Rozdział 38

116 8 5
                                    

*Sarah Finneagan*

Razem z Draco postanowiliśmy spędzić resztę po południa w salonie wspólnym sportowców. Kiedy znaleźliśmy się przez głównymi drzwiami, ogarnęło mnie dziwne uczucie.
- Malfoy? - mruknęłam, a w odpowiedzi usłyszałam krótkie 'hmm?' - wiesz, zdaje mi się że nie jestem tam mile widziana, w końcu jestem kujonem z tabunu przyrodniczego – sądziłam, że mój chłopak weźmie moją uwagę na poważnie, ale jak zawsze, niedoczekanie moje: blondyn zaśmiał się pod nosem.
- Chyba zapominasz z kim się bujasz, Finneagan - odparł - z resztą, czy to takie ważne co reszta tych bałwanów sądzi o tobie?
- Mam raczej słaby charakter... Ciężko przyjmuję krytykę. W równaniu do ciebie - powiedziałam, a Malfoy wzruszył ramionami.
- Typowe dla kujonów - zaśmiał się. Miałam już coś mu odpowiedzieć, ale przegonił mnie, wypowiadając hasło - Patriam.
- Hasła pochodzą z łaciny, co znaczy wasze hasło? - zainteresowałam się, gdy przechodziliśmy przez wejście.
- Tubylec - odparł, bez cienia jakichkolwiek emocji. No tak, czego by się spodziewać po tabunie, gdzie przywłoki są traktowane jak ludzie gorszego sortu. Szczerze, przywykłam już do tego, a postawa Malfoy'a, mimo iż podła, już się do niej przyzwyczaiłam. Nasze nogi stanęły w pokoju wspólnym, gdzie dominowały trzy kolory: zieleń, srebro i czerń. Grupa rozwydrzonych nastolatków wylegiwała się przed kominkiem, niektórzy odrabiali lekcje, inni leżeli na dywanach, grając w gry planszowe. Draco rozejrzał się po salonie, ale zanim zdążyłam nadążyć za jego wzrokiem, usłyszałam donośny głos, który rozchodził się po całym pomieszczeniu.
- Malfoy! Sarah, chodźcie tutaj! - to był Blaise, który siedział na czarnej, skórzanej kanapie, odpoczywając w towarzystwie Pansy. Blondyn pociągnął mnie w ich stronę, a gdy chciałam usiąść na sofie obok Parkinson, ten złapał mnie za nadgarstek i posadził na swoich kolanach. Następnie objął mnie, dając mi do zrozumienia że mnie nie puści - dobrze że jesteście, mam problem z mopsicą...
- Zamknij się Zabini! - zawołała szatynka, krzyżując ręce na piersi.
- A tej co jest? - zapytał Draco, pokazując głową, obrażoną dziewczynę.
- Od rana siedzi obrażona, a kiedy ktoś próbuje z nią pogadać, od razu warczy - burknął czarnoskóry - szczerze? Już wolę jak mopsica gryzie wszystkich dookoła, niż warczy, a my wszyscy musimy tego słuchać... - w ułamku sekundy Pansy chwyciła za podręcznik, leżący na małym stoliku i z całej siły uderzała nim chłopaka po głowie. Draco ledwo powstrzymywał śmiech.
- Spadaj Blaise, na prawdę myślisz że jesteś zabawny? - fuknęła, na co Zabini lekko uniósł ręce ku górze, rzucając krótkie 'eee tak?', jakby to było oczywiście. Parkinson tylko prychnęła pod nosem, ponownie opierając się o oparcie kanapy.
- Pansy, co się stało? - zapytałam spokojnie - przecież widzimy że coś jest nie tak.. - nie dostałam odpowiedzi. Odczekałam kilka sekund - Pansy...
- Dobra! Chcecie wiedzieć?! To już wam mówię! - poderwała się do góry - doskonale wiecie z kim dzielę pokój...
- Tak. Z Grace i Millicentą - rzekł Malfoy - i co z tego?
- To, z tego, ty tleniony bałwanie, że ta wywłoka Mendles ostro przegięła! - syknęła. Wszyscy milczeliśmy, głodni większej ilości informacji.
- Oświecisz nas z łaski swojej, co Grace zrobiła? - zapytał z irytacją Draco.
- Oczywiście. Otóż, wczoraj wieczorem zostałam wezwana do dyrektora, o dziwo, nie był sam. Wyobraźcie sobie, że towarzyszył mu Snape i trener Lochhart! Powiedzieli mi, że po południu trener drużyny cheerliderek otrzymał list, gdzie otrzymał dwuznaczne propozycje, ode mnie! Ponoć, w zamian za... sami wiecie co, chcę zostać kapitanem naszej drużyny!
- Skąd wiesz że to Grace zrobiła? - zauważyłam, choć wiedziałam że ta ruda osóbka jest do tego zdolna.
- Poważnie? - warknęła w moją stronę - każdy głupi by się domyślił, nawet taki bałwan jak Zabini!
- Dzięki, Pansy - warknął czarnoskóry - i co było dalej?
- No nic. Przysięgłam że tego nie zrobiłam, i nigdy bym się nie ośmieliła. Dodałam też nie jestem tak zdesperowana aby posuwać siędę takich rzeczy. Dyrektor Dumblane mi uwierzył. Snape, to w końcu mój wychowawca, musiał trzymać moją stronę. A profesor Lochart zdawał się być...delikatnie mówiąc, w szoku.
- I co zamierzasz z tym zrobić? - zapytał Draco, muskając palcami swój podbródek.
- To proste: zemsta. A wy mi w tym pomożecie - uśmiechnęła się triumfalnie.
- Niby jak? - podniosłam brew. Owszem, Grace przegięła, i to bardzo, ale żeby od razu się odgrywać? Kuszące, ale ryzykowne.
- I w tym momencie liczę na was - zwróciła się do naszej trójki - w grupie raźniej. Pomożecie mi - jakoś nikt nie poparł jej pomysłu z entuzjazmem. Pansy nie zamierzała poddawać się tak łatwo - dajcie spokój, tylko nie próbujcie mi wmówić, że ten pomysł się wam nie podoba... -zapadła cisza, ale tylko na chwilę.
- W sumie... – mruknął, zamyślony - to mam pewną koncepcję.
- To znaczy?
- Finneagan - mruknął do mnie - masz może dostęp do pracowni chemicznej? - w ułamku sekundy wytrzeszczyłam na niego oczy, odchylając się od niego.
- Nie... - skłamałam, kręcąc oczami.
- Kłamie - zauważył Blaise - jednak naukowcy nie umieją kłamać...
- Nawet jeśli? Po co chciałabyś dostać się do pracowni chemicznej? - zapytałam Dracona.
- Zaprowadź nas tam - zarządził.
- Pogięło cię?! Jeśli mnie nakryją, wyrzucą mnie ze szkoły! - fuknęłam.
- Przesadzasz. Nikt cię nie nakryje - nalegał - dobrze wiem, że ty też chętnie byś się zemściła na Grace... - miał rację. Ale miałabym złamać zasady, tylko po to żeby patrzeć z satysfakcją, na krzywdę tej małpy?
- Jeśli się zgodzę... - zaczęłam zrezygnowana - idziecie ze mną - postanowiłam.
- Jasna sprawa - odparła Pansy - tak właściwie, co planujesz? - zamyśliłam się.
- Coś wymyślę po drodze. W takim razie, chodźmy - pogoniłam ich, a cała trójka, jak na komendę, wstała za mną. Draco złapał mnie za rękę, i ruszyliśmy w stronę departamentu przyrodniczego. W mojej głowie ciągle powtarzało się jedno zdanie 'wyleją cię, wyleją...' . Zastanawiałam się również, jaką reakcję mogłabym przeprowadzić, aby wykorzystać to przeciwko Grace. Nie mogłam zrobić jej krzywdy, ale wywłoka musiała to popamiętać. Kiedy weszliśmy do korytarza, gdzie odbywały się lekcje chemii, ostrożnie zaglądałam do każdej klasy, upewniając się, że Dora Kooks nas nie zaskoczy. Otworzyłam drzwi od laboratorium, wchodząc jako pierwsza, wpuszczając następnie trójkę sportowców. Zapaliłam światło, zamykając za sobą drzwi na klucz. Moi towarzysze, zafascynowali klasą, w której nigdy nie przebywali, rozglądali się dookoła. Natomiast ja, miałam już plan. Podeszłam do szafy, wyciągając z niej fartuch oraz plastikowe rękawice. Wszystko na siebie założyłam i związałam włosy w mocnego kitka.
- Nie dotykaj tego Blaise - ostrzegłam przyjaciela, gdy ten zaczął brać do ręki szklaną probówkę- chyba nie chcesz nic pobić?
- Skąd założenie że coś zbiję? - żachnął się, odchodząc od przyrządów. Draco stanął obok niego.
- Finneagan nie urodziła się wczoraj - zakpił blondyn. Czy on miał na sobie fartuch laboratoryjny?
- Oświeć mnie Draco, czemu ubrałeś ten szpitalny fartuch? - zapytała Pansy, stając obok mnie. Malfoy wzruszył ramionami, zapinając guziki.
- Nigdy nie miałem okazji go założyć, a tak się składa że wyglądam w nim bardzo seksownie - odparł, prezentując się przede mną.
- Dobra panie piękny, jeśli łaska, podaj mi proszę tę plastikowąpodstawkę, która stoi za tobą - chłopak bez wahania wykonał polecenie, podając mi przedmiot prosto do rąk. Rzuciłam krótkie 'dzięki', po czym odeszłam od nich, stając przy stole. Wszyscy okrążyli stół, bacznie obserwując moje poczynania. Podniosłam głowę.
- Draco, podaj mi płyn do mycia naczyń, a ty, Pansy, to naczynie - powiedziałam, pokazując jej kolbę stożkową. Ja sama, znalazłam jodek potasu oraz perhydrol. Kiedy wszystkie potrzebne substancje były już w zasięgu mojej ręki, wzięłam się do pracy.
- Co właściwie będziesz robić? - zainteresował się Blaise.
- Pastę słonia - odparłam. Cała trójka rzuciła głośne 'co?' - no co wy, nic nie czytacie? Pasta słonia, jest to piana, która jest wynikiem zmieszania płynu do mycia naczyń, jodku potasu i perhydrolu czyli bezbarwnej, bezwonnej cieczy o właściwościach żrących wobec tkanek żywych.
- Przecież to może zrobić jej krzywdę! - wtrąciła, wyraźnie zaniepokojona Parkinson.
- Masz mnie za idiotkę, Pansy? Pasta słonia zostawia brzydkie, żółte plamy na przedmiotach i ubraniach. Sam perhydrol jest żrący i na ciele zostawia martwicze białe plamy, ale w tym doświadczeniu rozkłada się na tlen i wodór.
- Czyli, jeśli naładuję tego, czegoś do jej butów, to zostawi żółte plamy od środka? - skinęłam głową.
- Mniej, więcej. Ale bardziej bym radziła oszpecić jej ciuszki...
- Dla mnie bomba, zaczynaj! - nie trzeba było prosić mnie dwa razy. Poprawiłam rękawy fartucha i wzięłam się do roboty. Podsunęłam przed siebie kolbę stożkową i zaczęłam pracę. Trochę płynu do mycia naczyń, na około pół centymetra wysokości kolby. Następnie chwyciłam plastikową łyżeczkę i nabrałam jodek potasu na czubek, wsypując do szklanego naczynia. Na samym końcu był perhydrol ( nadtlenek wodoru) około pięćdziesiąt mililitrów. Kiedy dodałam to wszystko do siebie, w kolbie zaczęła powstawać biała piana. Podchodziła ona ciągle do góry, dość szybko - i co teraz? - zapytała Pansy, bacznie obserwując substancję.
- To proste. Blaise, podaj mi proszę średni słoik, stoi na szafce za tobą - poleciłam, a czarnoskóry od razu przyniósł mi naczynie.
- I jak to działa? -mruknął Draco, patrząc prosto na mnie.
- Teraz przełożę to słoika. A Pansy zrobi resztę...
- Pogięło cię? Nigdy tego nie dotknę! - sapnęła.
- Przestań robić aferę Parkinson - warknął Malfoy - już nie rób z siebie takiej sieroty.
- Tak? To sam baw się tym gównem!
- Chwila, mam pomysł - przerwałam im, tę jakże ciekawą dyskusję - pójdę z Pansy, do ich pokoju.
- Poważnie? Ale świetnie, dzięki Sarah! - zawołała, wieszając mi się na szyję.
- Uważaj, rękawiczki - zaśmiałam się - pójdziemy do twojego pokoju razem, ok?
- No pewnie - odparła szatynka, robiąc mi wolne miejsce. Poprawiłam swoje rękawice, po czym wsadziłam całą dłoń do kolby i powoli nabrałam masę do rąk. Żwawym i szybkim ruchem, przeniosłam substancję do słoika, zakręcając go.
- Pierwsza część planu za nami - powiedziałam, ściągając z siebie fartuch - Pansy, zaopatrz się w plastikowe rękawiczki. Czas na twoją zemstę.

RozporządzenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz