Wstałem wcześnie. Za wcześnie. Nie musiałem tego robić. Szybko i cicho się ubrałem. Nie było sensu budzić braci. Jim i Jerry spali jak zabici, ale nigdy nic nie wiadomo... Zbiegłem po schodach na parter. Odkąd Jack się wyprowadził to już nie to samo. Codziennie nic nowego, a tak przynajmniej mogłem obserwować jego kłótnie z rodzicami. Po prostu panowała nuda. Na parterze coś się działo. Słyszałem krzyki młodszego brata: Josha. Liczyłem bardziej, że będzie się wygłupiać z ojcem w ogrodzie. Zawsze tak robili, ale nie dziś. Zakradłem się do kuchni.
- Tato, Josh gdzie jesteście? - zawołałem. Nie otrzymałem odpowiedzi. Krzyk dziecka, prośba o litość ojca.
- Tato - krzyknąłem wbiegając do ogrodu przez kuchenne drzwi. - Tat... - urwałem.
Stał tam Josh. Przerażony był uczepiony spodni ojca. Czego się bał? Poczułem, że ktoś łapie mnie za ramię. Przełknąłem ślinę. Spojrzałem w górę. Zamaskowana twarz. To chyba mężczyzna. Zakrył mi usta. Krzyczałem ale to i tak by nic nie pomogło. Szarpałem się ale on był silniejszy. Mogłem jedynie przyglądać się rozwojowi wydarzeń. W drugiej ręce trzymał pistolet. Jakoś nigdy mnie nie interesowały jakiekolwiek strzelaniny. Nigdy nie przypuszczałem, że wiedza o nich kiedykolwiek mi się przyda, a jednak... Pistolet uniósł wyżej.
Celował w głowę ojca. Młody zaczął piszczeć, ale nie ruszył się z miejsca. Strach go sparaliżował, z resztą mnie też. Z lewej strony usłyszałem huk. Widziałem jak mała czarna kropka gnała wprost do celu. Trafiła. Krew, pełno krwi. Josh chciał uciekać ale sam nie wiem czemu tego nie zrobił. Teraz celem stał się młody. Jego oczy były po brzegi wypełnione łzami. Udało mi się zabrać dłoń zabójcy z mojej twarzy.
- Uciekaj! Szybko! - krzyknąłem.
Mężczyzna pchnął mnie na trawnik. Strzelił.
- Tak się o to prosiłeś, że aż mi się ciebie szkoda zrobiło smarku. - warknął.
Pociągnął mnie za ramię do góry. Chwiejnie ustałem na nogach. Popchnął mnie na ścianę drewnianej altany. Słońce było dosyć wysoko. Moje ręce umieścił za plecami. Teraz to szarpanina nie ma najmniejszego sensu, nawet jeśli jakimś cudem udałoby mi się wyrwać to i tak bym nie zdążył uciec. Nadgarstki zaczął ciasno obwiązywać sznurkiem. Krzyknąłem, a może raczej jęknąłem z bólu. Obok mieściło się małe oczko wodne. Jednak wbrew pozorom dosyć głębokie.
- Zobaczymy jak pływasz smarkaczu. - wysyczał.
Każdy wie, że słabo pływam, a ze związanymi z tyłu rękoma wcale. Boże jeśli to widzisz, błagam zrób coś z tym. Zabójca pchnął mnie. Teraz nie dominowała w moim polu widzenia krew, tylko woda. Pełno wody. Widziałem co się działo u góry. Jeszcze, to tylko kwestia czasu. Zaczęło mi brakować powietrza. Zamknąłem oczy. Cuda się zdarzają prawda? Obiecuje, że gdy ten nastąpi, a ja przeżyje zemszczę się na tym zamaskowanym strzelcu, choćby miałaby być to najgorsza decyzja, jaką podejmę w życiu...
CZYTASZ
Perfect Weapon
FanfictionChłopak patrzył z niedowierzaniem na to co właśnie się stało. Cisza. Nie, jednak nie do końca. Jedna kobieta krzyknęła zrozpaczona i pobiegła do leżącego na trawie dziecka. Ciemnowłosy spojrzał na to co trzymał w ręce, a potem na swoich rodziców i d...