Zawsze wiedziałam, że praca z ludźmi to zdecydowanie zajęcie nie dla mnie. Kontakt jest ciężki, a co dopiero praca! Nie wiem, może to aspołeczność, a może wrodzone sieroctwo doprowadza do najgorszych, pechowych sytuacji z cyklu "jak zapaść się pod ziemię w sekundę". Kiedyś moja mama mówiła, że tylko za kratami nie zrobię nikomu krzywdy. Ewentualnie zrobię ją samej sobie.
To był właśnie taki dzień. Zdecydowanie TAKI dzień.
Zaczął się jak zwykle. Kot obślinił mnie z rana, przypaliłam tosty, kawa była ohydną lurą. Skarpetki miałam nie od pary, bo serial jest ciekawszym zajęciem niż segregowanie skarpet.
W ten sposób wylądowałam w pracy z jedną różową skarpetką w serduszka, a drugą niebieską w słoniki. Skąd u mnie takie skarby? Nie pytajcie - nie wiem.Praca u Joy nie była taka straszna, mimo wszystko. Ludzie nie byli tacy źli, upierdliwi, wredni. Oczywiście, różne kwiatki się zdarzały, ale było ich na tyle niewielu, że można powiedzieć - nie było ich wcale. A współpracownicy? Niebo! Anioły!
Tego dnia Amy poprosiła mnie o przejęcie jej stolików. Dlaczego? Bo tak. Nie lubię wnikać, więc po prostu chwyciłam notes w dłonie i ruszyłam (nastawiona bardzo bojowo) w stronę drugiej części lokalu. Klientów mogłam zliczyć na palcach jednej ręki, a do fajrantu pozostały jakieś dwie godziny. Wspaniale.
- Trzeci - powiedział Tony, który dziś stał za ladą i wydawał mi zamówienia. Rozpromieniona, szłam z gracją w stronę stolika, manewrując między ludźmi i krzesłami. Jeszcze kawałek, parę kroków, a ja jeszcze nie uroniłam ani kropli!
Życie mnie nauczyło, że jeśli idzie mi coś wyjątkowo dobrze, to za chwilę nadejdzie armagedon.
I nadszedł. W postaci przystojnego blondyna o niebieskich oczach i (prawdopodobnie) pięknym uśmiechu. Prawdopodobnie, bo jego usta wykrzywiały się w grymasie. Też bym miała taką minę, gdyby sierota - tak, ja - wylała mu na białą koszulę kubek kawy.
Przepraszać, czy już nie warto?
- Przepraszam! - pisnęłam, odstawiając tacę na stolik obok. Chwyciłam białą serwetkę i, prawie zapłakana, zaczęłam wycierać plamę. Jak w filmach - zaśmiałam się w myślach.
- Spokojnie - powiedział, a mnie zmroziło. Cholera, faktycznie, jak w filmach. - Raczej tu już nic nie zdziałasz.
I zaśmiał się. Poparzony, ale wesoły.
- Przepraszam - wyszeptałam, spuszczając głowę niczym pięciolatka. - Mam gorszy dzień. - A może całe życie?
Mężczyzna przeczesał dłonią włosy i uśmiechnął się. Trochę jak model, trochę jak aktor, trochę jak wymarzony facet z gazety.
- Zdarza się najlepszym. Dostarczę ci koszulę wieczorem.
Yyy...?
Wyraz mojej twarzy wyraził więcej niż milion słów.
- Wypierzesz mi ją, okrutnico. Należy ci się - zaśmiał się ponownie. - Adres, proszę.
Yyyyyyyyy...?
Stałam tak przez dłuższą chwilę, łącząc wątki. Mężczyzna. Przystojny. Kawa. Koszula. Zalana koszula. Adres.
Czy ty mnie, człowieku, podrywasz?
Podałam mu adres. W końcu raz się żyje. Najwyżej okaże się psychopatycznym mordercą i zabije mnie w środku nocy.
- Będę około siódmej - puścił mi oczko. Puścił mi oczko. Co się dzieje, świecie? Fajnie się bawisz?
Mężczyzna odszedł, a ja czym prędzej chwyciłam za tacę i zaniosłam ciągle ciepłą kawę.
- Miły chłopak. Trochę lalusiowaty, ale takie czasy - westchnęła pani ze stolika trzeciego. - Wygląda na dobrego człowieka.
- Nie wiem - powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Pewnie się jeszcze dowiesz - uśmiechnęła się do mnie. Świat był w wyjątkowo dobrym humorze.
Odwróciłam się i spojrzałam w stronę lady. Pięć roześmianych twarzy wpatrywało się we mnie. Roześmiane to niedopowiedzenie. Gdyby mogli, tarzaliby się ze śmiechu po podłodze.
Westchnęłam. Przy wieczornym rozrachunku ciężko będzie ocenić ten dzień.
CZYTASZ
Bliżej
RomanceMadeleine Jackson ma dwadzieścia trzy lata, kota i... nie ma pracy. Niespełniona artystka, która rzuciła medycynę po drugim roku z bagażem doświadczenia całkowicie zbędnego - to niezbyt dobrze wygląda w CV. A Maddie ma potrzeby, duże potrzeby. Oczyw...