Bardzo często pojmujemy jak coś było dla nas ważne dopiero wtedy, gdy to stracimy. Najczęściej jednak po stracie czegoś, co zajmowało w naszym życiu istotne miejsce, zaczynamy przypisywać mu miliony pozytywnych cech, których nigdy nie miało, przez co mamy wrażenie, iż było dla nas ważne. Doktor John Watson, klnąc w myślach, zaliczył swój przypadek do tej drugiej grupy.
Tęsknił za Sherlockiem, owszem. Po tych dwóch latach miał wrażenie, że brakuje mu wszystkiego, nawet ludzkich głów w lodówce czy strzelania z pistoletu w środku nocy. Pomiatania nim i wykorzystywania do eksperymentów, albo najzwyczajniej do ciężkiej fizycznej pracy, też mu brakowało. Więcej nawet! Przez te cholerne dwa lata zdążył sobie wmówić, że to wszystko lubił, a sam pan jedyny na świecie detektyw doradczy jest uosobieniem dobroci i miłosierdzia. Dlatego właśnie, gdy młodszy z braci Holmes wrócił do niego zmęczony, zabiedzony i ze skruchą w oczach, utwierdził się w przekonaniu, że jego wyobrażenia były prawdą i wiedziony tym wyobrażeniem wymusił na Sherlocku kilka rzeczy. Generalnie obietnice sprowadzały się do tego, że Sherlock ma poinformować Johna zanim następnym razem zniknie, ma nie bawić się w kotka i myszkę z psychopatami, tylko, jak na grzecznego detektywa przystało, wysyłać ich od razu za kratki i przede wszystkim ma zacząć o siebie dbać, czyli sypiać cztery (więcej nie udało się doktorowi wynegocjować) godziny na dobę i jeść trzy posiłki dziennie, z czego przynajmniej jeden miał być pełny.
Teraz jednak do Johna docierało jak głupi był, gdy o to wszystko prosił. Bo Sherlock wcale nie był grzecznym detektywem, o nie... Był zarozumiały, bezczelny, złośliwy, nie miał zielonego pojęcia o relacjach między ludzkich, nigdy nie wiedział, kiedy powinien przestać, ani nawet czego nie powinien mówić czy robić. Może zatem Watson sam prosił się o tą idiotyczną sytuację...?
Zegarek na półce nocnej przy jego łóżku wskazywał piątą. Nieśmiałe promyki wschodzącego słońca przebijały się przez gęste chmury, które wisiały nad Londynem. Kilka małych ptaszków ćwierkało radośnie przy oknie jego sypialni, witając nowy dzień. Biegnący do pracy ludzie pozdrawiali się uprzejmie na ulicy. I wszystko było by cudownie, gdyby pewien zapatrzony w siebie bufon, cholerne „uosobienie dobra i sprawiedliwości", detektyw doradczy z niewyparzoną mordą nie spał sobie smacznie w jego łóżku.
John obejrzał się z wyrzutem przez ramię. Sherlock w prawdzie leżał bardzo blisko niego, ale nie dotykał go nawet, więc po tym wszystkim, przez co razem przeszli, głupio by zabrzmiało, gdyby oskarżył go o naruszanie przestrzeni osobistej. No i przede wszystkim spał. SPAŁ. Trudno to wyjaśnić, ale zazwyczaj jak patrzy się na kogoś, kogo się lubi, gdy ten ktoś śpi, myśli się coś w rodzaju: „o, ale słodko!". W przypadku Sherlocka, owszem, można było tak pomyśleć, ale generalnie nie było zbyt wielu osób, które go lubiły, a jeszcze mniej widziało go śpiącego, a te, które widziały (z Johnem na czele) mogą potwierdzić, że istnieje coś takiego jak „sen pretensjonalny", którego do słodkich zaliczyć się nie da. Tak właśnie, młody detektyw spał w taki sposób, że Watson zaczynał mieć wyrzuty sumienia, że w ogóle zasugerował mu coś takiego jak regularny sen i jednocześnie miał świadomość, że jeszcze większe wyrzuty sumienia będzie mieć, gdy go obudzi. Prawdopodobnie tylko dlatego nie skopał go ze swojego łóżka.
„Przynajmniej śpi..." pomyślał doktor uśmiechając się krzywo pod nosem. Najostrożniej jak tylko potrafił wyplątał się z kołdry, wstał i ruszył do łazienki. Starał się zachowywać w miarę cicho – nie wiedział w końcu, od której godziny Sherlock zaczął swój czterogodzinny sen i szczerze mówiąc, wolał nie sprawdzać, co się stanie jeśli obudzi go bez powodu przed czasem. Znał „Sherlocka cierpiącego na bezsenność" wystarczająco dobrze, by nie chcieć poznać „Sherlocka wyrwanego z drzemki".
Po szybkim prysznicu zabrał się za przygotowywanie śniadania, a było to nie lada wyzwanie. Musiało być pożywne, lekkie, wysokoenergetyczne i przede wszystkim musiało wyglądać na wystarczająco proste, by genialny detektyw nie pomyślał, że jego asystent naprawdę przejmuje się jego posiłkami... Nie, bez tego ostatniego. Samo pożywne śniadanie wystarczy. Wszystkiego mieć przecież nie można.
CZYTASZ
Diabelski Tryl
FanfictionPRF, kolejne zlecenie dla genialnego detektywa. W tle stare obrazy, wampiry, nietoperze, krew i inne przyjemne rzeczy. Pragnę uprzedzić, że występuje tu kilka aluzji do innych serii (głównie anime, mang i książek), które nie zasługują jednak na mian...