Chapter 6

288 20 2
                                    

Nieprzespana noc odbiła się na moim porannym samopoczuciu. Odruchowo spojrzałam na moje nadgarstki. Westchnęłam widząc przekrwione bandaże. Szybko potruchtałam do łazienki. Wykonałam poranną toaletę i założyłam świeże opatrunki.

W pokoju podeszłam do szafy i przeleciałam spojrzeniem po jej wnętrzu. Postawiłam na ołówkowe leginsy i czarną bluzę z kapturem z oczywiście długimi rękawami, aby ukryć dowody wczorajszego samookaleczania.

Spojrzałam na zegarek - siódma trzydzieści. Mam jeszcze piętnaście minut do przyjazdu Briana. Nie zwlekając wzięłam torbę i telefon i zeszłam do kuchni przygotować sobie śniadanie. Cioci już nie ma, ale to nie szkodzi.

Nie mając pomysłu na jakiś szczególnie wyszukany posiłek zrobiłam sobie po prostu tosty z serem, a do tego herbatę.

Po skończonym posiłku włożyłam brudne naczynia do zmywarki. Skierowałam się do holu i założyłam buty. Punktualnie za piętnaście ósma usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam drewnianą powłokę i ujrzałam uśmiechniętą twarz Briana.

- Hej. - uśmiechnęłam się. Nie chciałam pokazywać po sobie mojego kiepskiego humoru.

- Cześć. Gotowa? - odwzajemnił uśmiech.

- Tak, tak. - wzięłam płaszcz i opuściłam mieszkanie zakluczając je.

Wyszliśmy z Brianem na klatkę schodową, a następnie schodami zeszliśmy na dół i wyszliśmy z kamienicy. Podeszliśmy do auta zostawionego przez szatyna na parkingu. Chłopak jednym kliknięciem pilota otworzył samochód i zaprosił do niego uprzednio otwierając mi drzwi. Po malutkiej chwili oboje znaleźliśmy się w aucie.

Szatyn bezproblemowo i zwinnie włączył się do ruchu ulicznego. Droga mijała nam w ciszy - lekkiej i przyjemnej.

Po niespełna dziesięciu minutach znaleźliśmy się pod naszym liceum. Wysiedliśmy z pojazdu i ramię w ramię ruszyliśmy na zajęcia.

Mając obok siebie szatyna nie czułam się tak niepewnie jak dotychczas. Żywiłam cichą nadzieję, że skoro mam go przy sobie to Vesper i jej świta dadzą mi spokój.

Idąc korytarzem napotkałam zdegustowane i pełne politowania spojrzenie Keiry. Chyba wiem czemu tak mi się przygląda. Zapewne ma mi za złe, że się jej nie posłuchałam. No ale to moje życie i moje decyzje, więc co jej do tego?

- Które lekcje mamy dzisiaj razem? - moją uwagę zwrócił głos mojego towarzysza.

- Emm... tylko pierwszą i piątą mamy osobno. - odparłam wertując kartki notatnika, w którym zapisałam sobie plan.

- To w takim razie ja lecę. Zobaczymy się na następnej przerwie, okej? - pokiwałam głową. - Nie wpakuj się w kłopoty maluchu. - uśmiechnął się życzliwie co z nadzwyczajną chęcią odwzajemniłam.

Rozeszliśmy się, każdy w swoją stronę i w momencie, w którym stanęłam pod klasą, po korytarzach rozniósł się charakterystyczny dźwięk dzwonka.

Do klasy weszłam jako ostatnia. Zwyczajnie nie chciało mi się przepychać między tymi wszystkimi ludźmi. Zajęłam miejsce w trzeciej ławce pod oknem i wyciągnęłam materiały potrzebne na lekcję fizyki, za którą tak na marginesie nie przepadam. Z resztą chyba jak większość zgromadzonych tu licealistów.

Na moje nieszczęście Vesper siedziała ławkę za mną. Nie szczędziła uszczypliwych komentarzy, więc starałam się je ignorować. Próbowałam nie przejmować się jej słowami, ale to tak bardzo boli.

Gdy zadzwonił dzwonek na przerwę starałam się opuścić klasę całkowicie niezauważona. I kiedy już opuściłam salę lekcyjną i myślałam, że jestem bezpieczna przesiąknięty wyższością i kpiną głos zawołał mnie po imieniu tuż za moimi plecami. Stanęłam jak sparaliżowana i powolutku odwróciłam się na pięcie w stronę posiadaczki wyjątkowo irytującego głosu. Vesper popatrzyła na mnie z nienawiścią bijącą od niej na jakąś milę, albo i więcej. Wolnym, dostojnym krokiem podeszła do mnie ani na chwilę nie przerywając kontaktu wzrokowego.

Żyję Cicho KrwawiącOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz