Rozdział 3

7.4K 596 116
                                    

Louis poczuł, jak jego zęby zaciskają się, kiedy podciągnął kolana do swojej klatki piersiowej i przykrył swoje nagie ciało nową, białą pościelą od Harry'ego. Nie mógł nic poradzić i spojrzał na chłopaka z kręconymi włosami, oglądając, jak schylał się nad łóżkiem, żeby zabrać prześcieradła. Louis był zażenowany. Zażenowany tym, że ktoś sprzątał po nim brudną pościel, bo on nie mógł tego zrobić sam. Zwłaszcza ktoś taki jak Harry.

Szatyn nadal nie rozumiał, jak taka osoba jak on mogła to zrobić. Był taki miły, a teraz Louis siedział tam nagi i zwinięty z Harrym pozbawiającym się pościeli przemokniętej jego moczem i wymiocinami. Był tak zawstydzony, że to aż śmieszne. Harry zasługiwał na to, żeby ktoś brudził jego łóżko. Louis oczekiwał, że będzie zły i może go uderzy, ale zamiast tego on po prostu pomógł mu się rozebrać, szatyn oczywiście protestował i usiłował go uderzyć – w czym nędznie poległ, a kręconowłosy podniósł go i wręczył mu kolejne białe przykrycie. Został posadzony na fotelu w kącie pomieszczenia, w którym aktualnie się znajdował. Harry w jakiś sposób przekonał go nawet do tego, żeby się napił, ale to tyle. Louis bał się, że woda będzie zatruta albo coś, ale teraz, około pięć minut później, czuł się lepiej. Nadal potwornie, ale zdecydowanie lepiej. Wciąż bolała go głowa i plecy, a nogami jak zwykle nie mógł poruszyć, więc to był jedyny powód, dla którego po prostu nie wstał i nie wyszedł. Harry wyglądał na wystarczająco zajętego, żeby nie zauważyć. Wiedział, że twarz bruneta wykręcała się w obrzydzeniu, ale on na to nie narzekał. Nie był do końca pewny co miał przez to zrozumieć.

Podniósł swój wzrok, gdy usłyszał jak pościel spadła na podłogę, a Harry westchnął cicho, przeszedł nad nią do tak samo białej szuflady i otworzył ją, nie spoglądając nawet na Louisa. Louis zerknął do środka i zauważył, że była wypełniona grubymi swetrami, jednak Harry z powrotem ją zamknął oraz otworzył w zamian kolejną, wyciągając czystą pościel. Również była biała, tak jak każda inna rzecz w tym pokoju. To jest oprócz jasnej, drewnianej podłogi i kilku dekoracji, takich jak parę splecionych koszyków i świeczek.

Louis obserwował, jak Harry wrócił do łóżka i na nowo zaczął je ścielić, opierając poduszki o wyrzeźbiony zagłówek. Przeciągnął się, kiedy skończył, a Louis odwrócił swój wzrok, wpatrując się w zamian w okno. Niebo było niebieskie, a sam zauważył, że byli w lesie albo czymś, co znajdowało się wzdłuż horyzontu i drzew otaczających jezioro, które było tuż za oknem. Można było dostrzec w oddali góry razem z polami zielonej trawy i Louisowi opadła szczęka. Nie ma mowy, żeby mieszkał tutaj porywacz. Absolutnie nie ma mowy.

- Ładnie, prawda? – powiedział Harry, podchodząc do boku Louisa.

Natychmiast spróbował odsunąć się od niego najdalej jak to możliwe, mimo że to było tylko kilka centymetrów. Fotel nie był zbyt duży.


- Nie stawaj blisko mnie – wymamrotał Louis i ku jego zdziwieniu Harry zrobił krok w tył.

Nadal kontynuował wyglądanie za okno, tak samo jak Louis. Szatyn upewnił się, że całe jego ciało było przykryte. Harry nie miał prawa zobaczyć nawet jego stopy. Już wolałby umrzeć.

- Nie mam tutaj prysznica, więc jeśli chciałbyś się umyć, możesz zrobić to w jeziorze.

Louis skrzywił się.

- To ohydne.

- Nie do końca. Woda jest tu czystsza niż ta w Londynie, bo większa jej część pochodzi z rzeki – wytłumaczył Harry.

Louis pozostał przez chwilę cicho i dotknął ustami białego koca.

- Czemu tutaj jestem? – wyszeptał. – Nie masz żadnego porządnego powodu do tego, żeby mnie tu trzymać. Nie będę robił niczego innego oprócz jedzenia i marnowania twoich środków. – Odwrócił wzrok, kiedy Harry zaśmiał się delikatnie, a sam po cichu trącił nosem ciepły koc. Zamrugał.

- Mam ich wystarczająco dużo dla nas obu – powiedział, w pewnym sensie szarpiąc za swoją koszulkę, żeby ułożyć ją na sobie wygodniej.

Louis utrzymywał swój wzrok za oknem.

- Na jak długo? – wyszeptał.

- Na długi czas.

Louis potrząsnął głową, nie do końca robiąc to świadomie.

- Jak długo będziesz mnie tu trzymał?

- Nie wiem. – Harry wzruszył ramionami. Nie powiedział niczego więcej, więc Louis zerknął na niego, ale od razu odwrócił wzrok, kiedy Harry zrobił to samo.

- Nie możesz mnie tu trzymać do końca życia.

- Może nie.

- Więc dlaczego tu jestem? – Louis prychnął. – Wypuść mnie.

- Mam swoje powody – odpowiedział kręconowłosy, a Louisowi puściły nerwy i zaczął zbierać w swoich ustach ślinę, po czym wypluł ją w stronę Harry'ego, jednak nie trafił i całość wylądowała niestety zamiast tego na podłodze. Nastąpiła cisza, a szatyn wpatrywał się w ziemię.

Jednak Harry niczego nie powiedział. Nie, odwrócił się i odszedł, opuszczając pomieszczenie. Louis wyglądnął za nim i tak szybko, jak tylko drzwi się zamknęły, wyskoczył z fotela i zatoczył się do okna, korzystając z małej ilości energii, którą w sobie zgromadził. To było tylko parę metrów, więc Louis właściwie odniósł sukces, szperając przy zamku, który był jedyną rzeczą oddzielającą go od zewnętrznego świata. Udało mu się otworzyć okno i podniósł swoją nogę, przez co mógł się wspiąć; zaczął szybko i głęboko oddychać, kiedy uświadomił sobie, że znajdował się na drugim piętrze. Nie złamie sobie nogi ani nic, prawda?

Musiał zaryzykować, więc zaskomlał cicho, kiedy jego stopa wylądowała na małym daszku, który był niedaleko na zewnątrz. Był czarny i właściwie całkiem czysty, Louis zamknął za sobą okno, zanim przykucnął. Może to naprawdę mu się uda. Może naprawdę da radę dostać się do domu i zapomnieć o wszystkim. Poza tym nie będzie już nigdy musiał wracać do Stanów. Dzięki Bogu.

Louis potknął się tylko trochę, gdy zaczął iść, tak mocno owijając wokół siebie koc, że równie dobrze mógłby on być jego drugą skórą. Miał też dreszcze, bo było zimniej niż mu się wydawało. Nie byli na południu, z pewnością.

Sapnął, kiedy upadł i zaczął zsuwać się z dachu, jednak w odpowiednim momencie złapał się szczebla drabiny, która była umieszczona tuż obok jego okna, więc nie spadł z niego całkowicie. Odetchnął i zmusił się do tego, żeby ponownie stanąć na nogach, nawet jeśli go bolały. Musiał wrócić do domu. To było wszystko, czego chciał.

Jego stopy zaczęły boleć jeszcze bardziej, kiedy umieścił pierwszą z nich na drabinie, aby po niej zejść i czuł, że łzy opuszczą zaraz jego oczy, jednak zatrzymał je w sobie. Harry na to nie zasługiwał. Nigdy nie płakał i brunet był ostatnią osobą, przez którą chciałby to zrobić. Zamiast tego wziął głęboki i chrapliwy oddech, i po prostu się wyprostował, szybko schodząc w dół, dopóki nie dotarł na trawę. Przynajmniej suchą i zwiędłą trawę. Potrzebowała porządnego podlania.

Louis rozejrzał się dookoła. Musiała gdzieś tu być jakaś ścieżka. Może nie droga czy ulica, ale coś prowadzącego przez las po prostu musiało tutaj być. Znowu zaczął iść, utrzymując swój wzrok na drzewach, które znajdowały się tuż obok dość małego jeziora. Jeśli tylko uda mu się przedostać przez las i przejść na drugą stronę będzie dobrze, tak? Harry nie będzie mógł go znaleźć, a on znajdzie jakąś drogę albo coś i będzie nią podążał. Nic mu się nie stanie. Nie zobaczy go już i o nim zapomni. Louis zadzwoni po policję, a oni zaaresztują Harry'ego i tyle.

Mógł poczuć, jak jego cienkie wargi układają się w mały uśmiech, kiedy był coraz bliżej i bliżej, i nie słyszał nawet głosu, który by go wołał. Dopiero kiedy dwa ramiona oplotły się wokół jego pasa i zatrzymały go, jego uśmiech zbladł. Od razu wiedział, że to Harry, więc zaczął się z nim szarpać, starając uwolnić z jego uścisku. Krzyknął i uderzył, i właściwie trafił w jego szczękę i oko, i nawet jeśli uścisk Harry'ego poluzował się trochę, to wciąż był zbyt mocny, aby Louis mógł się z niego wyrwać. Został znów pociągnięty w stronę trawy, krzyczał i klął do ucha Harry'ego, mówiąc mu, że musi go wypuścić i pozwolić iść do domu. Mimo to chłopak z kręconymi włosami nie zrobił tego. Syczał tylko cicho za każdym razem, gdy Louis próbował go uderzyć, co kończyło się porażką przez narkotyk, który wciąż znajdował się w jego krwi i go pobudzał, ale Harry tylko dalej ciągnął go w stronę domu. Louis mógł poczuć, jak koc spadł na ziemię i z jakiegoś powodu przestał krzyczeć, kiedy Harry schylił się, aby go podnieść, ale minęła tylko sekunda lub dwie, zanim niebieskooki ponownie zaczął uderzać w klatkę piersiową Harry'ego, owinięty już w koc.

Obaj weszli do środka domu i Louis był nieco zdziwiony otoczeniem. Tuż po jego lewej stronie znajdowały się białe drzwi, ściany były pomalowane na jakiś blady, żółtawy zielony. Kuchnia była otwarta i urządzona nieco starodawnie, i łatwo można było zauważyć, że często z niej korzystano, bo ręczniki i tego typu rzeczy były naprawdę dawno prane. Garnki też nadal stały na kuchence. Po jego prawej stronie było trochę pustej przestrzeni z kominkiem i sofą oraz dwoma fotelami, regały na książki ozdabiały ścianę tuż obok, a na sofie znajdowało się zielone przykrycie i poduszka.

Czy to tutaj spał Harry?

Oddech Louisa utknął mu w gardle, kiedy został wepchnięty do pomieszczenia za białymi drzwiami, a jego krzyki natychmiast zaczęły odbijać się od ścian. Uderzył o coś tyłem swoich nóg i upadł, szlochając, gdy uświadomił sobie, że była to wanna. Spojrzał w górę na Harry'ego, który szarpnął za koc i zrzucił go na podłogę, dlatego Louis wczołgał się bardziej do wanny oraz zwinął, nie chcąc, żeby Harry go takiego widział. Nie mógł już powstrzymać swoich drgawek i szlochów, więc nawet się nie starał i schował tylko twarz w dłoniach.

