rozdział 10

919 66 7
                                    

Tris

Śmiać mi się chciało, kiedy patrzyłam na udawane zmartwienie Caleba. Sprawiał wrażenie zmartwionego, ale to nie prawda. Gdyby się o mnie martwił, nie zamykałby mnie w tym wariatkowie.

Siedzę sama w sypialni z przetaczaną krwią. Mam nie wstawać cały dzień. Plan idzie jak po maśle. Amel podała mi leki przeciwbólowe dlatego nie czułam bólu. Drobnymi ruchami pchałam rękę w stronę noża, dzięki temu rana pogłębiała się i bardziej krwawiła. Odpoczełam. Czuję się silniejsza i pełna energii. Jeśli dzisiaj ucieknę, muszę mieć siłę. Do sali wchodzi Clarise z tacą jedzenia.

-Trener kazał mi przynieść ci obiad- kładzie tacę na łóżku- pod serwetką masz komunikator. Załóż go, poinformuje cię kiedy będziesz musiała się szykować- szepcze na koniec. Kiwam głową.

-Zapomniałam ci podziękować, za to co dla mnie robicie- mówię

-Nie masz za co. Ile ja bym dała żeby zobaczyć swojego ukochanego.

-To dlaczego do niego nie pojedziesz?- pytam i od razu żałuje że zapytałam bo Clarise pochmurnieje.

-Był żołnierzem w innym eksperymencie. Pojechał na misje ratunkową. Zastrzelili go, wykrwawił się- mówi z drżącym głosem. Zaczynam rozumieć, że mamy podobną historie. Tylko w innym wydaniu.

-Miałam podobnie- opowiadam jej o mojej przygodzie zaistniałej 3 lata temu. Słucha uważnie, nie przerywa. W jej oczach widzę zrozumienie. Gdy kończę mówić, czuję ulgę. Nawet nie wiedziałam że mam ciężar na sobie dopóki go nie zrzuciłam.

-Mam nadzieje że ułożysz sobie życie a twój ukochany wybaczy ci. Powodzenia- wychodzi z sali.

Nakładam na ucho słuchawkę. Słyszę pikanie i szum który szybko znika. Zaczynam jeść. Clarise okazała mi się bliższa niż myślałam. Chce mi pomóc bo widzi mój ból. Ja również widziałam jej ból. Jak musi czuć się Tobias? Pewnie podobnie wygląda kiedy mnie wspomina. Chyba że zapomniał o mnie i ułożył sobie życie.

Gdy kończe jeść odstawiam tacę na stolik nocny i idę w kolejną z moich wielokrotnie ucinanych drzewek.

***

-Tris! Słyszysz mnie?- Clarise wrzeszczy do słuchawki.

-Słyszę- odpowiadam zaspana.

-Szykuj się! Za chwile mam MRP- podrywam się z łóżka i podchodzę do szafy.

Ubieram typowy strój nieustraszonych. Czarny T-Shirt, skórzaną kurtkę, spodnie i czarne glany. Rościętą rękę bandażuje i nakładam na siebie kurtkę. Słyszę huk.

Pierwszy.

Drugi.

Trzeci.

Zrywam się do biegu i z szybkością błyskawicy biegnę do zbrojowni. Stoi tam Amel, która bez pytań podaje mi 2 pistolety i sporą ilość naboji. Kiwam głową w ramach podziękowania i biegnę dalej. Strzelam do pierwszych strażników, a ich ciała bezwładnie padają na ziemie. Biegnę dalej. Drogę tarasuje mi Step.

-Niestety nigdzie nie uciekniesz- chowam broń. Uśmiecha się złośliwie.

Rozpoczynamy walkę. Przyjmuję pozycje, oceniam moje szanse i dobieram odpowiednią taktykę. Wale go pięścią w szyje, krztusi się. Staram się kopnąć go z brzuch, ale robi unik i wali mnie pięścią w twarz. Upadam, ale szybko się podnoszę. Step próbuje ponownie mnie uderzyć ale robię unik i wale go w twarz, rościnając mu przy tym brew. Kopię go w brzuch. Zaczynam biec dalej, kiedy łapie mnie za włosy i przygniata do ziemi. Wierce się. Staram się rozluźnić jego chwyt. Jest silniejszy. Udaje mi się uwolnić prawą rękę. Sięgam po pistolet i strzelam w jego lewą i prawą nogę. Wrzeszczy. Zrzucam go z siebie i biegnę dalej.

Dobiegam do wyjścia. Strzelam do strażników pilnujących wyjście. Padają bezwładnie na ziemie. Pchnięciem wychodzę na zewnątrz. Nie mam czasu zachwycać się pięknym, wieczornym krajobrazem. Od razu skręcam w lewo i trafiam na motor i plecak w którym są 4 granaty, butelka wody i apteczka. Przerzucam plecak przez ramię i siadam na motor, odpalam go.

Jade z ogromną prędkością na południe. Wiatr szumi mi w uszach, włosy powiewają na wietrze. Słyszę odgłos pistoletu. Pościg. Wyciągam pierwszy granat, rzucam pod swoje nogi i jade dalej. Odgłos wybuchu rzuca mnie na boki. W odbiciu lusterka widzę, że połowa pościgu odpadła. Zostało 6 motorów.

Słyszę strzał. Moje ciało przeszywa ogromny ból. Tłumie krzyk. Zostałam postrzelona.

Trace panowanie nad kierownicą, chwieje się, motor przechyla się w prawo, więc przechylam się w lewo by wyrównać pion.

Gdy odzyskuje panowanie nad motorem wyciąg drugi granat i ponownie go odpalam. Gdy wybucha z pościgu wypadają 2 osoby. Kolejny granat i zostaje 1 osoba. Mam ostatni granat, nie mogę go urzyć bo muszę czymś wysadzić motor. Wpadam na pomysł. Trochę ryzykowny, ale jak go nie wypróbuję, złapie mnie. Nie mam nic do stracenia.

Ostro hamuje, przez co mężczyzna mocno mnie wyprzedza. Wykorzystuje okazję, wyciągam pistolet i strzelam w tył głowy faceta gdy tem się zatrzymuje. Jego ciało pada na ziemie. Oddycham z ulgą, jade dalej.

Gdy sytuacja uspokaja się, adrenalina opada, przez co rana postrzałowa coraz bardziej boli.

-Tris udało się?- zapomniałam że mam w uchu słuchawkę.

-Tak. Tylko jestem ranna- mówię z jękiem.

-Amel mówi, że w apteczce są leki przeciwbólowe i bandaż. Opatrz ranę, weź leki. Wystarczy że dojdziesz do miasta. Będziesz miała większe szanse na przeżycie. Jak nie dojdziesz szanse na przeżycie są zerowe- kiwam głową sama do siebie. Mają racje, muszę dojść do miasta. Jak spotkań jakiegoś serdecznego mam pewność że przeżyje- odezwę się późsłabsza

Chowam motor między drzewami, siadam na trawie, zdejmuję kurtkę. Z wielką trudnością podwijam koszulkę i opatruje ranę. Mocno krwawi i bardzo boli. Gdy rana jest opatrzona biorę leki i siadam pod drzewem. Czekam aż rana przestanie boleć.

Po około 20 minutach leki zaczynają działać i jestem w stanie chodzić. Siadam na motor i jade dalej.

Na moje oko jestem już 20 km od Chicago. Dlatego zatrzymuje się i zsiadam z motoru. Wyciągam ostatni granat, odbezpieczam go i uciekam jak najdalej. Siła granatu rzuca mnie na ziemie, przez co prawy bok bardziej boli.

Gdy wstaje na ziemi widzę ślady mojej krwi. Chwiejnym krokiem idę w stronę Chicago, starając się nie zwracać uwagi na ból.

***

Sprawdzam godzinę. 5:59. Słońce leniwie wchodzi w niebo. Idę wzdłuż drogi. Jestem coraz słabsza.

***

Widzę panoramę miasta. Chciałabym się uśmiechnąć, ale nie mam na to siły. Słońce świeci coraz jaśniej.

Zauważam farmy serdeczności i serdecznych tam pracujących. Ktoś mnie zauważa i momentalnie do mnie podbiega.
Upadam na ziemie i gdyby nie serdeczny uderzyłabym głową o ziemie. Próbuje mnie podnieść. Wydaje z siebie cichy jęk.

-Jest ranna. Ania leć po lekarza.

Słyszę oddalające się kroki. Serdeczny znów mnie podnosi, wkłada ręke pod kolana a drugą przyciska do siebie. Zaczyna iść, moje nogi delikatnie się kołyszą. Dochodzą do bramy. Strażnik podchodzi

-Co się stało?- pyta jakby nie widział mnie półprzytomnej

-Znaleźliśmy ją niedaleko. Jest ranna- mówi serdeczny. Wokół mnie jest dość spory tłum przerażonych serdecznych.

Strażnicy bez zbędnych pytań wpuszczają nas do miasta. Słyszę jak ktoś krzyczy ,,pomocy" i wszyscy serdeczni zrywają się ze stołu. Zauważam grupkę nieustraszonych panujących prawdopodobnie jedzenie. Któryś z nich podchodzi. To brunetka o ciemnej karnacji i włosach. Zamiera. To Christina.

Nasze spojrzenia krzyżują się. Uśmiecham się delikatnie.

Potem nastaje ciemność.

Fourtris- Ciąg Dalszy NiezgodnejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz