Rozdział 25

159 9 5
                                    

* Sarah Finneagan *

Każdy kolejny dzień był dla mnie niespodzianką, choć wszystkie wyglądały dość podobnie - rano wstawałam i jadłam śniadanie w towarzystwie Tylera lub moich współlokatorek, potem szłam na lekcje, by następnie spędzić resztę dnia z moich chłopakiem. Kurczę, ale to dziwne nazywać Malfoya moim chłopakiem. Oczywiście dzięki Blaise'owi dowiedziała się cała szkoła, a kiedy szłam z Draconem za ręce przez błonia, czułam na sobie spojrzenia innych. Nadeszła sobota, dzień wypadu do pobliskiego miasta Hoogsmede. Obudziłam się z samego rana, razem z pierwszymi promieniami słońca. Nie byłam w najlepszym nastroju, to był pierwszy dzień mojej miesiączki, w wyniku czego nie chciało mi się zbytnio stroić, malować, ani tym bardziej uśmiechać. Natomiast bardzo chciało mi się jeść, w pośpiechu zeszłam więc do wielkiej sali. Całe szczęście nikogo jeszcze nie było, rzuciłam się od razu na pierwszą porcje naleśników. Pochłaniałam je w spokoju, zdala od wszystkich i wszystkiego. Niestety, ten spokój został bardzo szybko przerwany.
- Cześć maleńka, mogę się dosiąść? - usłyszałam nad swoim uchem. Nawet nie podniosłam głowy na dźwięk głosu Malfoya, po prostu skinęłam głową, a on głośno odsunął krzesło, robiąc wokół siebie mnóstwo zamieszania.
- Musisz tak hałasować?! - warknąłem. Draco zrobił wielkie oczy, ale uspokoił się i usiadł na przeciwko mnie, zabierając się za swoje płatki.
- Chyba ktoś wstał lewą nogą - zakplił, próbując pogłaskać moją rękę, ale ja dostatecznie szybko zabrałam dłoń pod stół - Finneagan, co tobie? Wszytko okej?
- Nie - burknęłam - lepiej zamilknij jeśli nie chcesz obudzić we mnie demona - burknęłam, upijając łyk kawy.
- Dobra, dobra będę cicho, ale na miłość boską, zdejmij ten kaptur od dresu, chciałbym na ciebie popatrzeć - Wywróciłam oczami, ale w końcu zdjęłam kaptur, ukazując swoją twarz. Draco zmarszczył czoło.
- Jesteś chora? Nie wyglądasz najlepiej... - mruknął z troską w głosie, biorąc do ust pełną łyżkę płatków. Boże myślałam że szlag mnie trafi. Rzuciłam mu pełne nienawiści spojrzenie.
- Spieprzaj...
- Ahh, już rozumiem - rzekł odkrywczo, z głupim, typowym uśmieszkiem na twarzy - przyszły TE dni? Zgadłem? - nie no, teraz to na prawdę mu coś zrobię. Wstałam szybko ze swojego miejścia i stanęłam nad nim.
- Przestaniesz się mnie czepiać człowieku, co ja ci zrobiłam?! - fuknąłem, przy okazji wymachując rękami. Zdezorientowany Draco patrzył na mnie jak na wariatkę - Za twoje bezczelne zachowanie, do Hoogsmede pójdziesz sobie sam! - chłopak nie wygladał na szczęśliwego. Zrobił minę zbitego pieska i popatrzył na mnie błagalnie.
- Sarah, no weź, będzie fajnie - prosił.
- Nie! - burknęłam, po czym wściekła, smutna, niekochana, głodna, zmęczona wróciłam do swojego pokoju. Właściwie to usiadłam w salonie wspólnym dla mojego tabunu, gdzie rozłożyłam się, pogrążając się w książce, którą mama niedawno wysłała mi na imieniny. Była nudna, ale przynajmniej izolowała mnie od innych. Zamieniałam dwa zdania z przyjaciółkami, mówiąc im o swojej dolegliwości. Chociaż one mnie rozumiały, zostawiając mnie w spokoju i życząc miłego dnia. Nareszcie, cały dzień, tylko dla siebie.

* Draco Malfoy*

Sarah Finneagan i jej kobiecie fochy. Cudownie, nic nie mogło lepiej rozpocząć tego dnia, tej pięknej, słonecznej soboty. Zostawiła mnie samego w wielkiej sali, i po prostu sobie poszła. Super, to co ja mam teraz zrobić. Z jednej strony, muszę kupić ten sweter, aha, no i przegrane ciastko dla Sary! Z drugiej strony, jeśli pójdę sam, albo z kimś innym, a ona się dowie, to się obrazi! Dziewczyny są takie skomplikowane. Ale wiem kto mi pomoże, ktoś kto zawsze ma coś mądrego do powiedzenia w sprawach sercowych. Na całe szczęście, spotkałem tę osobę na korytarzu.
- O cholera, Parkinson, jak dobrze że cię widzę! - zawołałem na widok Pansy. Ta, nieco się zdziwiła i podniosła brew.
- A to nowość - mruknęła, poprawiać swoje czarne włosy - A co chodzi Draco? - rozejrzałem się dookoła, i popchnąłem ją pod ścianę, stając obok niej.
- Pokłóciłem się z dziewczyną...
- Z Finneagan?
- Tak. Właściwie to się nie pokłóciliśmy, ale ona nie ma humoru od rana, wrzeszczy na mnie bez powodu... - Pansy pomachała mi dłońmi przed twarzą.
- Dobra, już rozumiem. Czyli po prostu ma focha? - skinąłem głową. Pansy westchnęła ciężko. Wspominałem kiedyś że Parkinson jest, a raczej była we mnnie beznadziejnie zakochana przez cały poprzedni rok? Nie? To już wiecie, ale wracając; nigdy nie zwróciłem na nią szczególnie uwagi, nie była brzydka, ale po prostu nie w moim typie. Tak czy inaczej, Pansy tkwiła ze mną w cudownej strefie przyjaźni, choć muszę przyznać że zawsze jej rady dawały pozytywne efekty.
- Co mam zrobić żeby polepszyć jej humor? Miałem iść dzisiaj z nią do Hoogsmede, a musiałem kupić nowy sweter do szkoły, przegrałem zakład i miałem kupić jej ciasto...
- Przestań już biadolić i mnie posłuchaj - przerwała mi niegrzecznie - Idź po to cholerne ciasto, dokup jeszcze jakiegoś kwiatka i do niej wróć. A kolejny sweter przecież może ci równie dobrze kupić Narcyza i wysłać go pocztą - Parkinson jest genialna.
- Pansy, ale ty masz łeb! - zawołałem, ze szczerym uśmiechem na twarzy. Dziewczyna nie ukrywała zadowolenia, na jej twarzy też pojawiło się zadowolenie.
- Wiesz że na mnie zawsze możesz liczyć w tych sprawach - odparła. Wzruszyłem ramionami.
- To fakt. To może choć ze mną do Hoodsmede, doradzisz mi jeszcze co do tych kwiatków, i w ogóle - podrpałem sie po karku, to mogło trochę dziwnie zabrzmieć, zwłaszcza że Parkisnon mogła coś sobie pomyśleć, ale w końcu jesteśmy znajomymi z jednego tabuny.
- Dobra, spotkajmy się za pół godziny w salonie wspólnym, muszę jeszcze zjeść śniadanie.
- Jasne, to do zobaczenia - pożegnałem koleżankę, i usatysfakcjonowany ruszyłem w kierunku swojego pokoju.

RozporządzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz