Rozdział 2

10.7K 647 3.2K
                                    

Louis przebiegł dłońmi przez włosy, kiedy podążał za chłopakiem w dół ulicy, po cichu ponownie bezmyślnie bawiąc się guzikiem marynarki. Właściwie już padało, ale była to bardziej mżawka niż coś, przed czym można by uciekać. Westchnął cicho, spoglądając na tył głowy chłopaka, kiedy ten szedł przed nim, a wiatr poruszał delikatnie jego lokami wystającymi spod ciemnej, czerwonej beanie, którą miał na sobie. Rozglądnął się przez chwilę po taksówkach, które ich mijały, a także drapaczach chmur, światłach i ludziach przechodzących przez ulicę. Louis zrobiłby zdjęcie, gdyby tak się nie spieszył, ale najwidoczniej chłopak z kręconymi włosami chciał uciec przed deszczem.

- Możesz zwolnić? – powiedział Louis, podbiegając do niego. – Masz dłuższe nogi niż ja.

Zielonooki, który obrócił się, aby na niego spojrzeć, uśmiechnął się i zaśmiał, zwalniając kroku.

- Wybacz, chcę tylko wydostać się z deszczu – powiedział, zdejmując na chwilę beanie, aby ponownie wcisnąć pod nią swoje loki, kiedy Louis oglądał akurat jego bladą dłoń. Tak bardzo kontrastowała się z jego ciemnymi włosami. Nie mógł być w Kalifornii zbyt długo.

Louis przytaknął tylko i odwrócił wzrok, wbijając go ziemię, a po chwili w ludzi, dzięki czemu mógł przynajmniej widzieć, gdzie idzie.

- Daleko jeszcze? – spytał, podnosząc kołnierzyk swojego płaszcza, przez co deszcz nie zmoczył tak bardzo koszuli na jego plecach.

- Najwyżej minuta. – Wyższy chłopak odezwał się i wyprostował lekko. Był taki szczupły.

Louis był zazdrosny. Przytaknął. Żaden z nich właściwie nie odezwał się już później, Louis nie znalazł niczego ciekawszego do roboty niż oglądanie ludzi i samochodów, dopóki nie dotarli do małego miejsca na rogu ulicy, a chłopak nie przytrzymał mu drzwi do momentu, w którym nie wszedł do środka i nie otrzepał swoich włosów, aby przestała z nich kapać woda. To było ładne, małe miejsce, ściany były w kolorze musztardowego żółtego, podłoga ciemnobrązowa i drewniana, a na niej ustawione czarne krzesła i stoliki. Sznurki z lampionami i małe światełka przyozdabiały sufit oraz części ścian, a lada znajdowała się dokładnie po przeciwnej stronie. Louis pożałował, że nie zabrał ze sobą aparatu. Jego telefon nie robi też dobrych zdjęć. Upewni się, żeby jeszcze tu wrócić.

Obrócił się, widząc, jak kręconowłosy zdejmuje swoją kurtkę i uśmiecha się już w jego stronę.

- Ładnie, nie? – powiedział spokojnie, samemu przez moment się rozglądając. – Przychodzę tu całkiem często. Mają pyszne kanapki.

Louis oblizał usta, decydując się nie zdejmować marynarki. Nie wiedział jak mokry był tył jego koszuli i nie chciał, żeby ktokolwiek zauważył, gdyby był przemoknięty.

- Ładnie – zgodził się, rozglądając za wolnym stolikiem. Trzy nie były zajęte, jeden w kącie, jeden bliżej lady. I w końcu jeden przy oknie, Louis zaczął iść właśnie w jego stronę.

- Poczekaj – powiedział chłopak, a szatyn obrócił swoją głowę, przystając. – Z czym chcesz swoją kawę?

Louis zamyślił się przez chwilę.

- Z mlekiem i dwoma łyżeczkami cukru – powiedział prosto i zaczął z powrotem kierować się do stolika, siadając na jednym z dwóch krzeseł. Był wystarczająco czysty, Louis wytarł z niego tylko jakieś okruszki. Mruknął cicho, stukając palcami w blat. Spojrzał na bruneta, obserwując, jak wsypuje dwie łyżeczki cukru do jednej z dwóch filiżanek, a potem wlewa nieco mleka do obu.

Obrócił się i Louis uśmiechnął się słabo, gdy chłopak niósł dwie kawy razem z dwoma kanapkami na tacy w brązowym kolorze.

- Dziękuję – powiedział, po czym wziął jedną z dwóch identycznych przekąsek, kładąc ją przed sobą, a drugi chłopak zrobił dokładnie to samo, również z jedną filiżanką. Louis sięgnął po tę drugą, biorąc łyka. Jego brwi zmarszczyły się, gdy oblizywał usta. – Nie smakuje jak ta, do której jestem przyzwyczajony – powiedział cicho, a chłopak z kręconymi włosami zaśmiał się delikatnie.

Alaska | Larry fanfiction | TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz