Obudziły mnie łaskoczące po policzku włosy. Uśmiechnąłem się. Zawsze rano miałem fryzurę jakby mnie piorun trzasnął i zawsze widok odbicia w lustrze powodował u mnie uśmiech, jak i zakłopotanie. Uroki słonecznych poranków.
I chciałem wstać i rozpocząć normalny dzień - bo przez moment zapomniałem, że nic nie jest normalne.
Wszystko przez Niego. Jego egoizm i chorą manię zdobycia...nawet nie miałem pojęcia, co posuwało Go do tak drastycznych kroków, ale nie wiem, czy cokolwiek byłoby w stanie usprawiedliwić fakt, że zakumanizował setki, jak nie tysiące ludzi.
Tak więc o wiele ciężej było rozpoczynać dni po takim nadmiarze zdarzeń, jednak otworzyłem oczy...i chyba dostałem zawału.
- Adrien? - wykrztusiłem tylko, patrząc na blondwłosą postać siedzącą na fotelu tuż obok mnie. Blisko mnie. Naprzeciw mnie.
Powinien usiąść gdzieś dalej, gdziekolwiek indziej, tylko nie...
To znaczy, całkowicie mi to obojętne. Dla mnie to może nawet wyskoczyć przez okno.
- Cześć, jak się sypia podczas gdy trwa zagłada Paryża?
Usłyszałem dźwięczny śmiech. To niewątpliwie była Juleka. Widocznie miała już lepszy humor niż wczoraj...a w ogóle, co się wczoraj wydarzyło?
Mój umysł był zamroczony, może pod wpływem snu, jednak nie wykluczam, że spowodował to nadmiar wrażeń. Chętnie bym zasnął, ale musiałem zmierzyć się z rzeczywistością.
Chociaż...to dziwne. Tak, wiele się wydarzyło i położyłem się bardzo późno, ale jestem przekonany, że Adriena tutaj nie było.- Którą mamy, trzecią nad ranem? Strasznie ciemno... - powiedziałem dziwnie ochrypniętym głosem. Adrien rzucił w moim kierunku butelkę wody, której, oczywiście, nie złapałem, co wywołało śmiech blondyna.
- Mamy dziesiątą rano - zawiadomiła Juleka. - Idę po świece.
Niebo było praktycznie czarne, błyskające raz po raz smugi fioletowego światła sprawiały, że się widzieliśmy, a i to z trudnością. Czyli to nie był koszmar - świat nadal był zrujnowany, moja mama była szpiegiem tych od miraculów, a ja spotkałem się z Adrienem i chyba zaczynałem...
Dobra, nieważne. Skupmy się na ważniejszych sprawach, może ratowanie Paryża, czy coś.
- A gdzie Czarny Kot? - spytałem. Adrien schylił głowę i zaczął bawić się włosami...ale czego się spodziewać po modelu, prawda?
Widocznie nie poprawnej składni zdania.- On, ten...dał nam...instrukcje do tej...księgi...jak Juleka wróci, wytłumaczy.
Wtedy zrobiłem się czerwony. Wiedział, że tutaj jest księga. Wiedział, że ją zabrałem.
Było mi tak bardzo wstyd, że chyba mógłbym spłonąć.
- Nie mam ci za złe, że ją wziąłeś, wiesz? - szepnął Adrien. Pokiwałem głową (bo co innego mogłem zrobić?). Przez ostatnie dni moje życie wykonało z milion obrotów, byłem zmęczony tym, z czym przyszło mi się zmierzyć. Ale Jego to nie obchodziło...zrobiłby wszystko, by nas skrzywdzić. By zabrać coś, co jego zdaniem od początku Mu się należało. Chciał tylko miraculów, nieważne, ilu ludzi by cierpiało, czy przez to polałaby się krew.
Jak to się stało, że jego własne akumy go nie opętały? No bo proszę, czy istnieje bardziej zepsuty, podły człowiek?
Juleka szybko się pojawiła i położyła na szklanym stoliku kilka długich, białych świec. Chwilę później zajmowała się odchylaniem regału, by (o ile dobrze zrozumiałem) wyjąć zza niego księgę.
CZYTASZ
//Miraculous// Inaczej
FanfictionKiedyś napiszę normalny prolog, przysięgam. *** (W trakcie poprawiania. Wracam w wakacje.)