Rozdział 1

65 4 2
                                    

-Na miejsca! - krzyknął oficer. - Ruszać się! Wróg nie będzie na nas czekał!

-Panie, nie mamy tylu ludzi...

-Gówno mnie to obchodzi! Na stanowiska! Wygramy albo zginiemy, ale stoczymy tą walkę. I jeśli ktoś się wycofa nie będzie dla niego litości!

~*~

-Dziesięć, dziewięć...

Lecę w kosmos. Sam. To moja pierwsza misja.

-Osiem, siedem...

Boję się jak cholera.

-Sześć, pięć...

A co jeśli nie wrócę? Zginę tam? Muszę przecież wrócić do niej, do mojej kochanej...

-Cztery, trzy...

Nie da sobie rady beze mnie. Jestem jej jedyną rodziną, nie może stracić brata. Nie teraz, po tym wszystkim. I tak jest załamana po wypadku, w którym straciła rodziców. Nie mogę o tym myśleć. Wrócę...

-Dwa, jeden...

... dla niej.

-Zero.

Już nie ma odwrotu.

~*~

-Houston zgłoś się!

-Tu Apollo 20, słyszę was wyraźnie.

-My również. Obecnie wkraczacie w Termosferę. Czas 7:32, wysokość
100 km, temperatura 1500 K, ciśnienie w kabinie w normie. Wkraczacie w kosmos. Będziemy mieć was stałe na podglądzie. Czy występują u was jakieś dolegliwości?

-Nie, czuję się świetnie. To tylko stres, nie przejmujcie się tym.

Pilotem promu kosmicznego był niejaki Gareth White, 20-letni i niezwykle sympatyczny mężczyzna o białych włosach, lekkim zaroście i wiecznie uśmiechniętej twarzy. Szybki, silny i niezwykle wysportowany nie wykorzystywał tego na słabszych, wręcz przeciwnie - stawał w ich obronie. Dodatkowo co tydzień wpłacał datki dla domów dziecka i opieki społecznej oraz schronisk. Był dobrym człowiekiem. Opiekował się siostrą od dwóch lat, kiedy ich rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Daisy bardzo to przeżywała, a on jako starszy brat postanowił się nią zająć. Nie obyło się bez rozpraw sądowej o adopcję jego siostry, którą ostatecznie wygrał. Dziewczynka była niską jak na 11-latkę, szczupłą brunetką o zielonych oczach. Była przeciwieństwem brata, szczególnie z charakteru. Była wredną egoistką lubiącą uprzykrzać życie innym. Jedynie Garethowi pokazywała swoje prawdziwe oblicze pełne smutku i żalu do świata i ludzi.

~*~

- Panie, nie damy rady. Musimy się wycofać!

- Nie poddamy się! Za wiele ryzykujemy, nasze rodziny, majątki. Nie możemy odpuścić!

- Ale większość wojska...

- Nie! Do boju żołnierzu!

~*~

- Gareth zgłoś się! Gareth? Gareth!!!

Słyszał głos przez sen. Był bardzo osłabiony, powoli zaczynało brakować mu jedzenia i wody. Maszyna zajmująca się oczyszczaniem powietrza z dwutlenku węgla zaczęła nawalać. Łączność z NASA też została przerwana. Jego życie było zagrożone, a jeszcze nie wylądował na Marsie. Krótko mówiąc, nie wróci na Ziemię. Umrze w kosmosie. Zostawi swoją siostrę, która teraz była pod opieką tych milszych sąsiadów.

Nagle usłyszał huk, a statkiem zaczęło trząść. Gareth obudził się zdezorientowany i zobaczył to. W jego stronę zmierzał deszcz asteroid. Zaniepokojony naciskał guziki, o których wspominali na szkoleniu astronautów. Konsola zaczęła piszczeć,a diody niebezpiecznie migać na czerwono. Stracił nad nią kontrolę, do tego nie miał połączenia z Ziemią. Kosmiczne kamienie były coraz bliżej. To koniec. Po nim. Co chwila słyszał uderzanie odłamków o metal. Nie miał siły walczyć, i tak nic by to nie dało.

Pogrążony w smutku modlił się do swoich bogów. Gareth wyznawał hellenizm*. Nagle zemdlał, nastała ciemność. Obudził się dopiero na czerwonej skale przy jego promie kosmicznym. A nie, przepraszam, jego wrakiem. Brak jakiejkolwiek łączności z Ziemią paraliżował go. Był sam w kosmosie, na obcej planecie, choć tak naprawdę nie wiedział czy to na czym wylądował jest planetą. Pragnął śmierci, nie chciał się męczyć. Powoli wyciągnął ręce do hełmu. Jeśli przestanie oddychać udusi się, a wtedy nastąpi upragniona śmierć. Raz, dwa, trzy... I nic. Oddycha. Czy aby na pewno go zdjął? Musiał skoro trzymał go w ręku. Czyli tlen nie występuje tylko na naszej planecie. W takim razie ludzie? Istoty pozaziemskie? Kosmici? Oni też istnieją? Musiał się przekonać. Czekała go długa podróż. Zadziwiał go jednak fakt, że grawitacja oddziałuje tu tak samo jak na Ziemi.

Podszedł do resztek statku. Musiał wziąć coś na drogę, chociaż te najpotrzebniejsze rzeczy. Prawdopodobnie nie wróci już w to miejsce. Zdecydował się na plecak z jedzeniem liofilizowanym, kilka menażek wody, koc termiczny i nóż. Nie był to ciężki bagaż, znajdowały się tam tylko rzeczy, które uratują mu życie. Wyszedł z kabiny, jednak wrócił się jeszcze po nadajnik. Może los się do niego uśmiechnie i połączy się z ojczystą planetą? Na zewnątrz stwierdził, że pójdzie w kierunku słońca. Nie zdoła go dogonić, ale przynajmniej nie zamarznie od razu. Żegnaj promie, żegnaj Ziemio, witaj przygodo.

~*~

- Kapitanie, obcy ślad na trzeciej!

Podeszli. Nigdy jeszcze tego nie widzieli. Duży, srebrny głaz, na pewno nie z tej planety. Mocno zarysowany, co upewniło dowódcę w przekonaniach.

- Wyruszamy na zachód. Cokolwiek to jest, musimy to zniszczyć nim będzie za późno.

*Hellenizm - wiara w greckich bogów




Rozdział początkowo pisany na konkurs, ale brak weny zmusił mnie do opublikowania tylko tego, ale wiem, że kiedyś (niedługo) to dokończę.
A konkurs bardzo niedobry, trzeba napisać 10 000 słów czego nie umiem.

P. Sasha

Mars: (nie)winni?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz