Say goodbye to the life you make.
/My Chemical Romance "To The End"/Gdy tylko wskaźnik zatrzymał się na literze "K", plansza uniosła się nad podłogę, okręciła kilka razy wokół własnej osi i upadła z powrotem na ziemię.
-Cholera...- szepnąłem. Zaraz jednak musiałem się ogarnąć. Nie mogłem spanikować w takiej chwili. Byłem za daleko. Nie musiałem już nikomu niczego udowadniać, no chyba że samemu sobie. I to właśnie zamierzałem zrobić. Położyłem palce na wskaźniku.- Jesteś tu, Frank?
"Tak".
Przeknąłem głośno ślinę. Bałem się, naprawdę się bałem. To było bardzo nie w moim stylu, ale aż drżałem z przerażenia. Było coś fascynującego w tej "zabawie", ale w chwili obecnej nie było mi do śmiechu czy radości. Gdybym był tchórzem, pewnie uciekałbym z krzykiem, ale byłem sobą i nie mogłem tego zrobić. Po prostu nie mogłem. Nie okażę słabości.
-Kim jesteś?- odpowiedziała mi cisza. Nie wiem, może to lepiej, że nic się nie odezwalo. Poczułem ulgę. Jednak to nie znaczyło, że go tu nie ma.
-Pokażesz się?- zapytałem cicho.
Kiedy tylko wypowiedziałem te słowa, podłoga zadrżała. Cały pokój wypełniła jakby mgła albo dym. Poczułem okropny odór, jakby coś tutaj zdechło. Zacząłem się krztusić i dławić, oczy mi łzawiły, nie widziałem nic, poza szarością wokół mnie.
I nagle wszystko ustało. Mgła wyparowała, zapach zniknął, podłoga przestała się trząść. Drżąc ze strachu, zamknąłem oczy i skuliłem się na ziemi. Bałem się, ja, który niczego się nie boję, niemal płakałem ze strachu. Kim ja w tej chwili jestem? Dzieciakiem, który chciał się pobawić, a teraz lęka się dokończyć tę pieprzoną grę? Gerard, ty tchórzu.
Hej.
Zamarłem. Zapomniałem, jak się oddycha. Leżałem w bezruchu, bojąc się otworzyć oczy. Nie wiedziałem, co zobaczę, gdy to zrobię. Oszalałem? Słyszę głosy w swojej głowie? Schizofrenia?
Hej.
Głos delikatny, cichy, prawie dziecięcy. Mówca mógł być w moim wieku, albo nawet młodszy. Ale coś mi się nie zgadzało: Skąd dobiegają te słowa?
Nie bój się.
Jak mam się, kurwa, nie bać, kiedy gada do mnie głos, a ja jestem w pustym pokoju?, miałem ochotę powiedzieć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem.
Otworzyłem niepewnie oczy.Pokój nadal był pusty, ale czułem się dziwnie, jakby ktoś mnie obserwował. Rozejrzałem się wkoło, szukając jakiegoś znaku czyjejś obecności, jednak nic z tego. Ani cienia. Cholera jasna, trząsłem się jak galareta.
-Kim jesteś?- zapytałem ponownie na głos. Jeżeli to się dzieje tylko w mojej głowie, to nic nie powinno mi odpowiedzieć, jednak usłyszałem:
Mieszkałem tu kiedyś.
Kto to mówił? Przecież było tu pusto. Otworzyłem szeroko oczy ze zdumienia.
-Czy ty... Jesteś duchem?- nie, proszę, niech to będzie tylko sen, Boże. Dlaczego muszę to przeżywać? Zaraz się obudzę i...
Jestem duszą zamieszkującą ten dom. Jestem ukryty, niewidoczny dla oczu. Wezwałeś mnie. Oto jestem.
-Możesz mi się pokazać?- zapytałem z nadzieją w głosie. W odezwie usłyszałem cichy śmiech. Przywodził mi na myśl dzieciństwo, kiedy bawiłem się z bratem i budowaliśmy bazy na podwórku, a potem śmialiśmy się z dzieciaków, które nie miały swoich kryjówek. Ten śmiech brzmiał, jakby wydawało go z siebie rozbawione dziecko, ale mimo to byłem przerażony.
Nie pokażę ci się. Wątpię, że na to zasługujesz. Po co mnie wzywałeś?
-Przepraszam- powiedziałem ze skruchą.- Nie chciałem. Nie sądziłem, że plansza działa. Nie chciałem cię niepokoić...
Prychnął. Dźwięk rozbrzmiał w mojej głowie.
Słuchaj, w ten sposób nie należy się bawić. Zresztą, kogoś, kto nie żyje, nie da się niepokoić. Mogę się jedynie wkurwić, a wtedy porozmawiamy inaczej.
W głosie pobrzmiewała agresywna nuta. Trochę przerażał mnie fakt, że rozmawiam z głosem w mojej głowie. Albo oszalałem, albo Will miał rację i cała ta gra z planszą naprawdę przynosi efekty. Nie odpowiedzialem, czekając na reakcję.
Gra skończona, kochany. Nie próbuj wzywać mnie już więcej, bo to naprawdę nie będzie miłe spotkanie. Nie bawi się w duchy, nie mając o nich pojęcia.
-Nie odchodź- wyrwało mi się w ust. Natychmiast zasłoniłem je rękoma, ale nie mogłem cofnąć słów. Gerard, idioto.
Tym razem głos wydawał się zdziwiony i zaintrygowany.
Dlaczego mam nie odchodzić? Przecież mówiłeś, że wezwałeś mnie przez przypadek. Czyli nie jestem ci potrzebny, tak jak nigdy nikomu nie byłem. Bezużyteczne, puste dziecko. A zresztą nie odchodzę na zawsze. I tak tu zostanę. Jestem skazany na ten dom i będę tu na wieczność. Mieszkam tu na zawsze. Normalnie mnie nie widzisz ani nie słyszysz, ale co z tego, jeśli i tak cię nie obchodzę? Tak jak nikogo nigdy nie obchodziłem. Nigdy sam się stąd nie uwolnię.
-Sam? A gdybym ci pomógł?
Nie mam pojęcia, dlaczego to powiedziałem. Czasem mam tak, że za szybko mówię, zanim zdążę pomyśleć. Zapadła cisza, w której słyszałem tylko swój głośny oddech i bicie mojego serca.
Mógłbyś mi pomóc. Ale chyba nie jesteś na to gotów.
-Dlaczego?
Hmm, spójrzmy- jesteś tylko nastolatkiem, który próbował sobie i innym udowodnić, że pobawi się w duchy. Niezbyt to odpowiedzialne. Mam ci zaufać, że dasz radę mi w czymś pomóc?
Przełknąłem ślinę. Cholera jasna. Mogłem już nic nie mówić.
Naprawdę nie wiem, po co mi było to wszystko. Wolałbym cofnąć czas o kilka dni wstecz i po prostu nie zakładać się z Willem. Uniknąlbym tego, co się stalo.-Czy mogę coś dla ciebie zrobić?- zapytałem.
Możesz wesprzeć mnie, aby udało się uwolnić moją duszę. Jestem zamknięty w tym domu i nie mogę go opuścić. Tylko z pomocą drugiej osoby mogę się oswobodzić.
-Jak mogę to zrobić?
To nie takie proste. Nie można tego zrobić ot tak. Idź po wskazówkach.
-Jakich wskazówkach?
Zostawiłem w tym domu listy. Listy, które miały zostać odnalezione i przeczytane, ale nie zostały. Najpierw je znajdź.
-Gdzie mam ich szukać?
W miejscach, które sam wybrałbyś na kryjówkę. Poszukaj najpierw tam.
-Ale...
Nie powiem ci nic więcej. Musisz mnie zrozumieć, żeby mi pomóc.
-Czekaj!
Jednak zanim zdążyłem dokończyć, poczułem chłodny powiew wiatru i głos w mojej głowie ustał. Z niedowierzaniem wstałem i spojrzałem na podłogę, na której leżała plansza i wskaźnik. Oczko znajdowało się teraz na napisie "żegnaj".
Nigdy bym nie pomyślał, że przez takie zwykle rzeczy nabawię się tylu, hm, kłopotów? Z jednej strony chciałem wyrzucić ten badziew, wyrzucić i już nigdy tego nie dotknąć. To, co się stalo, było zbyt przerażające. Z drugiej- jak inaczej wezwę tego ducha? Nie mogłem tego tak zostawić.
Byłem wstrząśnięty i przestaraszony. Nie wiedziałem, co powinienem teraz zrobić. Zapomnieć? Wmawiać sobie, że mi się to tylko wydawało i naprawdę nic nie zaszło? Nie mogłem. Całe życie byłem skurwielem, chyba czas, żebym to naprawił. Jednak najsłuszniejszą decyzją było chyba zabranie się za szukanie listów, o których mówił.
Żegnaj, stare życie.
.
CZYTASZ
Another night and I'll be with you (Frerard)
FanfictionMam ochotę ich wszystkich pozabijać. liczba słów: 13736