why are you at a party if you're sad? ¦ kihyuk

1.9K 76 5
                                    

Zapach alkoholu łączył się z papierosowym dymem, tworząc unikalną mieszankę, niezbyt przyjemną, ale co kto lubi. Było ciemno, jak to w pubach o tej porze, czy o jakiejkolwiek innej w sumie. Siedział sam, a głośna muzyka sprawiała, że czuł się, jakby jego serce zaraz miało przebić się przez cienką skórę i uciec gdzieś daleko. A może to nie była wina muzyki.

Fioletowe światło wygładzało rysy jego twarzy, kolejny drink - umysł. Jego blond włosy opadły na czoło, zakrywając część oczu, wyglądał, jakby miał na głowie rozgotowany makaron, a czuł się, jakby ów makaron wypełniał mu czaszkę, zastępując mózg.

Za jego plecami ludzie pełni energii, uśmiechnięci, radośni, dawali upust swoim emocjom w tańcu. Niektóre z nich, znaczy, tańców, były bardzo dziwne, pewnie wynikały z bardzo dziwnych emocji. Skakali w górę i w dół do muzyki, której sami nigdy by nie puścili, co więcej, wyparli by się jej, skrytykowali. Uwielbiani przez samych siebie i przez swoje ego, powiedzieliby, że to nie na ich poziomie. Ale właśnie o to chodziło, prawda? O odcięcie się od tego wygórowanego "ja". O zapomnienie.

Tylko nieliczni czaili się po kątach z powiększonymi źrenicami, podkrążonymi lub przekrwionymi oczami.

Podniósł rękę, a właściwie uniósł tylko samą dłoń na kilka centymetrów, prosząc w ten sposób barmana o kolejną dolewkę, nie miał siły.

Był już pijany, ale jeszcze niewystarczająco, jeszcze pamiętał. Pamiętał ciemne morze jego włosów, każdą falę, nawet tą którą na upór próbował wygładzić prostownicą. Pamiętał jego ciemnobrązowe oczy, prawie czarne. Takie piękne, najpiękniejsze, jakie dotychczas widział. To nic dziwnego, że tak szybko się w nich zakochał. Pamiętał również jego usta, ale nie pamiętał uśmiechu. Próbował zagłębiać się w swój pałac umysłu, ale to nic nie dawało. Zaczynał się zastanawiać, czy kiedykolwiek w ogóle widział uśmiech na jego twarzy.

Przetoczył między palcami dwa niewielkie kolczyki, wysadzane czymś, co do złudzenia przypominało brylanty połyskujące białym światłem. Ścisnął je trochę za mocno, bigle wbiły mu się w skórę, nawet nie wiedział, że ma tyle siły. Kolczyki wylądowały na brudnej podłodze, i tak nie było już komu ich nosić.

Jeden łyk i znowu zabrakło napoju.

Dlaczego w ogóle tu był? Przecież nie świętował, nie cieszył się, nie miał powodu przychodzić się bawić. Był w żałobie, nie powinien był siedzieć teraz z najbliższymi, opłakując wspólnie zmarłego? Zachował się nieco egoistycznie. Nieco bardzo.

Zmarłych nie można zapomnieć, trzeba ich zrozumieć.

Ale on nie potrafił, nawet nie chciał.

Zagarnął wilgotną grzywkę do tyłu, przetarł oczy i wziął głęboki oddech. Zakręciło mu się w głowie, a alkohol z powrotem podszedł do gardła. Czemu sobie to robił?

Zszedł powoli ze stołka i położył na blacie różowy banknot, mając nadzieję, że nie przepłacił za swoją katorgę. Zarzucił na głowę kaptur, a ręce zanurzył w głębokich kieszeniach szarej bluzy.

Zataczał się po całej szerokości chodnika, kilka razy zleciał nawet na ulicę, dobrze, że nie pod samochód, ale wspomnienia go nadal nie opuszczały, jakby były wyryte w kamieniu, jakim stało się jego serce.

Niedzielny wieczór.

Dwójka najmłodszych była akurat w pracy. Na ekranie ogromnego telewizora dwudziestu dwóch animowanych piłkarzy Barcelony i Chelsea biegało po boisku w te i we wte. To była jedyna gra, jaką posiadali, nie licząc jeszcze jednej, zbyt brutalnej, żeby w nią grać w ramach relaksu. Miał wtedy na sobie szeroką bluzę w kolorze soczystych jabłek, a jego pomarańczowo-czerwone włosy przypominały zachód słońca. Był taki skupiony, a jednak cały czas przegrywał z najstarszym. Podśpiewywał piosenki Eda Sheerana, tworząc nowe, nawet lepsze od oryginałów wersje.

Różowo-akurat-w-takim-świetle-włosy usiadł obok niego na podłodze, zagadując po kolei wszystkich zebranych w salonie. Czy może salono-garderobie, bo dwie tylne ściany pomieszczenia były całkowicie zasłonięte ich ubraniami. Poczuł nagle brodę tego pierwszego, wbijającą się w jego ramię. Było to całkiem miłe.

Czwartkowy ranek.

Kolejna ciężka próba. Fizyczna i psychiczna. Nie rozmawiali ze sobą od poniedziałku, żaden nie chciał poruszać tak ciężkiego tematu.

Jego oczy już dawno straciły swój blask, usta były spierzchnięte i popękane, a cera bledsza niż zwykle. Cienie pod oczami wydawały się jeszcze ciemniejsze niż kilka dni temu, nawet korektor ich już nie był w stanie zamaskować.

Ból ścisnął go w brzuchu, zawiązując ciasny supeł, który, jak się okazało, był już nie do rozwiązania przez kolejne tygodnie, czy nawet miesiące.

Jedna pompka, druga, opadł. Po zalewie dwóch pompkach. Jasnowłosy podbiegł do niego, miał ochotę przytulić, nakarmić, cokolwiek, ale wiedział, że to także on był przyczyną tej beznadziejnej sytuacji.

Potem... potem on wyszedł, tak po prostu, bez słowa.

I w tym miejscu wspomnienia się urwały, i w głowie chłopaka, i w rzeczywistości, ustępując miejsce ciemności, ogarniającej jego umysł, umysły ich obojga, lecz jednego na stałe, a drugiego... na szczęście nie, chociaż można by było się z tym sprzeczać.

one shoty ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz