Rozdział 5

182 9 0
                                    

Christine

Zerkam na zegarek. Jest parę minut po dziesiątej. Oddycham z ulgą. Moje ciuchy ograniczają się do jeansów i eleganckich kostiumów do pracy, więc trudno będzie mi wybrać coś odpowiedniego na dzisiejszy wieczór. Przeglądam moja szafę kilka razy, ale nie widzę nic w czym mogła bym pójść na kolacje z kimś pokroju Leonarda. Z racji tego, że mam jeszcze trochę czasu, wybieram się na zakupy. Po dwóch godzinach bezowocnego szwendania się po sklepach, w końcu znajduję idealna sukienkę. Jej materiał jest gładki i nieskazitelnie czarny. Jest długa do ziemi, można by rzec całkowicie prosta. Ma cienkie ramiączka i jest dość skromna. No może z wyjątkiem rozcięcia, które ciągnie się do połowy uda. Jest piękna.
Zadowolona z zakupów wróciłam do domu i wzięłam długą, relaksującą kąpiel. Dopiero w wannie zaczęłam myśleć głębiej nad tą całą dzisiejszą sytuacją. Próbowałam sobie wmówić, że to niepoprawne, ale tak naprawdę nie mogłam się doczekać kolacji z Leonardem. Reszta dnia minęła mi na czytaniu książki.

Leonard

Zegar wybija osiemnastą, więc zakładam garnitur, zawiązuję muszkę i wychodzę z mojego apartamentu. Wsiadłem do mojego Porsche i jadę pod dom Christine. Jestem piętnaście minut wcześniej, niż powinienem. Wyłączam silnik i kieruje się w stronę mieszkania dziewczyny. Otwiera mi ubrana w biały długi szlafrok. Gdy mnie widzi, jej policzki płoną rumieńcem.
- Hej - przyglądam się jej dokładnie. W takim stroju wygląda bardzo... apetycznie.
- Hej, miałeś być za...Około piętnaście minut.
- Tak, ale chciałem przełamać złą passę związaną z ciągłymi spóźnieniami - posyłam jej delikatny uśmiech.
- Aha.
- Mogę wejść?
- Ach, jasne. Rozgość się - wskazuje ręką kuchnię - Za pięć minut będę gotowa.
Nie zdążam jej odpowiedzieć, bo natychmiast ucieka do łazienki. Po jakimś czasie jej drzwi otwierają się, a ja widzę Christine, podciągającą swoją czarną sukienkę, tak że widać kawałek jej jasnej skóry na udzie. Jestem zaintrygowany jej śmiałością, biorąc pod uwagę jej zachowanie dziś rano.
- Czy ty mnie kusisz?
- A czy czujesz się kuszony? - trzepocze niewinnie rzęsami.
- Cóż, wyglądasz niesamowicie w tej sukience - jej twarz, jak zwykle, pokrywa rubinowy rumieniec.
- Dziękuję - duka. Chowa się w swoim pokoju, a gdy wraca do mnie, stoi na niebotycznie wysokich szpilkach.
- Gotowa na niezapomnianą kolację?
- Z tobą zawsze, Leonardzie.
- Więc chodźmy. Dlaczego nie możesz mówić do mnie Leon? Dziwnie się czuje, jak mówisz do mnie tak formalnie - wstaje z krzesła i razem wychodzimy z mieszkania.
- Ponieważ bardzo lubię twoje pełne imię - docieramy do mojego samochodu, przytrzymuję jej rękę, aby wsiadła. Sam także wsiadam i spoglądam jej głęboko w oczy.
- Dobrze. Jak to mówią, "vet za vet", panno Manuere. Od dziś za każdym razem gdy nazwiesz mnie "Leonardem", dostaniesz ode mnie całusa i nie będzie to niewinny pocałunek w czółko.
Ku mojemu zdziwieniu nie zaczyna protestować.

Christine

On sobie ze mnie kpi? Myśli, że może mnie szantażować. W mojej głowie już kiełkuje plan zemsty. Kim on jestem żeby mi rozkazywać? Jeszcze mu to bokiem wyjdzie. W milczeniu docieramy do "Błękitnej Magnolii". Leonard otwiera mi drzwi i pomaga wysiąść, co nie jest łatwe, zważywszy na niskie zawieszenie sportowego samochodu i wysokie szpilki. Wchodzimy do restauracji. Gdy tylko kelner do nas podchodzi, Leonard podaje swoje nazwisko, aby odebrać rezerwację i siadamy przy stoliku w kącie sali, co zapewnia nam pewną intymność. Mój partner rozpoczyna konwersację.
- Wiesz, że moja groźba obejmowała tylko moje pełne imię, inne słowa możesz wypowiadać bez przeszkód - posyła mi złośliwy uśmiech. Działa to na mnie, jak płachta na byka i postanawiam pokazać kto tu rządzi.
- Ależ, panie O'Donelle, nie mam z tym żadnego problemu.
- Och, Christino. Wiem, jak masz zamiar mnie nazywać. Jeśli tak ci na tym zależy, nazwisko też "ocenzuruję", lecz licz się z tym, że na spotkaniach może to być trochę kłopotliwe.
- Czy ty mi grozisz?
- Ależ skąd! Na razie grzecznie ostrzegam.
- Naprawdę nie rozumiem, jaki masz problem ze swoim imieniem... - oburzam się -Przecież sam zwracasz się do mnie "Christine".
- Jeśli ma to dla ciebie znaczenie, od dziś będziesz "Christi" - świetnie! W sumie to mogłam się domyślić, że pan idealny zaraz wymyśli coś w tym guście. Chociaż nie jest tak źle, mógł zacząć nazywać mnie Chris, a nienawidzę tego przezwiska. I jak na zawołanie słyszę:
-Jeśli to ci nie odpowiada, możesz jeszcze być "Chris"!
- Wiesz co, Leonie- celowo, gdy wypowiadam jego imię przeciągam samogłoski -zostańmy przy "Christine" i zostawmy ten temat.
- Jak sobie życzysz.
W tym momencie podchodzi kelner i podaje nam menu.
- Masz ochotę napić się wina? - krzywię się na wspomnienie poranka. Rzadko piję alkohol, a przeżycia tego typu nie pomagają zmienić tego przyzwyczajenia.
- Nie sądzę, aby to był dobry pomysł...
- Jeśli pijesz dwa kieliszki zamiast dwóch butelek, to jest o wiele przyjemniej.
- No dobrze, ale jakby co wszystko będzie twoja wina - próbuje być poważna, ale w moim głosie słychać rozbawienie.
- Oczywiście, moja pani.
Po chwili przychodzi kelner. Zamawiam kaczkę, a Leonard jakąś rybę. Mężczyzna zamawia dla nas wino. Gdy kelner kończy prezentować trunek i odchodzi, na ustach mojego partnera widzę dziwny uśmiech.
- Czemu się tak szczerzysz? - pytam, jednocześnie marszcząc brwi, jak źli policjanci na przesłuchaniach w telewizji. Leonard zaczyna się głośno śmiać.
- Zawsze tak mam jak myślę o tobie.

- Zawsze, czyli od środy? - w tym momencie oboje wybuchamy gromkim śmiechem. Ludzie z sąsiednich stolików zaczynają się na nas dziwnie gapić. Całe szczęście kelner przynosi nasze dania, dzięki czemu trochę się uspakajamy. Niestety, nie na długo. Na sale wchodzi właśnie kobieta w fraku, podchodzi do pianina usiadła i zaczyna grać spokojną i delikatną melodię.

- Jak tam kaczka? -pyta Leonard i sugestywnie podnosi brwi.
- Soczysta - i znów zaczynamy rechotać, jak jakieś przedszkolaki. Po skończeniu posiłku (który przerywany jest naszymi ciągłymi wybuchami śmiechu), Leonard podsuwa swoje krzesło do mnie. Melodia grana przez kobietę w fraku zmienia brzmienia z delikatnej, na bardziej... Intymną. Pociągającą.
- Zatańczysz ze mną? - jestem w idealnym humorze i już mam się zgodzić, ale jestem tak rozchichotana, że postanawiam sie z nim podroczyć.
- Leonardzie O'Donelle, co to ma znaczyć?! - prawie krzyczę, udając oburzenie. Marna ze mnie aktorka, więc Leonard wykorzystuje to, naśladując mój oskarżycielski ton.
-Ja tylko próbuję panią poderwać, panno Manuere! Ostatnie ostrzeżenie, jeśli chodzi o imię. Nie żartuję!
- Cóż, w takim razie...
Niestety przerywa mi kierownik, który podchodzi do nas ze zniecierpliwioną miną i warczy ponaglającym tonem:
- Bardzo mi przykro, ale musicie państwo opuścić tę restaurację.
- A jaki jest problem? - Leonard nagle uspokaja się i przyjmuje profesjonalny ton.
- Inni goście skarżą się na państwa. Bardzo mi przykro, ale naprawdę muszę państwa wyprosić - widzę, że "mój" mężczyzna już ma wypowiedzieć jakieś nieprzyjemne i brzemienne w skutkach słowa, więc muszę mu przerwać.
- Bardzo przepraszamy. Już wychodzimy -dotykam dłoni Leonarda i pociągam go za rękaw marynarki. Wychodzimy oszklonymi drzwiami i ruszamy w stronę parku.
- Jak mogłaś tak po prostu wyjść? Jedno słowo, a ten buc zostałby bez pracy -widzę furię w jego oczach i mam nadzieję to jakoś załagodzić.
- Leonardzie, uspokój się. Zmieńmy temat.
- A ja chyba nawet wiem na jaki - łapie mnie lekko brutalnie za nadgarstek, odwraca w swoją stronę i muska moje usta swoimi. Nagle obejmuje mnie w tali, mocno przyciąga do siebie i wpija się w moje wargi. Przesunąwszy się w stronę starej wierzby, przesuwa dłonie w dół, i w górę moich pleców. Tysiące małych głosików w mojej głowie krzyczy, nakazując aby ta chwila nigdy się nie skończyła.
- Leon, a co z spotkaniami? - odrywam swoje usta od jego. Rozsądek bierze górę, a Leonard unosi powieki i odsuwa się, wyglądając na lekko zranionego.
- Ty to wiesz jak zepsuć nastrój... Jeśli to dla ciebie taki problem, to będziesz spotykać się z moim asystentem, ale proszę... W tym momencie nie rozmawiajmy o pracy.
- Dobrze.
Cmokam go w policzek, wstaję z ławki i ruszam w stronę mojego mieszkania. Docieramy razem pod moje mieszkanie, moja dłoń ociera się o jego.
- A co z twoim samochodem? -dopiero teraz przypominam sobie, że jego auto zostało pod restauracją.
- Kogoś jutro po nie wyślę, a teraz złapie taksówkę. Nie martw się o mnie - cmoka mnie delikatnie w policzek - Do zobaczenia, piękna.
- Zadzwoń do mnie.
- Jak sobie życzysz.
Wchodzę do mieszkania i ściągam szpilki. Dopiero teraz uświadamiam sobie, jak poobdzierane mam stopy przez nasz spacer. Idę do łazienki. Zmęczenie coraz bardziej mnie przygniata, więc szybko zmywam makijaż, przebieram się w moją koszulkę do spania i wskakuję do łóżka, a raczej wtaczam się i od razu zasypiam. Na moich ustach błąka się uśmiech.

Ostatni TaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz