01. Pożegnanie

738 60 4
                                    

 Westchnąłem przeciągle, zaciągając się mocno deszczowym powietrzem. Duże krople spadały na moje blond włosy, kurtkę oraz spodnie, mocząc je do suchej nitki. Nie przejmowałem się tym, idąc dalej przed siebie. Ostatnio mało co mnie obchodziło, każda informacja spływała po mnie jak woda po kaczce, nawet moment, w którym Jae Bum oznajmił mi, iż nie wystąpię w następnym showcase z takim podejściem. Donośnym głosem stwierdziłem, że to nawet i lepiej. Fani nie musieli widzieć mnie od tej wiecznie przybitej strony. Zapewne gdyby nie fakt, że zachciało mi się napojów gazowanych, dalej przytulałbym się poduszki, starając się zasnąć, pomimo godziny szesnastej wybijającej na zegarku.

Tego dnia było naprawdę pochmurnie. Przez puszyste, szare chmury ledwo przeciskał się promyk słońca, chylącego się ku horyzontowi. Nastała wiosna, a dni wydłużyły się o półtora godziny. Przeklinałem to wszystko, a w szczególności pogodę, która idealnie odzwierciedlała moje skotłowane wnętrze. Płuca miałem równie szare, jak zachmurzone niebo nad swoją głową, ile paczek papierosów wypaliłem przez ostatni tydzień? Dużo, naprawdę dużo, nie potrafiłem ogarnąć z osobna umysłem, ile właściwie ich było. Gdyby Jackson się o tym dowiedział, bez dwóch zdań przejąłby się i odebrałby mi dostęp do środków uzależniających, ale go nie było. Nie mógł nic zrobić, a ja nie mogłem nic zrobić, aby go odnaleźć.

Wkroczyłem do pobliskiego sklepu, otwierając lodówkę, aby wyciągnąć z niej upragniony napój gazowany. Postawiwszy na ladę zapłaciłem pięknej kasjerce, która posłała mi entuzjastyczny uśmiech. Jeden promyczek wśród tego szarego dnia. Skinąłem jej głową, kładąc banknot kilkuzłotowy. Po otrzymaniu reszty, wyszedł z malutkiego pomieszczenia, nasuwając na głowę kaptur od bluzy. Zaczęło padać jeszcze mocniej. Na chodniku pojawiły się duże mokre plamy, a z chwili na chwilę stworzyły się również rozległe brudne kałuże, przez które byłem zmuszony przeskakiwać. 

- Jejku, nie wrócę teraz do dormu - jęknąłem ze zrezygnowaniem, chowając się pod daszkiem na ganku jednego z domostw. Miałem nadzieję, że rodzina nie pogniewa się, iż z przypadku podeptałem im grządkę z kwiatkami. Pomimo, że reszta świata obchodziła mnie tyle co zeszło roczny śnieg, nadal nie chciałem krzywdy innych ludzi.

Powodem moich zmartwień był Jackson, który zniknął w przeciągu ostatniego tygodnia, nie pozostawiając po sobie ani słowa. Na kakao talku nie wyświetlił żadnej z moich wiadomości, ponadto posiadał wyłączony lub rozładowany telefon. Po co mu urządzenia do kontaktowania się z ludźmi, skoro wcale to nie używał! Nikt nie potrafił się do niego dobić, jednak reszta nie przejmowała się zaistniałą sytuacją jak ja. Lider już zdołał stwierdzić, że mam bzika na punkcie Wanga, ale mylił się. Czy prawdziwy przyjaciel, nie martwiłby się o człowieka, z którym spędził większą część swojego życia?

Często zasypialiśmy razem na kanapie, po oglądaniu jakiejś dramy w telewizji. Kiedy w moich oczach świeciły łzy spowodowane smutnymi momentami, raper od razu leciał z paczką chusteczek. To z nim tańczyłem na środku salonu, doprowadzając resztę zespołu do szewskiej pasji. Tylko z Jacksonem wygłupiałem się, jak z nikim innym, robiłem najgłupsze na świcie miny. Czy to naprawdę znaczyło dla niego tak nie wiele? Totalnie strapiony zagryzłem policzek od środka, decydując się uprzednio rzucić biegiem do dormu, który świecił pustkami. 

Głupie kręgle. Young Jae już od dłuższego czasu truł tyłek, że dawno nigdzie grupowo nie wychodziliśmy. Słysząc ofertę, niemal natychmiast odmówiłem, zaszywając się tym samym w swoim i Wanga pokoju. 

- Sztywniak - rzucił za mną Jin Young i tylko jego głos słyszałem jako ostatni.

Dormitorium stało otworem, choć przed wyjściem zamykałem je na klucz. Ze zdziwieniem wyrysowanym na twarzy, rozejrzałem się po przedpokoju. W przejściu stały czarne tenisówki mojego przyjaciela. Nie mogłem w to uwierzyć, to musiał być sen. Uderzyłem się w policzek, raz, drugi, trzeci, aż w końcu udało mi się opamiętać. Tym czasem moje rozszarżowane w podwójnym tempie serduszko, wywinęło kilka koziołków. 

Ściągnąłem z siebie przemoczoną kurtkę oraz kaptur w głowy, zostawiając na podłodze gazowany napój. Nagle odechciało mi się pić, chociaż suchość niemal drażniła w gardle. Niepewnie przebyłem hol, dopadając naszego wspólnego pokoju. Drzwi delikatnie zaskrzypiały, gdy uchyliłem je na znaczną odległość, aby tylko móc spojrzeć przez szparę do środka. Wewnątrz stał czarnowłosy chłopak, z mokrymi rozwichrzonymi włosami, pakując do torby podróżnej swoje rzeczy. Przystanąwszy w półkroku, przyglądałem się jego szerokim plecom, dopóki nie postanowił zwrócić się w moją stronę. 

- Jackson? - spytałem, nie będąc pewnym czy stoi przede mną ta sama osoba co wcześniej. Tamten dwudziestolatek nie uciekał przed nikim. Był w stanie przełamać każdy mur, ale coś się zmieniło. Ostatnimi czasy zaczął się ode mnie dystansować, jak gdyby rzeczywiście zerwanie łączących nas więzów było mu na rękę. Nie umiałem objąć tego umysłem, a może po prostu nie nigdy nie chciałem tego zrobić.

- Przyszedłem tu tylko na chwilę - powiedział całkiem neutralnie. Mokre kosmyki włosów, ciągle wpadały mu do oczu, ale nie kwapił się, aby je odsunąć i nie widzieć czemu mnie to irytowało. Zacisnąłem dłonie w pięści, kiedy chłopak odwrócił się, ponawiając pakowanie swoich rzeczy. Pod powiekami zabłyszczały mi łzy, które ostatkiem sił, starałem się powstrzymać przed spłynięciem. W końcu skończył to robić, zasuwając zamkiem mechanicznym torbę ze stertą ubrań i naszym wspólnym zdjęciem na samym wierzchu. Na moje usta wpłynął blady uśmiech, którego całe szczęście Jackson jak sądzę nie zauważył. Mógłby zacząć się martwić, o ile w ogóle wzbudzałem z nim takie emocje.

- Proszę, przesuń się - powiedział, jednak nie umiałem tak po prostu tego uczynić, dlatego automatycznie przesłoniłem mu przejście własnym ciałem. Palcami zaczepiłem się o futrynę drzwi, mocno zaciskając na niej paznokcie. Co mogłem zrobić, aby ze mną został? Byłem bezsilny. Zamykanie drzwi na klucz i ukrycie go w najmniej spodziewanym miejscu średnio wchodziło w grę. To takie dziecinne, ponadto czarnowłosy bez problemu mógł wyjść przez okno.

- Nie wiem gdzie byłeś i nie będę teraz Cię o to wypytywać, ale powiedz mi, że wrócisz.. - powiedziałem cicho, unosząc głowę do góry. Wszystko byłoby w porządku dziennym, ale raper uparcie rozglądał się po ścianach, starając się skupić na każdym przedmiocie za moimi plecami. Sam patrzyłem w przestrzeń, jednak udało mi się w porę ocknąć. W chwili, gdy starał się przejść na siłę, wypychając mnie spomiędzy przejścia. 

Wziąłem w dłoń jego podbródek, aby móc spojrzeć w jego oczu. Ułamek sekundy zanim się wyszarpał wystarczył, żebym zrozumiał, bolesny fakt.

- Ty..t-ty nie wrócisz - stwierdziłem, a pustka w moim sercu musiała być równie widoczna w oczach, ponieważ spojrzenie Jacksona również zaszło łzami. Aczkolwiek, czy rzeczywiście to się dla mnie aż tak liczyło? Postanowił mnie zostawić, a mi nie zostało nic innego jak to zaakceptować. Zapewne znalazło się w jego życiu coś ważniejszego ode mnie, dlatego musiałem dać temu pierwszeństwo i nie robić mu problemów. 

Tak więc poruszając bezładnie dłońmi, odsunąłem się na bok, pozwalając mu na swobodne przejście. Ale teraz, jak na złość - stał w miejscu. 


Isolation {wolno pisane}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz