Rozdział 5

9 1 1
                                    


-Lucienne? Gdzie jesteś?

-Pod...Szkołą... Już lecę.

-Dobra, ale weź się pospiesz.

-Yhm... – odpowiedziała i wcisnęła czerwoną słuchawkę.

„Co. Ty. Nie. Powiesz?"

Jakby tego nie wiedziała.

Była wystarczająco zła na siebie. Miała 20 minut na dojście do szkoły. 20 minut podczas których miała się swobodnie przebrać i powtórzyć strategię. Tymczasem połowę tego czasu zmarnowała na kupowanie wody!

Czemu była taka głupia! Powinna wybiec stamtąd gdy tylko spojrzała na zegarek. „Ale nie, oczywiście, lepiej stać i czekać aż zaczną się zawody! Brawo Lucienne, popisałaś się jako kapitan".

Więc biegła. Biegła, bo co innego mogła zrobić w takiej sytuacji? Minęła jeden skwer, drugi, aż w końcu wybiegają zza pomnika dostrzegła jej szkołę. Mijając zaciekawionych (lub wręcz przeciwnie) ludzi, jedną ręką poszukiwała kluczy. Że też zawsze muszą ginąć! Wreszcie zatrzymała się i z trudem łapiąc oddech z rozmachem otworzyła drzwi, niemalże wskakując do budynku.

W takich chwilach jak ta, bardzo się cieszyła z posiadania szafki przy drzwiach wejściowych. Szybkim ruchem wyjęła potrzebne rzeczy i nawet nie zamykając drzwiczek na klucz, ruszyła do sali gimnastycznej, gdzie powinna siedzieć już ich drużyna.

Jak przewidywała, wszystkie dziewczyny, gotowe i przebrane siedziały na ławce i kończyły omawiać strategię. Razem z nimi siedziały dwie inne dziewczyny z ich klasy, które widocznie miały pełnić rolę kibiców. Pięknie.

Akurat tego potrzebowała Lucienne. Więcej świadków ich porażki.

Udała się, zgodnie z wcześniejszymi postanowieniami drużyny, do szatni męskiej, która teraz, dzięki wuefistkom, została udostępniona na czas zawodów. Przebrała się tak szybko, jak jeszcze nigdy dotąd. Wzięła buty w rękę i właśnie wtedy, kiedy się odwracała, za jej plecami zmaterializowała się Tris.

-Dobrze, że już jesteś!

Lucienne omal nie podskakując z zaskoczenia odwróciła się do przyjaciółki.

-Miałam... małe kłopoty.. – wydukała; nie miała zamiaru opowiadać w szczegółach o zdarzeniu w sklepie i o tajemniczym mężczyźnie nie z tej epoki – Wybaczcie za spóźnienie. Przegapiłam coś? – zmieniła temat

-Yhm.. Krzyczymy 'Macarena' zaraz po tym jak Florence krzyknie 'Eee'

Mimo woli dziewczyna się uśmiechnęła.

-Twój pomysł co nie?

-Móóóóój? Nieee, skądżeee... - powiedziała Tris odwzajemniając uśmiech.

-Jak nastawienie reszty?

-Przegramy to.

-Super... - było tak jak przewidywała, żadna z nich nie czuła żadnej motywacji – Damy rade, trzeba uwierzyć! Nigdy jeszcze nie byłyśmy ostatnie, prawda?

-Ta, zwykle przedostatnie.

-Ale, przynajmniej z jedną klasą wygramy, a to się liczy, nie? -Lucienne uśmiechnęła się

Tris odwzajemniła uśmiech, ale nie odpowiedziała. Wiedziała, że to przegrają, tak jak wiedziała to Lucienne. Nie oszukiwała samej siebie, ich szanse były znikome. Nie oznaczało to jednak, że dziewczyny muszą w to wierzyć.

Mimo, że często kłamała, za wszelką cenę starała się utrzymać przy życiu resztki nadziei jakie im zostały i obudzić w dziewczynach chęć do walki. Może i ich poziom leży poniżej piwnicy, może i nie są zgrane, ale jeśli uwierzą, zaczną się starać i kto wie co się stanie?

Unseen From The InsideWhere stories live. Discover now