Zostały cztery minuty. Jedenaste urodziny to szczególne urodziny. Najważniejsze. To właśnie wtedy dowiaduje się, że jest się prawdziwym czarodziejem. Przynajmniej dowiadują się dzieci wychowywane przez mugoli.
Jeszcze chwilka. Właściwie to nie wiedziała, dlaczego się denerwuje. Przecież wie, że jestem czarodziejką. Potrafiła sprawić, że jej włosy szybko odrastały, przedmioty znikały, lub nagle pojawiały się, a czasami łabędzie origami, które robiła, gdy jej się nudzi zaczynały latać.
Hogwart. Pragnie być tam z całego serca. I wie, że się tam dostanie. Była pewna. Ponownie zerknęła na zegarek, jednak wciąż było za dwie dwunasta. Nerwowo założyła czarne, jak węgiel włosy za ucho.
Trzeba się jednak upewnić. Poruszała palcami, a z nich z nich zaczęły wydobywać się złote, świecące iskierki. „Jestem czarodziejką, Alice nie jest. Śmieje się ze mnie. Śmieje się z Harry’ego Pottera, śmieje się z Hogwartu. Nie jest czarodziejką. Ja jestem.” pomyślała i zacisnęła ręce.
Zegar na dole zaczął wybijać północ. Bim-bam-bom, bim-bam-bom. Nic się nie dzieje. Jest 13 sierpnia. Piątek. Teoretycznie list powinien przyjść już dawno. Rodzice powinni z nią już dawno kupić różdżkę, szaty i książki. Dlaczego jej list nie przyszedł? Czyżby o niej zapomnieli?
Odrzuciła kołdrę i powędrowała do pokoju bliźniaczki. Zapukała cicho, a jak siostra nie odpowiedziała otwarła drzwi.
Alice spała. Nic nie obchodziło ją, że właśnie obie skończyły 11 lat. Że już tydzień temu powinien przyjść list ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa. Nie do Alice. Do Charlotte.
Alice nie czarowała, nie umiała. Była starszą bliźniaczką. ‘Pasowałaby do Slytherinu.’
Dziewczynka wyszła z pokoju siostry i rzuciła się na łóżko. Jest czarodziejką. Musi być.
xxx
Emily i Jacob zorganizowali córkom huczne urodziny. Przybyli dziadkowie, wujostwo, znajomi oraz mnóstwo koleżanek i kolegów. Pogoda była wspaniała, upalny dzień z przyjemnym wiaterkiem. Wszystko było idealnie przyszykowane przez siostrę mamy, Natalie. Tata nazywał ją ‘perfekcjonalistką’.
Godzinę po rozpoczęciu zabawy, Emily wniosła dwupiętrowy tort przedzielony lukrem na pół. Po obydwu stronach było po 11 świeczek.
- Chodźcie dziewczynki, czas na tort i urodzinowe życzenia!
Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Obydwie rzuciły trwające zabawy i przybiegły do stołu ze sznurem rówieśników. Jacob zapalił świeczki.
Cała rodzina wstała i odśpiewała „Happy Birthday”. Dziewczynki zdmuchnęły ogień.
‘PROSZĘ, CHCĘ JECHAĆ DO HOGWARTU’
‘CHCĘ BYĆ ŁADNIEJSZA OD MOJEJ SIOSTRY’.
Rodzina biła brawo, a gdy skończyli, Emily z Natalie zaczęły kroić tort.
Wszystkie dzieci zajęły stolik i zaczęły gorączkowo dyskutować na temat smaku tortu. Pierwsze kawałki dostały bliźniaczki. Jak się okazało, tort miał dwa smaki- truskawkowy i malinowy. Kiedy Charlotte sięgnęła po widelczyk do ciasta, rozległo się pohukiwanie sów.
Wszyscy goście zadarli głowy i wymieniały się opiniami na temat tego, czy te ptaki przypadkiem nie są nocne i gdzie się znajdują. Młodsza bliźniaczka wstała i nim zdążyła spojrzeć w górę, przez chwilę zasłonił ją cień, a sekundę później trzymała w rękach sztywny list z pieczęcią.
Przytuliła papier do siebie i pisnęła z radości. Gdy usiadła, zobaczyła, że w torcie jej siostry tkwi… dokładnie taki sam list. Otworzyła szeroko oczy. Nie. Nie, nie, nie, nie, NIE! To przecież niemożliwe! Charlotte położyła swój list na stole i nie zwracając uwagi na skamieniałych gości, wyjęła kopertę Alice z ciasta i ją rozdarła.
CZYTASZ
Pink Rose- Charlotte, nowe pokolenie.
Fanfictionxxx Cześć! Skoro już natrafiłeś na ten ff, to powinieneś wiedzieć, że może nie miałam pomysłu na streszczenie lektury, to pierwsze rozdziały na pewno zmotywują Cię do przeczytania jej do samego końca, zostawienie gwiazdki, czy pozytywnego komentarza...