02. Obietnica

489 54 3
                                    

Jackson raz po raz zaciskał zęby, spoglądając w moje oczy, po czym odwrócił wzrok, przeciskając się u mojego boku. Nareszcie się ruszył. Nie chciałem, żeby na mnie patrzył. Żeby wiedział, jaki zamęt wprowadził w moje życie, którego kawałek zabierał razem ze sobą w zewnętrzny świat. Nie potrafiłem sobie wyobrazić takiej sytuacji. Nigdy nie podejrzewałem, że nadejdzie moment rozstania. Czarnowłosy tyle rzeczy obiecywał, że zrobimy je razem. Miałem nadzieję, iż będziemy się razem cieszyć z każdego dnia, spędzać je wspólnie z resztą członków i wzbijemy się na szczyt jako grupa utalentowanych ludzi, ale w jednym momencie wszystko się posypało. 

Zagryzłem wargę, szybciej oddychając. Byłem wściekły. Chciałem poznać powód całego zamieszania, ale nie wyglądało na to, żeby raper miał mi coś zdradzić. Przystanął jeszcze na chwilę w salonie, posyłając mi szeroki pocieszny uśmiech, na którego widok jeszcze bardziej zaszklił mi się wzrok. W ten sposób zawsze zawiadamiał mnie, iż wszystko będzie w porządku. Jak teraz mogło tak być? Kiedy moje serce posiadał w garści, którą bez większych problemów.. wręcz ot tak zaciskał? 

Wang przyglądał się smętnie mojej twarzy, po raz ostatni. Studiował niespiesznie każdą rysę, kosmyki włosów ułożone w nieładzie, pełne usta, smukłą szyję i tak jak ja na pewno nie wiedział dlaczego to robił. Zdawać się mogło, że musi zapamiętać każdy najmniejszy fragment  mojego ciała. Nie wiedziałem, czy będzie nam dane jeszcze kiedykolwiek się spotkać, dlatego robiłem przez krótką chwilę to samo. Chciałem go przytulić, jednak wiedziałem, że nie był to najlepszy moment na tego typu zachowania. Nagle w oczach Jacksona zobaczyłem po prostu wszystko. Każdą chwilę spędzoną ze wszystkim w dormie. Głupie zabawy z czarnowłosym, wycie piosenek pod prysznicem, robienie głupich min. 

I wszystko to miało się skończyć. Tak po prostu. 

- Może jeszcze kiedyś się zobaczymy - powiedział spokojnie raper, chociaż jego głos z lekka zadrżał. - Cześć, Mark.

Czułem się bez rady, widząc jak udaje się w swoją stronę. Ubrał buty i wyszedł z mieszkania, pozostawiając mnie samego z mieszanymi uczuciami. Pozwoliłem łzą płynąć, zdając sobie sprawę, że reszta chłopaków wcale tak szybko nie wróci z kręgli. Nie chciałem im towarzyszyć ze względu na to, że mój przyjaciel szlajał się gdzieś i nie potrafiłem określić jego położenia. Nadal tak było, aczkolwiek widziałem się z nim. Przeżyłem pierwsze pożegnalne spotkanie i możliwe, że ostatnie w swoim życiu. Nie mogłem pozwolić na odejście jeszcze kogoś, no chyba, iż miała podzielić nas śmierć, z którą raczej nie dało się interweniować.

Jeszcze chwileczkę trwałem w bezruchu, zdając sobie koniec końców sprawę, że jeszcze nie wszystko zostało stracone. Zatarłem dłonie, ubierając prędko w przed pokoju obuwie, po czym wybiegłem za chłopakiem na deszcz, nie przejmując się zamknięciem dormu. W międzyczasie oczywiście ktoś mógł wynieść nam telewizor, wkraść się i pozbawić nas innych ważnych rzeczy, ale nie przejmowałem się tym zanadto. Póki co miałem na umyśle jedynie swojego czarnowłosego przyjaciela, którego nie mogłem po prostu odprawić z kwitkiem, tak jak to on zrobił w moim przypadku.

Zagryzłem policzek od środka, rozglądając się wokoło. Nie miałem zielonego pojęcia, którą stroną mógł pójść, a mimo wszystko pobiegłem przed siebie. Idiota. Już chciałem się zawrócić, ale poznałem z daleka sylwetkę, której szukałem. Podbiegłem do Jacksona, przytulając się do jego pleców. Zatrzymał się na środku chodnika, nie do końca wiedząc co się dzieje, ale mimo wszystko mnie nie odepchnął. Poczułem swego rodzaju ciepło, choć w aktualnie dominowało we mnie uczucie samotności, smutku i goryczy.

- Nie ważne, na którym końcu świata będziesz, wiedz że Cię znajdę. Czy tego chcesz czy nie - mruknąłem cicho, ale na tyle głośno by usłyszał, pociągając nosem. 

Nie mogłem pozwolić mu od tak odejść z zespołu, ale czy wybór rzeczywiście był? Wang sam zadecydował o podobnym posunięciu, ale szkoda, że nie skonsultował się wcześniej z żadnym z członków. Nie wyglądało na to, żeby Jae Bum miał szczególne pojęcia o położeniu w jakim znajdował się Ka-Yee.

Zacisnąłem palce na okryciu wierzchnim, chowając twarz w zagłębieniu szyi czarnowłosego. Tym razem nie sprzyjał mi fakt, że byłem ten jeden centymetr wyższy od młodszego. Nie uśmiechnąłem się, a bardzo chciałem. Bardzo chciałem odpowiedzieć mu na ten ostatni uroczy uśmieszek, którym zostałem obdarowany, jednak za bardzo drżały mi wargi.  

- Obiecujesz czy tylko straszysz - zapytał żartobliwie Chińczyk, pozwalając sobie na odrobinę słabości. Dwie krople łez zmieszanych z deszczem spłynęły po jego policzkach,  jednak Jackson zaśmiał się lekko, czochrając mnie po głowie, zupełnie jakbyśmy wcale się nie żegnali, choć wiedziałem, że było to nieuniknione.

- Obiecuję, że tak szybko się mnie nie pozbędziesz - rzuciłem  o wiele promienniej, odsuwając się od rapera, który najprawdopodobniej płakał, a zresztą na mojej twarzy również pojawiło się wiele łez, spowodowanych deszczem i mieszanymi uczuciami. 

- Muszę iść - powiedział nagle czarnowłosy, przerywając ten krótki, wzruszający moment i uśmiechnął się raz jeszcze w moją stronę. Z jednej strony byłem szczęśliwy z jego słów, z drugiej nie mogłem zignorować rozprzestrzeniającego się w jego piersi bólu.  

Tym razem bez ogródek pozwoliłem chłopakowi odejść. Widząc jego przybity i nie do końca zdecydowany wzrok, zdałem sobie sprawę, że Jackson walczy sam ze sobą. Musiał poświęcić jedną wartość dla drugiej i rozumiałem, że znalazło się coś ważniejszego. Jeśli była to rodzina lub ktoś, kto wzbudzał w Wangu uczucie szczęścia - potrafiłem mu wybaczyć. Od tego w końcu miało się przyjaciół. Na dobre i na złe.    

Bez ceregieli odszedłem z miejsca zdarzenia, uprzednio posyłając czarnookiemu uśmiech z pełną gamą uczuć. 

Rzuciłem się biegiem do otwartego dormu, z nadzieją że tym czasem nikt się do niego nie wdarł, aczkolwiek nie do końca miałem rację. Wśród jego butów znajdowała się para pięciu innych, a wieszak w przedpokoju był przewrócony. To robią członkowie zespołu got7 po wypiciu soju. Zamknąwszy za sobą drzwi na klucz, który nadal krył się w mojej kurtce, wszedłem do salonu, gdzie w moje ramiona wpadł Bambam. Ochrzan od Jae Buma wręcz oczekiwałem, ale nie nastąpił. Nawet lider nie miał siły, aby ruszyć ręką. Widok był naprawdę zabawny.

Nie czekając, wszedłem do pokoju, w którym zostały tylko moje rzeczy.. Jackson musiał zabrać ze sobą na raz wszystko co potrzebne, dlatego prawdopodobieństwo powrotu było procentowo naprawdę małe. A chciałem złożyć mu jeszcze jedną obietnicę, którą dotrzymałbym, nie idąc w ślady przyjaciela. Wszystkie te jak dotąd wypowiedziane słowa zostały rzucone na wiatr. To bolało. 

Wziąłem ze stosu ubrań jedną z kilku większych bluz Jacksona, w którym sam chodziłem. Zatrzymał się na nich jego zapach, a po zapachu też można szukać ludzi. Od czego miałem swojego kochanego pieska? Znalezienie chłopaka mogło nie być wcale takie proste. A nawet jeśli nie dotarłbym do niego jako pierwszy, mogli to być paparazzi, chociaż jako przyjaciel nigdy nie życzyłem mu zawracania tyłka przez ludzi dzierżących aparaty w rękach.

Wziąwszy piżamę za pas, skierowałem się do łazienki, aby wziąć długi orzeźwiający prysznic. Musiałem się zregenerować po brudnej i zimnej kąpieli w deszczu. Po przeżytych emocjach, które ciągle w pewien sposób się na mnie odbiły. Wiedziałem, że nie zapomnę i ta blizna zostanie we mnie do końca życia, ponieważ blizny się nie goją. Rany tak, ale nie blizny. Powoli dochodził do mnie fakt, że w związku z wyniesieniem się z dormu, Jackson przekreślił cały zespół. Tak więc z got seven, zostało got six.  

Isolation {wolno pisane}Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz