4. "Radzę odpuścić, panienko Grenade"

220 14 5
                                    

Byłyśmy z Janą ostatnimi osobami, których brakowało na sali, więc usiadłyśmy gdzieś z tyłu licząc na to, że nasze spóźnienie zostanie pominięte.

Dwupoziomowe audytorium, w którym się znajdowałyśmy, było w stanie zmieścić na oko czterysta osób, ale dwa rzędy z tyłu pozostały puste. Sala wyglądała na nową i koszmarnie drogą - aksamitne zasłony spływały z ogromnych okien, obicia siedzeń wyglądały jak zerwane z kanapy królowej brytyjskiej. W powietrzu unosiła się dusząca woń drogich perfum.

Obojętnym spojrzeniem lustrowałam pomieszczenie, a Jana wciąż trajkotała jak najęta.

Jakby kiedykolwiek przestała.

- Wiesz, że sam prezydent jest fundatorem tej sali? Z tego co pamiętam, w gronie honorowych darczyńców znajdują się również Angelina Jolie i Peter McKelley...

Gwałtownie zamrugałam, jakby wybudzona z letargu.

- Możesz powtórzyć ostatnie zdanie?

- Angelina Jolie jest...

- Nie, drugą część.

- Chodzi ci o Petera McKelleya? - zniżyła ton do konspiracyjnego szeptu - a co cię dokładnie interesuje?

Zamrugałam.

- Nie rozumiem.

Posłała mi wymowne spojrzenie spod uniesionych brwi.

- Kochana, na sam temat jego działalności politycznej można by napisać pracę magisterską. Nawet dwie.

Nagle ogromne kotary zostały zsunięte na okna, a w sali zapanowała ciemność. Po chwili aulę rozświetliły tysiące małych światełek na suficie.

Efektownie.

Przewróciłam oczami, a Jana zaczęła z prędkością karabinu streszczać mi to, co o McKelleyu wiedzieć powinnam.

- Stary McKelley to twardy zawodnik. Aby zostać senatorem na drugą kadencję* opublikował tajne akta dotyczące przekrętów finansowych jego przeciwników. Do dziś nie wiadomo, jak udało się mu uzyskać te informacje. Właśnie wtedy jego syn go opuścił. Znaczy się, pan I. Popatrz, tam stoi - dość niedyskretnie wskazała palcem średniego wzrostu mężczyznę z burzą blond włosów na głowie.

Dyskretnie obserwowałam go, starając się dostrzec wyraz jego twarzy - chciałam przekonać się, czy na żywo jego uśmiech jest tak samo arogancki, jak na zdjęciach, ale Jana szarpnęła mnie za ramię, szepcząc:

- Patrz, to dyrektor!

Skupiłam wzrok na mężczyźnie, który stał przed mównicą. Jakaś kobieta poprawiała jego krawat. Kiedy mężczyzna podniósł oczy, moje serce zwiększyło obroty, zrobiło mi się duszno, a wzdłuż kręgosłupa przeszedł dreszcz obrzydzenia.

Obymnieniepoznał-

Przypatrywał mi się przez dłuższą chwilę, ale nie znalazłam na jego twarzy przebłysku zrozumienia. W ułamek sekundy stracił zainteresowanie moją osobą, skupiając się powrót na swojej asystentce.

Mało brakowało.

Przez chwilę rozważałam ucieczkę z sali, ale postanowiłam nie zwracać na siebie uwagi. Przybrałam neutralny wyraz twarzy i zwróciłam się w stronę wciąż paplającej Jany udając, że nie umknęło mi nic z jej przydługiego monologu.

Nancy | Marvel FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz