3. Droga przez krzaki

87 4 3
                                    

Otworzyłam powoli oczy. Po chwili zdołałam sobie przypomnieć, gdzie jestem. Cicho westchnęłam. Nasłuchiwałam chwilę otoczenie. Zdawało mi się, że słyszę na korytarzu czyjeś kroki. Minął moment, a usłyszałam pukanie. Wiedziałam, kto stuka w tak niecierpliwy sposób. Nie mogłam tracić ani chwili. Podniosłam się szybko z łóżka. Wciągnęłam na siebie w pośpiechu ciemne spodnie. Były one przetarte i miały parę plam, ale tak wyglądały strasznie często po bitwach, także się tym nie przejęłam. Nie należałam do rannych ptaszków, ale za to wieczorem nieprędko dopadało mnie zmęczenie. Zdenerwowana odpowiedziałam, by przerwać natarczywe stukanie w drzwi:

— Już schodzę!

Szybko rozejrzałam się po pokoju. Nie widziałam nigdzie mojej bluzki. Westchnęłam. Ktoś musiał ją, zabrać do „przemycia". Oczywiście, że zdołałam się, domyślić, kim był ten ktoś. Nie dość, że bez mojej wiedzy właziła mi do pokoju, to potem udawała, że nie ma z tym nic wspólnego. Przejrzałam swój plecak. Udało mi się, wygrzebać z niego, niemal czystą zieloną bluzkę. Nałożyłam ją na siebie i udałam się na dół, by zjeść śniadanie. Przy stole w jadalni zastałam dziewczynę z wczoraj, starszą panią i Vex. Musiały, zacząć jedzenie śniadania chwilę wcześniej, bo sporo kanapek było jeszcze na talerzu. Przyłączyłam się do nich, mrucząc:

— Dzień dobry.

Dziewczyny mi odpowiedziały, a w ich głosach nie było żadnego zmęczenia. One były mądrzejsze i nie siedziały, nie wiadomo do której. Chodziły spać wcześniej ode mnie. Przesadziłam wczoraj, nawet jak na siebie. Udało mi się zjeść parę jabłek, kilka kromek chleba i napić się mleka. Tyle energii powinno mi wystarczyć do czasu przerwy, którą mieliśmy zamiar zrobić po tym, jak przejdziemy, choć jedną czwartą wyznaczonej trasy. Po posiłku wróciłam do pokoju. Schowałam zapisane strony oraz podręczne rzeczy do torby. Włożyłam czarną kurtkę i zeszłam na dół, ze stukiem obcasów. Zastąpiły one noszone przeze mnie wcześniej stare, ale wciąż miękkie pantofle. Podziękowałam goszczącej nas kobiecie za pomoc, na co ta pogłaskała mnie czule po głowie. Przypominała mi tym gestem o matce. Uśmiechnęłam się do niej, a potem wyszłam na dwór. W powietrzu unosiła się jeszcze poranna mgła. Słońce zdawało się dopiero, co wstać. Zupełnie tak jak ja. Ziewnęłam przeciągle. Dostrzegłam w oddali oddział Matematyków. Skierowałam się ku niemu. Spytałam się o to, gdzie znajdę ich dowódcę. Wskazali mi dom, w którym powinna być Suma. Udałam się tam bezzwłocznie. Pomiędzy domami i drzewami zaczęli już zbierać się ludzie z plecakami. Zdarzyło mi się do kogoś pomachać, ale jeszcze sporo z nich nie zdążyłam, chociażby pobieżnie poznać. Wszystkie oddziały zdawały się, między sobą, mieszać. Robił się coraz większy tłok. Dotarłam jednak bez przeszkód do wskazanego mi domku. Czarnowłosa kobieta stała przed nim zamyślona. Jej szare oczy zdradzały niepokój. Gdy tylko mnie zobaczyła, zaczęła machać jak szalona, co nie pasowało do niej. Coś musiało się stać. Przyspieszyłam kroku. Jak podeszłam bliżej, dostrzegłam, że za nią stała Vex i coś robiła ze swoim pistoletem. Podbiegłam do nich. Przywitałam się szybko, by przejść do konkretów:

— Jak tam idą przygotowania?

— Całkiem sprawnie Crejzi. — uśmiechnęła się, ale jej napięta postawa sprawiła, że już przeczuwałam jakieś kłopoty. — Jak na razie idą sprawnie. Tylko że...

— Co się dzieje? — spytałam. — Mów wszystko.

Elfka chciała już się odezwać, ale spojrzenie Matematyczki wystarczyło, aby dała sobie spokój. Z powrotem jej uwagę zajął trzymany w ręku pistolet. Spodziewałam się, po poirytowanej minie Vex, kto mógł zepsuć przygotowania do wyjazdu.

— Niektórzy nie chcą się już przenosić — kobieta przeciągle westchnęła. — Zachowują się jak dzieci. Mówią, że jeszcze przez jakiś czas powinniśmy zostać tutaj. Nie rozumieją powagi sytuacji.

Czerwień i biel wojnyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz