Prolog

2.1K 140 32
                                    

PoV. William Cipher

Zadrżałem, gdy usłyszałem z dala śmiechy rodzeństwa Gleeful. Wiedziałem już czego miałem się spodziewać. Przyzwyczaiłem się, aczkolwiek nadal się bałem. Codziennie wymyślali nowe tortury. Usiadłem w kącie starego materaca, na którym leżałem i schowałem kolana pod brodę.
Najbardziej denerwowały mnie istoty, które to uważały, że mają okropne życie z powodu braku jakiegoś przedmiotu. To było żałosne, jeśli nie okropne.
Po tym, jak to koszmarne rodzeństwo wzięło mnie do niewoli... straciłem wszystko. Dom i rodzinę, jak i bliskich. Dipper Gleeful i Mabel Gleeful odebrali mi wszystko zimną krwią, trzymają mnie tu i nie pozwalają nawet wychodzić z domu. Ulubionym zajęciem pana Gleeful jest odkrywanie nowych tortur i wcielanie ich w życie, a pani Gleeful uwielbia się nade mną znęcać i poniżać.

Karmią mnie niby, aczkolwiek samymi resztkami. Traktują jak psa, którego można wyrzucić z domu. Szczerze?
Wolałbym być takim psem, którego właściciel wywiózł do lasu niż mieszkać z tymi potworami.
- Will! - usłyszałem przesłodzony głos panny Gleeful, który tak naprawdę przesiąknięty był nienawiścią do świata i pogardą skierowaną do istot gorszych od niej i od jej brata.
Nie odezwałem się. Wiedziałem, że w tamtym momencie nie było to potrzebne i państwa Gleeful nie obchodziło moje zdanie czy też opinia wyrażona na ten temat.
Młody chłopak pojawił się w mojej zakratowanej celi. Przyjrzałem się mu bliżej, lecz nie poruszyłem się, ani nie odezwałem. Pan Dipper Gleeful był nastolatkiem o brązowej czuprynie, szczupłej sylwetce i śmiesznym znamieniu na czole, którego nie wstydził się pokazywać. Wręcz przeciwnie, był on jego znakiem rozpoznawczym. Znakiem, którego nienawidziłem i znakiem, który śnił mi się w najgorszych koszmarach.
- Mamy gościa, Sosenko. Myślę, że ci się spodoba. Na razie zostanie u nas, bo jest osłabiony i nie ma gdzie się podziać. Błąkał się po wymiarach, aż w końcu trafił w dobre ręce. - no proszę... Czyżby kolejny niewolnik? To wyszło by mi na dobre. Drugi niewolnik oznaczał więcej luzu dla mnie, choć znając moje szczęście było inaczej.


PoV. Bill Cipher

Myślą, że się mnie pozbyli? Ich niedoczekanie. Mnie się nie da od tak pozbyć.
Owszem, zamienili mnie w kamień, ale zawsze znajdę wyjście. Zawsze.
Ostatkiem sił udało mi się uciec pod znacznie słabszą postacią, ale udało się. Chociaż mój plan nie zakładał wylądowania na jakimś zadupiu wymiarowym.
Wypadłem z portalu na czarną ziemię. Szybko wstałem i otrzepałem ubrania. Wzrokiem zlustrowałem okolicę. Otaczał mnie las- martwy las o zgniłozielonych drzewach bez liści.
- Super... Świat na opak... Właśnie tego mi było trzeba!- warknąłem pod nosem.
Spojrzałem na swoje, jakże ludzkie, dłonie i szczerze powiedziawszy już tęskniłem za byciem niezależną figurą geometryczną, która miała przynajmniej jakąś moc. A teraz? Byłem tak samo słaby jak ludzie.
Ruszyłem przed siebie przez las. Co jakiś czas rzucałem rozmaite przekleństwa pod nosem. Dotarłem do jakiegoś jeziora o, o dziwo, przezroczystym kolorze i nachyliłem się nad jego taflą. W sumie nie było tak źle w kwestii mojego wyglądu.
Złota czupryna, po lewej wygolona przechodząca z blondu na czerń. Przydługa, złota grzywka przykrywała moje magiczne, przypominające kocie, oko, które dodatkowo było zasłonięte czarną opaską. Tak na wszelki wypadek. Drugie zaś było złote. Nad moją głową lewitował mały, czarny cylinder, zaś przy szyi przypięta była czarna muszka. Na moje ramiona narzucony był złoty, niezapięty płaszcz, pod którym znajdowała się biała, elegancka koszula ze złotymi guzikami oraz czarne spodnie. I oczywiście na dłonie nasunięte czarne rękawiczki.
Westchnąłem zirytowany i ruszyłem dalej, przed siebie, w poszukiwaniu jakiegoś śladu ludzkiej działalności w świecie gdzie wszystko było przeciwne temu co spotkałem w Gravity Falls. Powoli zaczynało się ściemniać, a ja nie znalazłem żadnego wyjścia z tego lasu. I niech mi ktoś powie: jak tu nie być wkurwionym?
Przysiadłem na najbliższym pniu mając już dość tego bezsensownego krążenia. Spojrzałem na zielonkawe niebo oraz zachodzące słońce, które w tym świecie miało chłodne kolory. Po pewnym czasie usłyszałem szelest dochodzący z pobliskich... krzaków? Tak. Drzewa były w rozsypce, ale krzaki już nie.
Spojrzałem w tamtą stronę, a szelest natychmiast ustał. Wzruszyłem ramionami i szczelnie opatuliłem się moim płaszczem. Patrzyłem w bliżej nieokreślony punkt. Usłyszałem trzask łamanych gałęzi kilka metrów przed sobą. Wstałem z miejsca i podszedłem trochę bliżej. Zobaczyłem dwie postacie w czarnych pelerynach, chodzące z zapalonymi lampkami. Spojrzałem na czarne niebo usłane krwistoczerwonymi gwiazdami i znowu na tą dwójkę. Wywnioskowałem tylko, że są to dzieciaki. Już chciałem wracać na pieniek, kiedy to ktoś podbiegł i chwycił mnie za skrawek ubrania, wykrzykując:
- Hej ty!
Nie wiedziałem, czy się cieszyć czy nie, ale perspektywa znalezienia cywilizacji była znacznie lepsza.
- Tak?- obróciłem się jak gdyby nigdy nic do, jak się okazało tej dwójki.
Z niewiele mówiącą miną przypatrzyłem im się i mentalnie zakląłem. Nie dość, że to Pine Tree mnie wykiwał i pokonał wraz ze swoimi przyjaciółmi, to jeszcze musiałem spotkać akurat jego przeciwieństwo! Ledwo co się powstrzymałem od posłania dwójce bliźniaków nienawistnego spojrzenia.
- Co ty tu robisz?- spytał chłopak podejrzliwym tonem.
Bez zastanowienia mruknąłem:
- Podróżuję.- co w sumie nawet i pokrywało się z prawdą.
- Ah, a więc nie jesteś stąd?- spytała dziewczyna, łudząco podobna do Mabel.
Ostrożnie zaprzeczyłem.
- Jest noc więc... Może przenocujesz u nas?- spytał jej brat.
Nie byłem co do tego pomysłu przekonany.
- Nie ma takiej...- urwałem, gdy zagrzmiało i pierwsza kropla deszczu spadła na mój nos i kolejna, kolejna... To nie był mój dzień. Zdecydowanie NIE MÓJ DZIEŃ.
Żeby to chociaż istniała możliwość na odzyskanie mocy. A no tak istniała... Tyle, że mogła się panoszyć wszędzie. W tym wymiarze byłem tylko raz i to wieki temu. Ale nawet wtedy nie spotkałem drugiego demona.
Zaczęło padać, żeby nie powiedzieć lać. I tak moja demoniczna duma wyjechała na wakacje wraz z moją mocą.
Tym oto sposobem biegłem w deszczu za dzieciakami. Co za...
W głowie już obmyślałem 100 planów na minutę jakby tu doszczętnie zniszczyć rodzinę Pines. A możecie wierzyć, lub nie, jednak kreatywność to w tych planach była i to jaka.
Zatrzymaliśmy się przed domem, co wyglądał trochę jak willa, a ostatecznie kojarzył się z domem prosto z horroru.
Pojedyncze osoby pod parasolami z kości ( a jednak ten świat miał jakieś tam swoje minimalne plusy w kwestiach chociażby gust) oraz magiczne istoty często na mnie spoglądały z malowanym zdziwieniem na facjatach. Czyżby doskonale wiedzieli o tym, że jestem demonem? Jeśli tak to musieli znać albo przynajmniej kojarzyć demona z tych okolic. Co już zwiększało szansę na odnalezienie go.
- Witamy w naszej skromnej posiadłości- powiedzieli. - Jako, że jesteś naszym gościem to czuj się jak u siebie- mruknęła bliźniaczka, odpinając czarny płaszcz i zawieszając na powykrzywianym w każdą możliwą stronę wieszaku.
Ja jednak nie zmokłem, a już się na to przygotowywałem. No, ale jednak- demon zawsze będzie demonem i jakaś tam resztka resztek jego siły zawsze będzie mu pomagać.
Brat szturchnął dziewczynę w ramię.
- Ah tak... Zapomniałabym... Parter jest jak najbardziej dostępny dla gości wraz z 1 piętrem, jednak reszta ma swoje bariery.
" Pff... Bariery"- prychnąłem w myślach- "Nie ma takiej, której bym nie złamał. Może się o to potrudzę by je przejść? W końcu jeśli je mają to za pewne trzymają tu coś interesującego..."
- Siostro... Bądź bardziej uprzejma... Nawet się nie przedstawiliśmy- westchnął szatyn, ściągając również swój czarny płaszcz, pod którym kryła się jasno- błękitna koszula, taka jak u siostry
- Dipper Gleeful- wyciągnął w moją stronę rękę.
Na szybko wymyśliłem sobie inne nazwisko i podałem mu rękę.
- Bill Dream.
- Mabel Gleeful.- dziewczyna również podała mi rękę, którą niechętnie uścisnąłem.
No, ale cóż- tradycyjnie przybrałem dobrą minę do złej gry.
Przeszliśmy wgłąb domu i wyczułem coś. Przez ułamek sekundy wyczułem obecność innego demona. Spojrzałem po dzieciakach. Nie, to nie oni. Raz, że wyczułbym to wcześniej, a dwa mimo swojej "mroczności" dużo im brakowało. Zostałem oprowadzony po ich willi, która tętniła pustką.
- Nikt tutaj nie mieszka poza wami?- spytałem z ciekawości co mi powiedzą.
Dzięki tej wycieczce tylko się upewniłem, co do drugiego demona. Teraz pozostawało tylko go znaleźć...
- Nie- odpowiedzieli na raz.
Uśmiechnąłem się kpiąco pod nosem, na to ich oszustwo. Nie zauważyli tego uśmiechu.
Cóż, kolejny dowód na to, że mnie się nie da od tak oszukać. Zapowiadała się ciekawa noc na zwiedzanie parteru i niższych pięter tego domu...

Złoto-Niebieskie OkoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz