Level 10

240 24 3
                                    


Cholera jasna, jak bardzo, jak bardzo, ale to jak bardzo, jak katastrofalnie bardzo chcę się z nią teraz kochać. Uciekajmy z tej pieprzonej szopki, wybierzmy najtańszy ze scenariuszy, znajdźmy czystą pościel, wannę, kupmy najtańsze zapachowe świeczki, umyjmy się, wytrzeźwiejmy, wypijmy tylko butelkę półwytrawnego za 2,5$ i wtedy to zróbmy, niech to trwa wieczność, i niech to będzie czymś większym niż seks i większym niż życie.
Ale zrobić to teraz, tutaj, w tym namiocie, to jak zrzygać się na ołtarz.

- Nie możemy... - szepczę przez zęby, tocząc wewnętrzną walkę z samym sobą.

- Kto nam broni? Jesse, kochaj się ze mną. - powtórza, składając przy tym subtelny pocałunek na mojej szyi, na co od razu przeszedł mnie elektryzujący dreszcz. Na sam tak prosty gest mój oddech lekko przyspiesza.

- To nie jest najlepszy pomysł... Jesteśmy pijani... - mówię, próbując za wszelką cenę uspokoić oddech.

- No właśnie, jesteśmy pijani... Zróbmy to, teraz. To nasza ostatnia noc Jesse. Jak nie z tobą to z kim mam...

- Proszę, nie namawiaj mnie... Nie mogę Sage, nie teraz, nie tutaj. - przerywam jej, próbując odwieźć myśli od tego co może się tutaj wydarzyć za zaledwie parę minut, jeśli tylko się na to zgodzę.

Ale ona mnie nie słucha. Nachyla się i całuję mnie delikatnie, a ja czuję się jak sparaliżowany i nie mogę nic z tym zrobić, tylko odpowiadać na jej pocałunki.

Czuję, jak robi mi się gorąco, kiedy w końcu jak kot wdrapuje się na moją klatkę piersiową. Nie przerywając pocałunków kładzie dłoń na mojej szyi na co znów czuję znajomy dreszcz. Zaczyna zjeżdżać nią powoli coraz niżej. Na początku zupełnie nie zwracam na to uwagi, jednak kiedy jej dłoń mija mój splot słoneczny zdaje sobie sprawę do czego dąży. Próbuję wyswobodzić usta od jej pocałunków i delikatnie łapię jej dłoń, przekładając ją znacznie wyżej. Czemu ona tak cholernie na mnie działa?

- Sage, proszę przestań bo nie dam rady tak długo ze sobą walczyć. - mówię.

- Nie walcz, przecież widzę że też tego chcesz... Jesse... mówiłeś, że mnie kochasz... - spuszcza wzrok, a jej twarz wyraźnie smutnieje.

- Tak Sage i właśnie dlatego jestem jeszcze w stanie powstrzymać się żeby nie zrobić ci czegoś, czego potem będziesz żałowała.

- Pieprzysz. - obrusza sie.

- Nie pieprze, uwierz mi, nawet nie masz pojęcia jak ciężko jest mi się powstrzymać.

Patrzy na mnie przebiegle, po czym znów wpija się w moje usta, i tym razem bez żadnego ostrzeżenia naciska lekko dłonią tam, gdzie przed chwilą próbowała się dostać. A wtedy już nie wyrzymałem. Rozum usunął się w kompletną ciemność.

Odsuwam się od niej lustrując wyraz jej twarzy. Wiedziała że tak zareaguje, wszystko miała ustalone, jeszcze za nim mnie poznała. Tym razem to ja ją całuję, próbując przy tym ściągnąc z niej koszulkę, na co bez większych namawiań pozwala. Staram się przełożyć nas do wygodniejszej pozycji nie przerywając przy tym kontaktu naszych ust. Nie mogę nad sobą zapanować, czuję że jedyną osobą która ma nade mną kontrole jest ona, tylko ze wcale nie wyglada jakby chciała mnie zatrzymywać.

W tym szaleństwie nie orientuje się nawet kiedy pozbawiła mnie bluzy, a ja ją innych części garderoby. Stop, Jesse, zatrzymaj się zanim będzie tu karambol z tysiącem ofiar. Nie mogę, nie mogę nie mogę. To już druga taka sytuacja z nią, tylko wtedy było mi jakos łatwiej. Wtedy nie powiedziała ,,tych słów", nie poprosiła mnie o to. Sage, ktos powinien urwać ci język, bo za duzo gadasz. Wiem kto MI urwie co innego jak dowie sie ze przespałem się ze z jego siostrą.

Jeszcze chwila, pare sekund i... I wszystko mogłoby byc stracone. Tak i ona, jak i ja. Straceni i zniszczeni. Po prostu wykorzystani i to nie tak jak powinni. Oboje.

- Sage - przestaje ją całować i wzdycham ciężko. - Nie. - probuje brzmieć stanowczo.

Patrzy na mnie kompletnie zdezorientowanymi oczami, po czym uśmiecha się lekko i kiwa głową. Poczułem, że mogę odetchnąć z ulgą, jednak wlasnie wtedy ona gwałtownie wyswobodziła się z moich objęć, i przelotnie łapiąc moją bluzę wyszła z namiotu. Wciągnęła ją na siebie i krzyżując ręce na piersi zaczyna bez słowa iść przed siebie, a ja wciąż leżę tam, zupełnie nie ogarniając co się wlasnie stało.

- Sage! Gdzie ty idziesz? - wołam za nią.

Nie reaguje i idzie dalej, coraz bardziej sie oddalając. Wtedy wstałem i niezbyt zgrabnie wygramoliłem sie ze namiotu. Na zewnątrz, w moje gole ramiona ramiona uderza dość silny chłód. Ignoruje to i ruszam za nią.

- Sage! - znów wołam. - Sage, poczekaj!

Przyspieszam kroku próbując jak najszybciej ją dogonić. Ona widząc to rownież przyspiesza. O co jej do cholery chodzi?

- Sage, zatrzymaj się, porozmawiajmy! - to jednyne co przyszło mi w tym momencie do głowy. Było zupełnie ciemno. Nie bylo tu żadnych latarni, a co wiecej zaczynał zbierać sie coraz to silniejszy wiatr. Wtedy ona znow na mnie spojrzała i widząc, ze jestem juz coraz bliżej zaczyna biec. Zaczyna po prostu biec, a ja nie miałem pojęcia dlaczego i o co jej chodzi. Od razu poszedłem w jej ślady, na szczęście nie radziła sobie najlepiej na długich dystansach wiec po paru minutach znalazłem sie na tyle blisko ze mogłem złapać ją w pasie i w końcu zatrzymać. Opada na ziemie zanosząc sie płaczem. Nie moze uspokoić oddechu, po jej policzkach spływa coraz wiecej, i wiecej łez. Nie do końca rozumiejąc czym moze to być spowodowane przyciągam ją do siebie i zamykam w uścisku, lekko gładząc ją po plecach. Ona kurczowo zaciska ręce na mojej szyi, jeszcze bardziej się we mnie wtulając.

- Zabierz mnie do domu. - wykrztusza przez łzy.

- Dobrze. - odpowiadam, czując ukłucie w sercu. - Dobrze. - powtarzam wzdychając cieżko.

BLUE IRIS | Jesse Rutherford ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz