Rozdział 1

869 48 11
                                    

Violetta

Nie jestem ciekawą osobą. Może kiedyś byłam, ale to minęło i nie wróci. Od śmierci mamy nie czuję się tą samą dziewczyną. Tą dawną Violettą, która zarażała wszystkich swym promiennym uśmiechem i radością. Radość zniknęła wraz z biegiem czasu.

Kolorowe ubrania już nie goszczą w mojej szafie. Ubieram się cały czas na czarno, to odzwierciedla nastrój, którym żyję. Wszyscy pytają, co się ze mną stało, ale tak naprawdę nigdy tego nie zrozumieją. Strata najbliższej mi osoby, która jako jedyna się mną interesowała i szczerze kochała jest bólem nie do opisania.

Teraz zostałam z niczym. Tak, z niczym, bo mój ojciec nie jest nic wart. To przecież on powinien mnie teraz trzymać przy życiu, to on powinien się mną interesować. A czy tak jest? Nie. Ma mnie gdzieś.

Kiedy mama jeszcze żyła, był całkiem innym człowiekiem. W sumie podobnie jak ja. Ale różnica jest taka, że ja się staram powrócić do normalnego życia, a on tylko mi to uniemożliwia. Dla niego liczą się tylko alkohol i spotkania z jakże świetnymi kolegami.

Właściwie mój dom przerodził się w piekło. Muszę pełnić rolę kucharki, sprzątaczki, opiekunki i jeszcze do tego uczennicy. Gdy nie wykonam jego poleceń, dostaję lanie. Tak, mój własny ojciec mnie bije. I to w jeszcze tak trudnych chwilach dla mnie.

Nie mam własnego życia. Moi znajomi próbują mi w jakiś sposób pomóc, udobruchać, ale ja nie potrafię jak gdyby nigdy nic śmiać się, cieszyć życiem. To niewykonalne, dlatego też zaczęłam ich ignorować, tym samym ich straciłam. Wiem, że w każdej chwili mogłabym odnowić naszą dawną przyjaźń, ale nie chcę. Nie chcę, a może nie potrafię? Wszystko jedno.

W klasie również jestem tak zwaną szarą myszką. Mało co się odzywam, siedzę sama w kącie. Wyzwaniem jest dla mnie podejście do tablicy. Mimo, że coś umiem, to tego nie pokażę.

Jestem zraniona wewnętrznie, ale nauczyciele nie dopuszczają do siebie takiej myśli. Właściwie nic o mnie nie wiedzą, może dlatego nie traktują mnie dobrze. Ale ja ich nie obwiniam – myślałam, kiedy nauczycielka wywołała moje nazwisko.

– Castillo! – krzyknęła po raz drugi. – Dziewczyno, ogarnij się, mówię do Ciebie!

– P...prz...przepraszam – wydusiłam w końcu z siebie.

– Ty mnie nie przepraszaj, tylko rozwiązuj to równanie. W trybie natychmiastowym!

Minęła krótka chwila, a ja nadal nie wstałam.

– No na co czekasz? Specjalnego zaproszenia potrzebujesz? – zapytała drwiąco.

Podeszłam do tablicy i wzięłam z delikatnością kredę do ręki. Podniosłam ją powoli, kreśląc lekko po tablicy i napisałam znak równości, kiedy zadzwonił dzwonek.

Jejku, jakie szczęście!

– Dobrze, tak więc na zadanie domowe macie dokończyć to równanie – mruknęła nauczycielka i wyszła z sali.

Wszyscy wyszli w biegu, a ja podeszłam do ławki, spakowałam książki i powolnym krokiem ruszyłam ku drzwiom. Wyszłam ze szkoły i poszłam do parku spacerkiem.

Usiadłam na ławce i zaczęłam rozmyślać. Właściwie, tylko tam mogę odetchnąć i zostać sam na sam ze swoimi myślami. Rozmyślałam długo, a kiedy spojrzałam na zegarek, zauważyłam godzinę 14:30.

Muszę już wracać, zamyśliłam się. Wzięłam torbę z drewnianej ławki i z opuszczoną głową biegłam w kierunku domu, kiedy wpadłam na jakiegoś chłopaka. Podniosłam głowę i ujrzałam....

__________________________________

No hej.

Przychodzę do Was z pierwszym rozdziałem. Piszcie jak się podoba. ♥

 ✖ Anioł, któremu zabrakło skrzydeł ✖Where stories live. Discover now