- Po prostu zostaw mnie samego – wyszlochał, biorąc drżący oddech, gdy poczuł, jak coś ciepłego spływa po jego ciele. Woda. Ciepła woda. Była przyjemna, Louis zerknął na brązową miskę trzymaną przez Harry'ego i obserwował, jak ten wybiera coś jeszcze z innej, znacznie większej. Przełknął ślinę, odpychając od siebie naczynie, kiedy tylko się do niego zbliżało. Znowu się odwrócił.

- Jesteś brudny – wyszeptał Harry.

- Nie obchodzi mnie to. – Louis załkał, kuląc się w kącie wanny. Schował całą twarz w swoich przedramionach. – Odejdź.

- Tylko pozwól mi się umyć, poczujesz się znacznie lepiej.

- Proszę, po prostu mnie tu zostaw.

Więc Harry to zrobił, wstał i wyszedł przez drzwi. Nawet je za sobą zamknął i Louis wiedział, że to była jego szansa na ucieczkę, ale nawet już nie próbował. Został tam, płacząc we własne ramiona. Nie miał siły, żeby kontynuować.

Musiał zasnąć, bo kiedy ponownie otworzył swoje oczy, był owinięty innym kocem – tym razem zrobionym na drutach, beżowym z jakimiś czerwonymi wzorkami, leżał na kanapie, tuż przed kominkiem, ale niezapalonym. Można było odnieść wrażenie, jakby Louis odzwyczaił się od światła, kiedy starał się szerzej otworzyć oczy, ale mógł je tylko zmrużyć. Podniósł się i usiadł, rozglądając po pokoju. Pusto, ale drzwi wejściowe były otwarte. Wstał, lecz tylko opadł z powrotem na kanapę. Czuł się o wiele lepiej, ale nadal był zmęczony i nieco kręciło mu się w głowie. Dlatego zamiast podejmowania kolejnej próby, zrzucił z siebie koc, mrugając w zdziwieniu, gdy nie odkrył swojego nagiego ciała, tylko siebie ubranego w koszulkę z krótkim rękawkiem, która była na niego znacznie za duża. Mogła być tylko Harry'ego, nie było żadnej innej opcji.

Zdecydował się spróbować wstać jeszcze raz, ale zsunął się na podłogę, nadal opierając częścią ciała o kanapę. Powoli stanął na jednej nodze z drżącymi udami. Nic już go nie bolało. Może głowa, jeśli już.

Wolno, ale pewnie wyprostował również ręce i odetchnął, kiedy stanął prosto. Zrobił jeden krok, potem kolejny, idąc w stronę drzwi. Szło mu dobrze, zachwiał się tylko przy trzecim, czwartym i piątym. Kiedy zrobił szósty, był już przy drzwiach i wyglądał przez nie.

Musiał spać przez dłuższy czas, bo słońce już zachodziło. Cała przestrzeń dookoła domu była oświetlona na pomarańczowo i żółto, a woda w jeziorze wyglądała na zieloną zamiast niebieskiej. Louis wyszedł powoli na zewnątrz, szybko jednak się cofając, kiedy do jego uszu dotarł jakiś plusk. W pierwszej chwili pomyślał, że była to ryba, ale gdy zobaczył biały fragment materiału, zrozumiał, że to Harry piorący jego koce. Piorący je z jego moczu i wymiocin. Wyglądał zbyt normalnie, kiedy to robił. Louisowi nie do końca się to spodobało.

Patrzył jeszcze przez moment, jak Harry zanurzał je w wodzie i potem podnosił jeszcze raz, a jego biały T-shirt, który miał na sobie, przemakał w jeziorze. Louis mógł zobaczyć wszystko przez materiał koszulki, nawet słabo widoczne wzory jeszcze większej ilości tatuaży. Odwrócił wzrok, po cichu chowając się w rogu wejścia. Wbił wzrok w ziemię.

