Faked smile

4.3K 317 21
                                    

Uśmiechnął się. 

Kolejny raz. 

Jego kąciki ust podniosły się do góry i ukształtowały jego słynny kwadratowy, niemożliwie uroczy uśmiech. 

Przymrużył lekko swoje brązowe oczy, a moje serce gwałtownie zabiło mocniej. Odwróciłem szybko wzrok zdając sobie sprawę, że za długo się w niego wpatruję. To w końcu tak niestosowne. Zaciśnięte kurczowo na moich dżinsach dłonie zdradzały moje zdenerwowanie i bezsilność, które wprost zżerały z apetytem mnie od środka. 

Frustrujące, nie? Milion myśli wypełniło mój umysł.

 A gdybyśmy byli w innym kraju? W Korei Południowej kategorycznie zabronione są jakiekolwiek związki homoseksualne. Oczywiście nie jest to jakieś prawo lecz zdecydowana większość społeczeństwa uczona jest od małego, że mężczyzna powinien ożenić się z kobietą, znaleźć dobrą pracę i mieć dzieci. Choć to tak przyszłościowy i rozwinięty pod wieloma względami kraj, nadal mamy pewne ''zacofania". Zdarzają się ludzie, którzy wbrew wszystkiemu pragną być szczęśliwi, ale co to za miłość kiedy nie możesz przejść ze swoją drugą połówką przez ulicę trzymając się za ręce, nie otrzymując przynajmniej jednego oburzonego i pełnego wstrętu spojrzenia jakiejś babki albo homofoba? 

Ale ja przecież jestem światową gwiazdą. Co by fani pomyśleli? Moja rodzina? Menager? I co najważniejsze, reszta zespołu? Czy nie odwróciliby się ode mnie?

Ale po co ja wybiegam aż tak daleko w przyszłość? 

Przecież ja nie mam żadnej przyszłości związanej z jego osobą w TYM znaczeniu. Bo jestem tylko maknae. Najmłodszy. Ten, któremu można wszystko wcisnąć. Ten, który nigdy nie ma nic do powiedzenia, a jeśli ma to jest to nieważne i z pewnością bez sensu. Wiecznie ten, co nie ma pojęcia o życiu. Zdążyłem się przyzwyczaić, miałem w końcu na to czas. Co prawda zespół jest dla mnie miły, jak rodzina, ale co z tego skoro tam, a szczególnie tam byłem tym najmłodszym?

Poczułem dłoń, ciążącą na moim ramieniu. Jin. Tego hyunga lubiłem chyba najbardziej. Pomimo tego, że irytująco się o wszystko troszczył i martwił to jakoś się dogadywaliśmy. Uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco, a jego uśmiech nie był idealnie kwadratowy i nie sprawił, że moje serce galopowało. 

Posłałem mu spojrzenie, które miało go zapewnić, że ze mną wszystko w jak najlepszym porządku.

A on uwierzył, bo jestem cholernie dobrym aktorem.

Uwierzył, bo byłem przekonujący.

Uwierzył, bo tak było łatwiej.

Fałszywy uśmiech, który gościł na moich ustach tak długo, że został uznany za ten prawdziwy, jak zawsze był przyklejony starannie do mojej twarzy, niczym maska. 

Nie lubiłem tego tak nazywać. Dla mnie to była moja druga osobowość, w których czasem się gubiłem. Ale tylko czasem. Na tyle, na ile mogłem sobie pozwolić. Moja mała, osobista niedoskonałość, która nie powinna egzystować, ale w końcu nikomu nie przeszkadzała, więc dlaczego miałbym z niej zrezygnować?

Gdy wreszcie nagrywanie kolejnego show się skończyło odetchnąłem z ulgą i spuściłem ramiona. Postawa, która była obowiązkowa na tego typu programy wreszcie opuściła moje ciało.

Wyproszony spacer po dachu budynku, w którym byliśmy nie był szczytem moich marzeń, ale jednym małym pragnieniem, na które mogłem sobie pozwolić i, na które pozwolił mi menager. Po wbiegnięciu czterech pięter po schodach w górę i otworzenia wielkich, metalowych drzwi, dla których pogoda nie była widocznie łaskawa poczułem bryzę wieczornego wiatru. Obowiązkowy uśmiech opuścił moje usta, a ja zsunąłem się po ścianie na podłogę oddychając głęboko. Gęsia skórka wystąpiła na moich ramionach, które muskały powiewy zimnego powietrza, a na twarz wstąpił spokój. Nareszcie.

Niestety, mój spokój nie trwał tyle, ile mogłem sobie wymarzyć. Słysząc zza drzwi, stukot butów szybko wstałem na równe nogi i na moją twarz powrócił obrzydliwy uśmiech. Kiedy wreszcie drzwi się otworzyły, on wyszedł zza nich. Widząc mnie uśmiechnął się.

-Dlaczego tutaj jesteś? Przeziębisz się, wracaj do nas!- Zawołał, podchodząc do mnie. 

Zauważając stan moich ramion zsunął z siebie bluzę i zarzucił ją na nie. Jego ciepłe palce na milisekundę dotknęły mojej skóry, a moje serce niczym więzień zaczęło obijać się boleśnie o moje żebra. Tak, jakby te były kratami. Na moje policzki wstąpił delikatny róż.

-Naprawdę będziesz chory...- Westchnął, zaniepokojony, dotykając mojego czoła. Teraz moje nogi zaczęły się trząść, wspaniale. Słysząc, jak ktoś woła go zza drzwi odwrócił się do nich.

-Zaraz wracaj, jeżeli nie będzie cię za dwie minuty, to po ciebie wrócę!-Zaśmiał się i zaraz potem pobiegł do drzwi i nie było go widać

Podszedłem do barierki, opierając się o nią całym ciężarem ciała i zamknąłem oczy.

Beznadziejnie jest widzieć pod powiekami jego obraz.

Beznadziejnie jest słyszeć echem w swoich uszach jego głęboki śmiech.

Beznadziejnie jest czuć dotyk jego długich palców na ramionach i czuć jego zapach wydobywający się z bluzy, która wypalała skórę.

A jeszcze gorzej jest czuć gorzkie łzy zmywające misternie nakładany przez stylistki makijaż i wiedzieć, że nigdy nie będę miał zaszczytu poczuć się kochanym przez kogoś tak wspaniałego, jak Kim TaeHyung.



A/N: Możecie mnie kojarzyć z mojego bloga, którego już nie mam, został przeze mnie usunięty. To opowiadanie było tam opublikowane pod tytułem "wiecznie ten najmłodszy", tu na wattpadzie zmieniłam tytuł. Pomyśleć, że opowiadanie, które napisałam jednego dnia w wieku 14 lat zyska tyle popularności 🤔

the youngest | vkookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz