Rozdział 4

206 7 0
                                    

Nocne powietrze wypełniało jej płuca z każdym oddechem, zapewniając upragniony spokój. Mimo że pierwszy dzień Igrzysk nie przebiegał tak jak sobie wymarzyli, Fairy Tail nie zrezygnowało z swojej tradycji i urządziło wielką, hałaśliwą imprezę z byle powodu. ,,Tak właściwie, to chyba nawet nie ma powodu." stwierdziła w myślach, czując jak na twarz wkrada się drobny uśmieszek. W miare możliwości umościła się na niewygodnych dachówkach i wbiła spojrzenie w migoczące na niebie gwiazdy. Spokój, panujący na zewnątrz, koił nie tylko rozszalałe myśli, ale też burzę niepokoju, jaka się w niej rozpętała.
- Za dużo myślisz, Nemu.- burknęła, sama do siebie, nagle podrywając się do siadu, kiedy z pewnej odległości dobiegł ją nieznany hałas. Nadstawiła uszu i wciągnęła powietrze nosem. Nic.- Dziiiiiwneee.- zanuciła i, po chwilowym namyśle zsunęła się z dachu.
Nie przewidziała tylko, że ktoś, dokładnie w tej chwili postanowi opuścić głośny bar i zaczerpnąć świeżego powietrza. Rozległ się rumor, a Nemu pomasowała obolałą głowę.
- Zejdziesz sama czy mam cię zrzucić?- usłyszała spod siebie i zdała sobie sprawę, że nie siedzi na zimnej kostce brukowej, tylko na plecach pewnego, doskonale jej znanego blondyna.
- Gomene, Laxus.- pisnęła, gwałtownie się podnosząc, ale przez nierówny chodnik ponownie grzmotnęła na ziemię, tym razem jednak boleśnie obijając sobie tyłek.
- Itai!- jęknęła, słysząc, że jej niedawna ofiara zaczyna się śmiać.

Nieznacznie wychyliła się zza komina i dopiero, kiedy upewniła się, że obserwowana przez nią osoba uznała wcześniejszy hałas za omam, podniosła się powoli i przeskoczyła na bliższy dach. Przygotowała się do ataku, ale usłyszała, że jej niedoszła ofiara nie jest sama. Tasami poczuła jak wypełnia ją gniew. Miała idealną okazje, ale zmarnowała ją przez jakąś cholerną gałązke. A teraz musi znowu poczekać, aż ten przeklęty morderca będzie sam. Dopiero wtedy dokona zemsty. Z ciężkim sercem i przeświadczeniem, że zawiodła duchy swoich przodków, najciszej, jak potrafiła, oddaliła się w kierunku Crocus Garden, gdzie swoją tymczasową siedzibe mieli Szablozębni. Przez uchylony balkon wślizgnęła się do swojej sypialni i opadła na miękkie łoże, kryjąc twarz w jednej z ogromnych poduch.

Mimo, że kochała tych ludzi, przebywanie z nimi dłuższy czas było męczące, więc po okoła dwóch godzinach Juvia wymknęła się na zewnątrz. Jej myśli nadal zajmował tajemniczy list. Mimo, że dla innych były to trzy miesiące, jej zdawało się, że minęło zaledwie pare dni. Męczących dni.
Przeciągnęła się, niemal słysząc jak jej mięśnie wydają zgodny jęk protestu. Potrzebowała odpoczynku. I to najlepiej z Gray-sama! Westchnęł błogo, pogrążając się w marzeniach...
Z których została brutalnie wyrwana, kiedy ktoś potrącił ją wciskając w dłoń kopertę. Gwałtownie obruciła, w kierunku, w którym odszedł nieznajomy, ale ulica była całkowicie pusta. Westchnęła ciężko i po chwili namysłu, wyjęła list, od razu rozpoznając pismo i czerwony atrament. Po cichu zaczęła odczytywać list.

Droga Juvio!
Miło było zobaczyć cię dzisiaj, podczas Igrzysk. Naprawdę wyrosłaś i wypiękniałaś.
Szkoda, że nie udało ci się wygrać. Trzymam za ciebie kciuki, siostrzyczko. Wielka szkoda, że nie odpisałaś na mój poprzedni list. Chciałbym spotkać się z tobą.
Daj mi znak, jeśli ty również tego chcesz.

Kocham cię,
Javier.

Zamknęła oczy, gniotąc list w palcach. Wciąż nie była pewna co robić. Z jednej strony chciała spotkać się z nim, spojrzeć w twarz i przekonać się, że mówi prawdę. Druga jej część, ta ostrożniejsza i bardziej nieufna, kazała jej jednak czekać. Nie wiedziała na co, ale czekała. Założyła włosy za ucho, odetchnęła głęboko dla uspokojenia i wróciła do baru.

Wpatrywała się w bliźnięta, pogrążone w żywiołowej dyskusji. A dokładniej w zakryte starannie, dziwne znaki. Była pewna, że już kiedyś je widziała, ale nie potrafiła przypomnieć sobie, kiedy i w jakich okolicznościach. Nawet z odległości czuła promieniującą z nich niepokojącą magie. Wydawała jej się dziwnie znajoma. Powoli podniosła się z zajmowanego miejsca, podeszła do nich i klepnęła Nemu w plecy, z taką siłą, że drobniejsza dziewczyna tylko stęknęła.
- Mamy do pogadania.- i zanim ta potwierdziła lub zaprzeczyła, dłoń w stalowej rękawicy chwyciła za kaptur szarej peleryny i wywlokła na zewnątrz, a potem jeszcze kawałek uliczkami.
- Erza! Gdzie ty mnie szarpiesz?!- oburzyła się Smocza Zabójczyni, wyspowadzając z uścisku starszej koleżanki.
- Nie jestem pewna jaki zasięg ma wasz słuch, a chce porozmawiać w cztery oczy.- Tytania rozejrzała się czujnie.
- Biorąc pod uwagę harmider, jaki ci ludzie robią wokół siebie, wystarczyło wyjść przed budynek.- oburzyła się różowowłosa.- Zresztą... O czym chciałaś rozmawiać?
- Co to za znaki, które nosisz ty i Natsu?- zapytała prosto z mostu, a młodsza dziewczyny zastygła w chwilowym bezruchu. Zaraz potem przygryzła dolną wargę.- Emanują tą samą magią, którą czułam w Wieży Niebies i od Lullaby. Wyjaśnisz mi to?
- Po pierwsze: nie mam pojęcia, co czułaś w Wieży Niebios czy przy Lullaby, bo mnie osobiście tam nie było. A po drugie: nie wiem, czym są te znaki, ale wzbudzają mój niepokój. - oznajmiła Nemu, cofając się i ruszając spowrotem do baru, gdzie bawiło się Fairy Tail.- Ale nie musisz się martwić. Zrobie wszystko, by wam wszystkim nic się nie stało.- obiecała, ale tak cicho, że Erza jej nie dosłyszała.

Obserwował.
Znowu robił tylko i wyłącznie to. Obserwował dwie kobiety, które mistrz uznał z niebezpieczne. Ile by oddał, by móc je teraz wykończyć. Niczego nieświadome, bezbronne...
Nagle ta z różowymi kłakami zatrzymał się i uniosła głowę. Wyczuła go? To przecież niemożliwe. Jego magia stanowiła idealną obronę. W milczeniu obserwował, jak przez chwile niucha do okoła, niby wytrawny pies myśliwski czy drapieżnik, poszukujący ofiary. I kiedy już był pewien, że go odkryła, zaprzestała poszukiwań i pomaszerowała przed siebie. Spoglądał na jej oddalające się plecy, analizując to wydarzenie. Wygląda na to, że Smocza Zabójczyni potrafi podświadomie wyczuć niebezpieczeństwo, ale zbytnio ufa zwodniczym zmysłą.
Na jego pokrytą bliznami twarz wpłynął obłąkańczy uśmiech. Jak cudownie będzie zabrać sobie jej skórę.

Nemu ponownie wstrząsnęła się niespodziewanie. Zastygła w pół kroku, rozglądając się czujnie, szukając wroga. Dosyć szybko jednak zrezygnowała, kręcąc głową i zdmuchując z twarzy kilka niesformych różowych kosmyków. Mi już naprawde, maprawde odbija! Powinnam z tym iść do Wendy. Albo tej starej purchawy, która próbowała zatłuc mnie miotłą. Po chwili skrzywiła się boleśnie, kręcąc głową. Nie, to zdecydowanie zły pomysł. Albo ona zabije mnie albo ja ją. Skłaniałabym się do pierwszej opcji, ale wolałabym pożyć jeszcze pare ładnych lat.
Myśli i domniemane problemy z psychiką pochłoneły ją na tyle, że nie zwracała uwagi na swoje otoczenie, a co za tym idzie ukształtowanoe terenu. Nic więc dziwnego, że w końcu z całym impetem weszła w słup. Po raz kolejny tego wieczoru, huknęła tyłkiem o nierówny zimny chodnik i przeklęła siarczyście. Szybko stanęła na nogi i rozejrzała się za świadkami owego, haniebnego upadku. Pusto. Nagle zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy. Raz: jest ciemno jak w najgłębszych odmemtach piekielnych, i dwa: zupełnie się zgubiła. Znowu.
Oburzona własnym zaniedbaniem, westchnęła i z determinacją pomaszerowała przed siebie. W końcu szczęście sprzyja odważnym.

Oddaje w wasze ręce kolejny już rozdział. Mam nadzieje, że nie zanudze nikogo na śmierć. Chciałam też spytać, drodzy czytelnicy, co sądzicie o Nemu?

Zauważyłaś/eś błąd? Daj mi znać, a go poprawię.

Wojna nie decyduje. (Fairy Tail fanfic)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz