"You're searching so hard, you've lost yourself"

254 15 3
                                    

    Jak zawsze kierowałam się do kawiarni na skrzyżowaniu blisko mojego domu. Była nieduża, pełna białych, lśniących stolików, nakrytych kraciastymi obrusami. Utrzymywana w pastelowych barwach, głównie odcieniach różu i czerwieni. Bardzo kojarzyła mi się z latami pięćdziesiątymi. Zwłaszcza z tą jej biało czarną podłogą. Przede wszystkim była niezwykle klimatyczna, przez co tak lubiłam w niej przebywać. Tak zwykle zaczynałam każdy dzień. Wchodziłam do środka, dzwoniąc przy okazji dzwoneczkiem przy drzwiach, podchodziłam do wiecznie czystej lady i zamawiałam mrożoną kawę. Pan Chibnall, który stał po drugiej stronie, mimo że czasem był ubrudzony tymnapojem i nie miał zbyt przyjaznej twarzy, był człowiekiem bardzo miłym i pracowitym. Kiedy nie spieszyło mi się zatrzymywałam się, by wymienić z nim parę zdań. On zawsze potrafił podnieść człowieka na duchu. Następnie chwytałam za jedną z mnóstwa różowych słomek znajdujących się w słoiku na ladzie i ruszałam do, zawsze tego samego, stolika w rogu pomieszczenia, tuż koło okna. Zaprawdę, okna tam były wspaniałe. Wielkie, dające mnóstwo światła, dzięki czemu wokół było bardzo jasno. Zapewne nawet gdyby zgasiło się wszelkie porozwieszane po ścianach światełka i wszystkie lampy i tak byłoby tam dość jasno nawet, żeby czytać książkę. Tym razem nie było inaczej. Ziewnęłam jeszcze, pstryknęłam palcami i byłam już gotowa do pisania. To była moje największa pasja, z którą wiązałam swoją przyszłość od najmłodszych lat. Chciałam być pisarzem, zaraz po marzeniu o weterynarii, byciu baletnicą - co swoją drogą było najgłupszą możliwą opcją, bo mój zmysł równowagi jest na minusie - piratem i szpiegiem, więc można powiedzieć, że  p r a w i e  od zawsze. Pasjonuje mnie możliwość stworzenia własnego świata, ludzi - i nie tylko - którzy tak naprawdę nigdy nie istnieli. Zamieniać beznamiętne bryły w żyjących i czujących bohaterów, o których martwią się czytelnicy i z którymi przeżywają przygody. Wracając do dzisiejszego dnia, już miałam zacząć moją codzienną rutynę przed pracą, czyli przeczytanie najświeższych informacji o świecie, szybki przegląd demotywatorów i mogłam pisać. Przeszkodziło mi jednak coś czego nie znosiłam. O mój stolik oparł się właśnie wysoki blondyn. Typowy przystojniak, za którym oszalałoby pewnie dziewięćdziesiąt procent kobiet. Ja na szczęście należałam do tych dziesięciu pozostałych i westchnęłam demonstracyjnie, przy okazji przewracając oczami. Nie byłam nieziemsko piękna, raczej przeciętna. Jasne włosy do łopatek, szarawe tęczówki. Do tego na modzie też się nie znałam. Ubierałam to w czym mi było wygodnie. W tamtej chwili, była to luźna i zwiewna bluzka z frędzlami i pierwsze ładniejsze, dżinsowe spodenki, które znalazłam w szafie. Naprawdę nic specjalnego. Rzadko miewałam takie sytuacje jak ta i dzięki ci za to Boże! Jednak jeśli już się zdarzały, miałam ochotę wyplenić cały gatunek męski. Osobnik stojący teraz obok mnie uśmiechnął się, jak pewnie sobie myślał, zabójczo, a ja uniosłam tylko sarkastycznie kącik ust.

- Przeszkadza mi pan - powiedziałam bez głębszego zastanowienia, ale starając się być grzeczna. Mężczyzna uniósł brwi i przez chwile wyraźnie było widać, że nie spodziewał się tego. Zajęło mu jednak zaledwie parę sekund, żeby wrócić do swojej 'zniewalającej' miny.

- A mi się wydaje, że bardzo się cieszysz, że mnie widzisz - odpowiedział, mrugając do mnie, przez co omal nie wybuchnęłam śmiechem. Mimo to starałam się zachować powagę, co wychodziło mi słabo. Nadal widziałam po oczach blondyna, że jest lekko zmieszany, ale nie spuszczał ze mnie wzroku i wciąż próbował znaleźć sposób na zwrócenie mojej uwagi.

- Nie przypominam sobie, żebym przeszła z panem na ty - po tych słowach, odwróciłam się do komputera i przestałam słuchać mężczyzny. Może i nie było to szczytem grzeczności, ale nie miałam na niego czasu. Los jednak mi nie sprzyjał i on okazał się być bardziej nachalny niż się tego spodziewałam. Zamknął mi przed nosem laptopa. Już chciałam na niego nakrzyczeć, albo poprosić jakiegoś pracownika, by wyprosił tego jegomościa, ale oto nadeszło moje wybawienie. Wysoki, ciemnowłosy mężczyzna o burozielonych oczach i nietypowej urodzie złapał go za ramię i lekko odciągnął od mojego stolika. Uśmiechał się wyraźnie rozbawiony. Od razu zwróciłam uwagę na jego bluzkę z logiem Guns N' Roses. Poprawił mi się humor. Kto w końcu nie lubi poznawać ludzi o tych samych zainteresowaniach. Oparłam się o tył krzesła i spoglądałam dokładnie na dalsze poczynania szatyna.

Lose Yourself || Matt Smith [ZAWIESZONE do końca wakacji]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz