Rozdział 10

396 36 6
                                    

Oczami Violetty: 

Minęło trochę czasu od mojej konfrontacji z Leonem. Staram się zapomnieć. Mówią, że sztuką nie jest zapomnieć i odejść, a przebaczyć i żyć obok tego, który potrafił Cię zranić. Każdy normalny powie mi "przecież on nic Ci nie zrobił, wręcz przeciwnie, zachował się jak dżentelmen i Cię obronił!" Ale dla mnie to bujda. Zwykła bujda. 

 Przemoc nie pomaga. Przemoc nie czyni z nikogo bohatera. Przemoc nie jest rozwiązaniem problemów. Przemoc nie jest oznaką siły, lecz słabości. 

Nie chcę by ktokolwiek z kim mam do czynienia był odzwierciedleniem mojego ojca. A zwłaszcza Leon. Może dam mu kiedyś drugą szansę. Może... Ale nie wiadomo czy on będzie chciał jeszcze mnie znać przez to wszystko. Jeśli nie, to przeżyję bez niego. Przynajmniej tak mi się zdaje.

Boję się teraz wrócić do domu. Zanim tam dojdę, będzie coś około 21:30.  Ale tak zupełnie szczerze, to bardziej boję się wracać do własnego domu, niż o pierwszej w nocy chodzić po nieoświetlonych dzielnicach Buenos Aires. Dziwne, nie? Też mam takie zdanie. 

Postanowiłam więc nie wybierać się póki co do domu.

Poszłam na cmentarz, a w międzyczasie kupiłam maleńki, prosty i najtańszy znicz. Na żaden inny nie było mnie stać. W końcu każdy wie, że klepiemy biedę. Ale nie każdy wie o narastającym piekle w moim domu.
Powoli wędrowałam do miejsca wiecznego spoczynku. Czasem żałuję, że nie umarłam razem z nią. Moją mamą. Tam na górze byłoby mi lepiej...

Niedługo po tym znalazłam się na cmentarzu. Odszukałam grób mamy i zapaliłam znicz, który później postawiłam na nagrobku. Najdłużej zeszło mi na modlitwie i rozmowie z mamą. Niektórzy mogą pomyśleć, że to dziwne rozmawiać do kawałku marmuru, ale dla osób takich jak ja (które straciły chociażby jednego rodzica) jest to normalka. Moja mama rozmawia wtedy ze mną. Zwierzamy się sobie. Zawsze mi pomaga. I zawsze przy mnie jest. Mimo iż żyjemy w dwóch różnych światach.

Po paru minutach wybrałam się i doszłam do domu. Stanęłam przed drzwiami wejściowymi i wzięłam głęboki, ciężki oddech. Chwyciłam za klamkę, a drzwi otworzyły się. Weszłam do środka i ojciec mnie zauważył. Na stoliku stała pusta butelka po winie i nieotwarta puszka piwa. Raczej nie był aż tak pijany jakby się wydawało. Mimo wszystko, wyglądał na wściekłego. Jego oczy wyrażały wszystko... Dłonie zaciskał w pięść. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego jest taki rozwścieczony dzisiaj. Bardzo się boję. W końcu przerwał milczenie i powiedział, a raczej wykrzyczał:

- Przyjdź tutaj. Teraz! 

Nogi dygotały pode mną. Byłam przerażona. Nie wiedziałam, co zamierza i co takiego się stało. Mimo że się bałam, to wykonałam jego rozkaz i podeszłam bliżej. Spuściłam wzrok. Paraliżował mnie strach. 

- Gdzie byłaś?! - spytał ze złością i podszedł do mnie jeszcze bliżej.

Przełknęłam ślinę.

- U mamy. Na cmentarzu - wymamrotałam z obawą, że go to jeszcze bardziej zdenerwuje.

Ale uznałam, że lepiej już powiedzieć prawdę, bo kłamstwo ma krótkie nogi o czym już się nie jeden raz przekonałam.

Uderzył pięścią o blat tak mocno, że podłoga pod nami zaskrzypiała, a porcelanowa filiżanka w półeczce stłukła się na drobne kawałeczki.

Ja jestem jak taka filiżanka z porcelany. A raczej moje serce. Gdy rozpadnie się na kawałeczki, nie da się go poskładać, tak jak filiżanki. 

Ojciec nienawidzi jak chodzę odwiedzać mamę. Dlaczego? Sama nie wiem. On zresztą tam nie bywa w ogóle. Naprawdę nie wiem czemu. Przecież byliśmy kochającą rodziną. A teraz? Wszystko szlag trafił.
Gdyby nie ja, grób byłby całkiem zaniedbany. Tylko ja go pielęgnuję. Zawsze przynoszę ze sobą znicz lub kwiatka, choćby uschniętego. 

 ✖ Anioł, któremu zabrakło skrzydeł ✖Where stories live. Discover now