Rozdział dwudziesty dziewiąty.

229 28 6
                                    

Syk rozprzestrzenia się wokół.

Syk słychać tuż przy moim uchu.

Syk jest irytujący.

A ja jestem wkurzona.

Uderzam osobnika, który syczy mi do ucha.

No dobra, prawie uderzam, ponieważ osobnik uchyla się, samemu mnie atakując.

Pewna, że to Skroll, z wściekłością biorę resztki... czegoś ostrego z podłogi i staram się to wbić mu w ramię. Udaje mi się, jakimś cudem, ponieważ... ponieważ jestem rozkojarzona i obolała.

I słyszę okrzyk zdumienia.

Kręcę głową, pocieram oczy. Unoszę wzrok i napotykam czarny kaptur narzucony na twarz, a który jest częścią jakiejś pieprzonej peleryny. Wokół niej widzę aurę. Nie potrafię jej jednak dokładnie określić, ponieważ to zbitka szarości, której kolory nadal blakną i się na nowo formują.

- Czemu, debilu, syczysz mi do ucha? – pytam, marszcząc brwi. Ktoś płci żeńskiej śmieje się ze mnie i naciera na mnie. Przez chwilę, w błysku lampy za oknem, na twarzy tego kogoś coś miga.

Coś jakby...

Zegarek...

- Clockwork! – warczę i rzucam się na nią. Uderzam osobnika w twarz i zaczynam miotać przekleństwami we wszystkich językach, jakie znam.

To nie jest Clockwork.

- Jesteś nieco za słaba, ale pomysły masz dobre – stwierdza melodyjnym, acz trochę zachrypniętym głosem.

- Jak mi powiesz, że kolejna osoba chce zrobić ze mnie Proxy, to zajebię – mówię, a ona się tylko śmieje.

Spoglądam ukradkiem za okno i widzę, że nadal jest noc. Moje ciało wydaje się wypoczęte, zwłaszcza że jestem takim idiotą i spoglądam na godzinę.

Dwudziesta pierwsza trzydzieści cztery.

Dziwne, że nikt nie przyszedł.

- Nie, moja droga – odpowiada mi dziewczyna. Wnioskuję, że jest w moim wieku, chociaż pozory czasem mylą. – Najpierw musimy wiedzieć, czy jesteś wystarczająco silna.

- A nie jestem? – Parskam śmiechem. Robię okrężne ruchy barkami i ramionami. Nic nie boli. – Co mi dałaś?

- Mówiła, że ci pomoże, więc ci podałam. Nie rzucałaś się, jak to miałaś w zwyczaju, więc jest dobrze – odpowiada lekko, a ja zastygam, wiedząc, o co jej chodzi.

I rzucam, przygważdżając do podłogi.

- Wy też mnie śledziliście?! – Podnoszę głos, przyduszając ją. Bezimienna śmieje się tylko i spokojnie ściąga moje dłonie ze swojej szyi.

Cholera.

Jestem nią zaintrygowana.

- W pewnym sensie. Wieści szybko się rozchodzą. Ty i tamta dwójka jesteście sensacją – oznajmia i przerzuca mnie na podłogę, siadając na mnie. – Na razie wypełniłam swoje zadanie. Nie będziemy cię już obserwować. Mamy, co chciałyśmy. Powodzenia z tymi dwoma idiotami.

I wstaje ze mnie, jakby nic się nie stało. Oszołomiona, też się podnoszę i obrzucam ją zaciekawionym spojrzeniem.

- Kiedy więc wrócisz?

Wydaje mi się, że patrzy na mnie ze współczuciem.

- Kiedy wszystko stracisz. – Spogląda za okno. – Pospiesz się. Nie wiemy, czy przeżyje.

Zasady szaleństwa - M|Z(c-pasta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz