Prolog ~ Do lasu... do Rosswood?

316 27 8
                                    

Nazywam się Stephanie "Stevie" Evans. Drobna blondynka o niebieskich oczach i piegach pomagająca w szpitalu psychiatrycznym. Nic szczególnego. A przynajmniej tak wydawało mi się do tej pory.

***

─ Przyjdę do ciebie potem Mike. Teraz muszę zobaczyć czy u innych wszystko w porządku. ─ Uśmiechnęłam się do szatyna chorującego na depresję. ─ Poczekasz tutaj?

─ Raczej nigdzie się nie wybieram, Stevie. ─ Zaśmiał się gorzko.

─ Oj no wiem, później do ciebie przyjdę. ─ Podeszłam do niego ostatni raz i pogłaskałam po głowie. Uśmiechnął się, a ja mrugnęłam do niego i zamknęłam drzwi, zostawiając go samego w swoim pokoju. Lubię Mike'a. Lekarze mówią, że dzięki mojej pomocy polepszyło mu się ostatnio, ale ja uważam, że to jedynie jego zasługa. Jest silnym chłopakiem. Ma 21 lat czyli dwa lata więcej ode mnie. Na korytarzu złapał mnie dr. Ramirez.

─ Gdzie teraz się wybierasz Stev? ─ Uśmiechnął się, ściągając okulary i wkładając je do kieszeni fartucha.

─ Chciałam zajrzeć do Tima, doktorku. ─ Bardzo lubię tego doktora. Nazywa się Michael Ramirez, ma 25 lat i pochodzi z Hiszpanii. A przynajmniej jego rodzina, bo on urodził się w Ameryce.

─ Tim, Tim... Wright?

─ Mamy tu tylko jednego Tima, i tak, idę do tego.

Mężczyzna podrapał się w zamyśleniu po brodzie.

─ Ostatnio skarżył się na coś... Możesz z nim pogadać?

─ Jasne, po to tu jestem. ─ Wyminęłam Michaela, klepnęłam go w ramię i weszłam w korytarz, w którym znajdował się pokój Tima.

Weszłam ostrożnie do pokoju i rozejrzałam się. Zobaczyłam skuloną postać siedzącą pod ścianą, tyłem do drzwi.

─ Witaj Timothy. ─ Powiedziałam poważnie.

Chłopak odwrócił się, przyjrzał mi uważnie i uśmiechnął.

─ Witaj Stephanie, co cię tu sprowadza?

─ Przyszłam by... ─ Nie dokończyłam, bo już byłam tulona przez bruneta. Bardzo się lubimy.

─ Oj Stevie, Stevie... Co tak długo nie przychodziłaś? ─ Położył mi brodę na czubku głowy.

-Długo? Byłam wczoraj. - Wtuliłam się mocniej, wdychając zapach męskich perfum i papierosów. Dziwne, że pozwalają mu tu palić.

-No właśnie, wczoraj. Wiesz jak tęskniłem?

-Wiem, wiem. Ja też tęskniłam, Timmy. - Uśmiechnęłam się.

-Nie mów do mnie jak do dziecka. - Mruknął, ale poczułam jak rozluźnia się pod wpływem moich słów i dotyku. Usiedliśmy na łóżku.

-Jak się czujesz? - Spytałam z troską.

-Ostatnio coraz bardziej boli mnie głowa. - Mruknął, kładąc się na łóżku.

-Aaa.. Halucynacje? - Wyciągnęłam notesik, w którym pisałam każdą informacje o stanie zdrowia Tima.

-Nie widzę GO od tygodnia.

-Świetnie. Kaszel?

-Ustał.

Pokiwałam głową i zapisałam wszystko.

-Mówisz, że boli cię głowa... Ile bierzesz tabletek?

-Cztery.

-Zmniejszymy do dwóch.

-To raczej ja zmniejszę, doktor Steve. - W drzwiach stał Ramirez. - Na razie do trzech.

-Nie widzę takiej potrzeby. Objawy ustały, a skoro pacjent czuje się dobrze, to po co być tak ostrożnym?

-Nie chcemy, żeby okazało się, że przyjmowana dawka leków jest niewystarczająca. Ale spokojnie, jeśli zobaczymy, że czujesz się lepiej Tim to zmniejszymy do dwóch. Nie martwcie się.

Pokiwaliśmy głowami. Chciałam zostać sama z Timem.

-Doktorze, niech doktor zobaczy czy inni pacjenci doktora nie potrzebują.

-Wystarczyło powiedzieć, żebym poszedł. - Uśmiechnął się.

-W takim razie, idź sobie. - Niby oficjalnie nie przeszłam z nim na ty, ale i tak często mówiłam mu po imieniu.

-Cios w serce, Steven. - Złapał się za serce, opierając o futrynę.

-Jestem Stevie, nie Steven. - Mruknęłam i pokazałam mu język.

-Przecież wiem, po prostu uwielbiam cię denerwować. - Rzuciłam w niego poduszką, którą niestety złapał. - Oh, no już idę, idę. - Odrzucił mi ją i wyszedł, zamykając drzwi.

-Zostaliśmy sami. - Uśmiechnęłam się.

-Na to wygląda. Słuchaj, dałoby się pogadać z kimś, żebym wyszedł na spacer? Na przykład do lasu?

-No nie wiem... - Nie dokończyłam.

-Oczywiście z tobą.

-Spróbuję coś załatwić.

Chwyciłam Tima za rękę i wyprowadziłam na korytarz.

-Panie! - Krzyknęłam, widząc Ramireza. - Chono tu pan!

-Tak za mną tęsknisz, że najpierw mnie wyganiasz, a potem krzyczysz na pół szpitala za mną? - Podszedł do nas.

-Doktorze, możemy iść na spacer? Będziemy grzeczni.

Michael spojrzał na nas podejrzliwie, a potem poszperał w jakiś papierach. Zapewne w aktach pacjenta.

-Możecie, ale wróćcie szybko i z dala od Rosswood.

Spojrzałam z Timem po sobie. Oczywiście, że nie wchodzimy do Rosswood! Przecież tam wszystko się zaczęło... Nie chcę, by chłopakowi się przeze mnie pogorszyło...

-Dziękujemy! - Krzyknęliśmy chórem i ruszyliśmy w kierunku wyjścia z budynku.

Nie wiedziałam, że to będzie ostatni normalny dzień w moim życiu.

Asylum [EDYTOWANIE🖋 przynajmniej kiedyś]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz