Rozdział 10

154 6 2
                                    

Christine

-Księżniczko budzimy się- Leonard stara się zwlec się z łóżka.
-Odejdź. Zostaw mnie, proszę!
-Ktoś znowu chce się spóźnić do pracy?- te słowa działają na mnie jak sole trzezwiace.
-Wiesz, że cię nienawidzę?- jęcze i idę do komody, aby dobrać dzisiejszy strój.
-Już kiedyś wspominałaś- śmieje się i przyglada mi się siedząc na łóżku.
-A ty co? Jak ci się tak nudzi to idź do kuchni i przygotuj porządne śniadanie- besztam go i zamykam za sobą drzwi łazienki.
Gdy przebieram się słyszę jeszcze krzyki Leonarda.
-Nie jestem pantoflarzem!

Leonard

Przygotowuje posiłek i parzę kawę. Po chwili dołącza do mnie Christine, przytula mnie od tyłu i szepcze do ucha.
-Oczywiście, że nie jesteś pantoflarzem. Jesteś moim stu procentowo męskim macho. Testosteron aż z ciebie bije.
-Właśnie o tym mówię. Jajak mocno ścięte?
Zaczynamy razem się śmiać. Szybko zjadamy jajka sadzone które przygotowałem.
-Dzisiaj muszę jechać sama?-dziewczyna pyta zawiedziona.
-Żartujesz? Oczywiście ,że odwiozę cię.
-Ale jeszcze musisz jechać do siebie, aby się przebrać.
-Przebiorę się po tym jak odstawię cię do pracy.
-Jesteś niesamowity.
-Przecież wiem- prycham i składam szybki pocaunek na jej policzku- to co? Do pracy.

Christine

Wchodzę do biura. Jestem z siebie dumna, jak by nie było jestem na czas. Niestety Kate nie jeszcze ma i nie wdzi mojego triumfu. Otwieram maila i widzę kilka wiadomości z ministerstwa oświaty. To oni byli głównym pomysłodawcą całego projektu, dlatego teraz jestem przerażona, bo mam wrażenie, że chcą się z niego wycofać. Wreszcie znajduję mail z umową od Leonarda. Wyciagam telefon i już chcę do niego zadzwonić, ale coś mnie powstrzymuje i wysyłam SMS

Christine

Dzięki za umowę. Do zobaczenia. O szesnastej? :*

Niestety, nie otrzymuję odpowiedzi. Postanawiam się nie narzucać i wyciągam się w wir pracy.

Leonard

Jadę do domu, wchodzę do mieszkania i staje w drzwiach, na kanapie w moim salonie siedzi Kathrine.
-Co ty tu do cholery robisz!?- krzyczę, a ona uśmiecha się i podchodzi do mnie kołysząc biodrami. Jak zwykle ubrana jest w białą koszulę i ciemne spodnie.
-Pisałam, że mam w planach cię odwiedzić.
-Włamałaś się do mojego mieszkania! Tobie do reszty odbiło?
-Oj Leosi, bo się obrażę. Jakby nie było to ty zdradzasz mnie z jakoś dziwką. Swoją drogą myślałam, że masz lepszy gust, praktykantka? Naprawdę? Może ambitna i pracowita, ale mimo wszystko, szanujmy się chociaż trochę.
-Ani słowa więcej na jej temat, a tak w ogóle skąd wiesz, że jest praktykantką?
-Informacje o Christine, to niespodzianka na później. Aby cię zmotywować, powiem tylko, że jeśli do piątku nie dojdziemy do porozumienia, nasza koleżanka może mieć pewne nieprzyjemności-przez chwilę milczę, moja cierpliwość jesr na wykończeniu.
-Wyjdź stąd, a jeśli jeszcze raz zagrozisz Christine zgłoszę to na policje.
-I co niby powiesz. Wiecie panowie, moja dziewczyna brzydko mówi o mojej koleżance. Nic na mnie nie masz skarbie- i ma cholerną rację, puki co mogę jej najwyżej nagwizdać. Nie mam dowodów, a ojciec Kathrine pracuje w policji, więc tam nie znajdę pomocy.
-Nie jesteś moją dziewczyną. Co mam zrobić, żebyś nas zostawiła?
-Kochanie ludzie w związku nie zadają sobie takich pytań.
-Tylko, że my nie jesteśmy w związku.
-Do piątku misiu, tylko do piątku. Choć ja myślę, że już w środę bedzie po wszystkim.
W tym momencie pękam i wyszarpuję Kathrine z mieszkania.
Wyrzucam ją za drzwi, a ona żegna mnie krzykami.
-Zapomniałam wspomnieć o pakiecie motywacyjnym. Pamiętaj, że wszytsko co się od teraz stanie, to tylko twoja wina.
Zatrzaskuję drzwi i wpatruje się w panoramę. Ludzie na ulicy, biegają wszystkie za swoimi sprawami. I co ja mam teraz zrobić? Podświadomie czuję, że nie są to groźby rzucone na wiatr. Biorę głęboki wdech i podnoszę telefon, mam dwa nieodebrane połączenia z biura i wiadomość od Christine.
Pyta o której po nią przyjadę. Postanawiam oddzwonić, po rozmowie z moją chorą psychicznie byłą czuję irracjonalny lęk.
-Hej będę o szesnastej. Jak tam w pracy?
-Hej! Nic nie mów, mam jakiś problem z ministerstwem- po głosi słyszę, że jest zmęczona i zirytowana.
-Wiem, ta biurokracja.
-Nic nie mów. Przepraszam, ale muszę kończyć.
-Jasne, powodzenia i do zobaczenia.
-Pa Leonardzie- po tych słowach roztacza się, a na moje usta wypływa irracjonalny uśmiech. Zawsze musi wykorzystać sytuację. Wsiadam do samochodu i jadę do mojego biura. Gdy tylko wsiadam słyszę, że ktoś do mnie dzwoni.
-Hej Lenon- od razu rozpoznaje głos mojego przyjwciela ze studiów. A poza tym, tylko on używa jeszcze tej ksywki.
-Cześć Scott, streszczaj się.
-Czyżby moja księżniczka miała zły dzień?- naśmiewa się ze mnie. Biorę głęboki wdech.
-Jak nigdy, czego chcesz?
-Stary ratuj, ja tu umrę- Logan jest, facetem z rodzaju "wykorzystaj i po rzuć", lub jak on to nazywa "książę jednej nocy", a że rzadko jeździ do dam samochodem, czesto to właśnie ja kończę jako jego szofer.
-Gdzie jesteś?- wzdycham, aby zademonstrować, jak bardzo nie podoba mi się perspektywa, przewiezienia go do domu. Podaje mi adres. Po pieciu minutach jestem na miejscu. Mój przyjaciel, pakuje mi się do wozu i szczerzy zęby.
-Co tam u ciebie stary?- wyciąga się na fotelu czekając na odpowiedź. Mimo tego jakim dupkiem jest to mój najlepszy przyjaciel, po krótce opowiadam mu o moim związku z Christine i zachowaniu Kathrine. -Stary od poczatku ci mówiłem, że ta laska jest chora, ale to nie ważne. Jaka ona jest? Więcej szczegółów!
-No więc, ma niesamowite poczucie humoru, jest piękna, trochę niepewna siebie, ale mimo to zawsze stawia na swoim- Logan zatyka usta ręką, aby okazać swoje znudzenie.
-Leon, konkrety!
-Czyli?- mam pewne podejrzenia, co go ciekawi, ale modlę się żebym się mylił.
-Jaka jest w łóżku?- czyli jednak, mój kumpel myśli bardzo prostoilinijnie.
-Logan, dlaczego ja się z tobą przyjaźnie?
-Bo jestem zajebisty.
-Powinni mi płacić, za przebywanie z tobą- jęczę i zatrzymuję się pod jego mieszkaniem.
-Stary, musimy dokończyć tą rozmowę, dzisiaj lunch, w mojej restauracji- Logan jest szefem kuchni, najlepszej restauracji w mieście, przynajmniej ja tak twierdzę.
-Ok będę o pierwszej- żegnamy się, a ja odjeżdżam, może wreszcie uda mi się dotrzeć do pracy.

Christine

-Szefowa cię woła- moja koleżanka z biura usmiecha się do mnie.- Jakieś nadzwyczajne zebranie.
-Dzieki.
Dziewczyna wraca do pracy, a ja idę do gabinetu Kate. W myślach przeglądam, co mogłam przeskrobać. Pukam do drzwi.
-Proszę.
Wchodzę, widzę Kate i trzech szefów innych działów. Kate wstaje z za biurka i wchodzi na środek gabinetu, stukając przy każdym kroku swoimi niezwykle wysokimi szpilkami.
-Zrobimy, mały przegląd. Muszę wiedzieć na czym stoimy w poszczegolnych projektach. Słucham innych prezentacji i wreszcie czas na mnie.
-Ciągle staramy się dojść do porozumienia z ministerstwem, mamy umowę z kancelarią prezydencką oraz szkic umowy z panem O'Donelle .
Słuchamy jeszcze jednego sprawozdania i Kate kończy spotkanie.
-Dziękuję wszytskim, do zobaczenia w poniedziałek na odprawie. Christine była byś tak miła i została jeszcze minutę?
-Jasne
Gdy wreszcie zostałyśmy same temperatura w pokoju gwałtownie spada.
-Z czym sobie nie radzisz? Masz podpisać tylko cholerną umowę z ministerstwem i O'Donelle Company. Czy proszę o wiele? -Kate kupiła wściekłością, ale każde słowo mówiła wyraźnie i powoli.
-Ja staram się finalizować wszystkie umowy i rozpocząć drugi etap planu.
-Właśnie o to chodzi, że jakoś nie dajesz sobie z tym rady. Nie wiem za co wcześniej ci płacili, ale ja będę niezmiernie zobowiązana jeśli skupisz się na swoich obowiązkach. A teraz do widzenia, mam następne spotkanie.
Moje nogi przypominają galaretę. Ledwo daje radę dojść do mojego biurka. Padam na krzesło i natychmiast zaczynam maila do ministerstwa, nawet nie chce wiedzieć który to już dzisiaj.

Ostatni TaniecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz