy mam po tacie. Zresztą nie wiem. Nie pamiętam go. Przyglądam się. Jest uśmiechnięta, lecz w oczach ma smutek. Pewnie dowiedziała się od lekarza o moim stanie. Wiem, że jest ze mną gorzej niż wcześniej. Jestem słaba. Leżę podłączona do kroplówki od trzech tygodni. Pogodziłam się z tym, że jeśli mój stan się jeszcze bardziej pogorszy, to nie dam rady się podnieść.
– Cześć, córciu – usłyszałam od niej.- Przepraszam, że tak późno, ale wiesz… mam dużo pracy.
Czuję się niezręcznie. Widzę to. Wiem, że chciałaby spędzać ze mną jak najwięcej czasu.
– Nie martw się, mamo, wszystko jest w porządku – chcę dodać jej otuchy.
Mama kiwa głową i odwraca się szybko do okna, żebym nie zobaczyła jej łez.
Wchodzi pielęgniarka.
– Przepraszam panią, pora odwiedzin się skończyła.
Mama bierze płaszcz z wieszaka. Ukradkiem ociera policzek.
– Kocham cię, mamo – mówię cicho.
Uśmiecha się do mnie ciepło i wychodzi bez słowa.
Gdy pielęgniarka zmienia mi kroplówkę, odwracam twarz do okna. Chcę zobaczyć ostatnie promienie słońca. Zapada zmierzch. W pokoju robi się mroczno. Czuję, że leki zaczynają działać. Dźwięki z ulicy słyszę jak przez grubą szybę, cienie są coraz dłuższe, wszystko staje się nierealne. W głowie wiruje cały kosmos. Powoli odpływam…
Zanurzam się w kryształowej wodzie. Pod powierzchnią jest jasno i przyjaźnie. Oddycham tak swobodnie. Jestem coraz głębiej i głębiej, lecz mimo to widzę wyraźnie, co się dzieje. Przede mną majaczy jakiś duży kształt. Nie czuję grozy i napięcia, jestem raczej zrelaksowana i spokojna. Powoli podnoszę się z dna. Ławice małych rybek przepływają obok. Nie rozprasza mnie to. Idę przed siebie jak po powierzchni ziemi. Nade mną przepływają ławice. Przede mną pojawia się ogromna ośmiornica, falując swoimi mackami. Patrzy mi w oczy w taki ludzki sposób. Jej ciało jest czerwone, a oczy czarne, ze złotymi źrenicami. Powoli podpływa coraz bliżej. Porusza się płynnie i spokojnie. Na chwilę czas staje w miejscu. Hipnotyzuje mnie wzrokiem. Teraz liczę się tylko ja i ona. Mocny uścisk jej macki rozwiewa mój spokój. Kolejne macki oplątują moje ciało. Jestem przerażona, lecz nie wyrywam się. Patrzę w jej smutne oczy. Jedno z jej odnóży oplata się wokół mojej szyi. Czuję, że się duszę. Odruchowo próbuję się uwolnić. Moje oczy zasnuła ciemność.
Trzymam się za gardło i oddycham ciężko. To był tylko sen. Uspokajam się. Zegar wskazuje trzecią w nocy. Prostokąt światła wpada przez szybę w drzwiach sali i oświetla książkę leżącą na stoliku, jakby to ona była odpowiedzią. Nagle czuję się strasznie zmęczona. Czuję, że się unoszę.
Jestem w gondoli balonu, dobrze znam to miejsce. Śni mi się już od paru tygodni. Zawsze ten sam sen. Wstaję, podchodzę do krawędzi, po czym opieram się o barierkę. Na zewnątrz widzę to samo co zawsze, ale mimo to jestem zachwycona. Pode mną rozciąga się sawanna usiana pojedynczymi drzewami. Na horyzoncie widzę dżunglę. Balon porusza się wolno i jednostajnie. Ani się nie wznosi, ani nie opada. Przyglądam się zaroślom, lecz nie widzę żadnego stworzenia. Nigdy nic nie widać. Za każdym razem jest tak samo. Czy to odzwierciedla moje życie? Każdy dzień taki sam? Życie w balonie nie jest takie, jakie sobie wymarzyłam. Da się nim kierować, lecz wiatr może być bezwzględny. Może odebrać możliwość sterowania własnym życiem. Samotna i uwięziona w balonie zmierzającym donikąd. Może pora coś zmienić? Nie wytrzymam dłużej tej rutyny! A może wychylić się bardziej? Może uda mi się zobaczyć więcej. Wreszcie zobaczyć zwierzęta w zaroślach sawanny. To zawsze było jednym z moich marzeń. Wiatr zaczyna wiać mocniej. Balon kołysze się niebezpiecznie. Czuję, że tracę grunt pod nogami. Zaczynam spadać. Wreszcie czuję się tak naprawdę wolna. Nic mnie nie hamuje i nie ogranicza. Widzę w dole coraz więcej zwierząt. Zbliżam się do nich. Są takie piękne i wolne. Prawdziwe. Jestem tak blisko. Prawie mogę ich dotknąć. Zbliżam się do ziemi i teraz wiem, że z tego snu już się nie obudzę. Lecz nie boję się. Teraz jestem szczęśliwa.
Hej, pomyślałem, że podziele się z wami moim opowiadaniem, które napisałem w czerwcu b.r. Tak się wydarzyło, że wygrało ono pewien ogólnopolski konkurs. Przetłumaczyłem je też na angielski. Mam nadzieję, że wam się to spodoba.
-Arek