Nie rozumiał, dlaczego Harry w ogóle zawracał sobie głowę tym, żeby je wyczyścić. Czy porywacze nie powinni nienawidzić swoich zakładników? Nie powinni starać się o to, aby czas ich zakładników spędzony w kryjówkach był tak bolesny, jak tylko to możliwe?

Louis przełknął gulę, która formowała się w jego gardle i oparł się plecami o ścianę. Zerknął w dół na swoje nagie stopy i nogi. Nie chciał właściwie sprawdzać, ale był przekonany o tym, że był kompletnie nagi pod tą koszulką, którą teraz nosił. Też pachniała jabłkami, dokładnie jak poduszki na górze. Czy to miało znaczyć, że Harry oddał mu do cholery swoje łóżko, a sam spał na kanapie?

Szatyn wyjrzał znów zza drzwi, zauważając, że Harry ogląda prześcieradła. Wyglądał na usatysfakcjonowanego, sięgając po coś, co znajdowało się w wiaderku obok jeziora, którego Louis nie zauważył wcześniej i od razu otworzył delikatnie usta, kiedy spostrzegł, że brunet trzymał w dłoni kostkę mydła. On naprawdę się starał, nie?

Wzdrygnął się, gdy Harry obrócił swoją głowę i spotkał jego wzrok, a potem wszedł na nowo do domu. Mógł poczuć, jak jego policzki zaczynały piec, więc położył jedną dłoń na twarzy. Co on do diabła w ogóle wyrabiał? Musiał uciec, a nie tylko tu stać.

Louis uniósł dłoń do swoich włosów i odgarnął je z czoła, mrugając w zdziwieniu, kiedy poczuł, że były delikatnie wilgotne. Czy Harry mimo wszystko go umył? Kiedy spał?

- Obudziłeś się. – Ktoś powiedział i Louis podniósł wzrok na Harry'ego, obserwując, jak jego głowa się przechyla. – Czujesz się już lepiej?

Louis otworzył swoje usta, żeby coś powiedzieć, ale nic nie opuściło jego warg. Jego dłoń powędrowała od włosów na szyję, po cichu ją pocierając. Dosłownie nie mógł mówić. Miał okropny ból gardła.

- Boli cię gardło? – spytał Harry, a Louis zrobił krok w tył, gdy brunet wyciągnął rękę, żeby go dotknąć. – Mogę zrobić ci jakąś herbatę, jeśli być chciał.

Louis wpatrywał się w niego. Znowu był miły. Szatyn zaprzeczył głową.

- Trucizna – wyszeptał, kiedy Harry uniósł brwi. Zaśmiał się i pokręcił głową.

- Nie, nie zatruję jej. Obiecuję. – Uśmiechnął się. – Po prostu zwykła filiżanka herbaty.

Dłoń Louisa powoli sięgnęła do koszulki, którą miał na sobie i chłopak wziął ciemnoczerwony materiał między palce. Przygryzł wargę, znowu zaczynając się cofać w stronę schodów.

- Nie wierzę ci – powiedział cichutko, nie do końca pewien, czy zielonooki go usłyszał. Pewnie nie. Louis patrzył na niego, kiedy zaczął iść do kuchni, która była tuż obok łazienki. Szatyn zaczął powoli wchodzić po schodach, stąpał na palcach tak cicho, jak mógł. Wpatrywał się w tył głowy Harry'ego i w tego głupiego kucyka.

- Trochę mleka i dwie łyżeczki cukru? – spytał, a Louis złapał się mocno poręczy schodów. Zacisnął swoje zęby.

- A może weźmiesz dwie łyżeczki cukru i wsadzisz je sobie w dupę? – wymamrotał, patrząc na plecy Harry'ego, gdy ten zaczął pracować w kuchni, ale nie usłyszał go. Louis zatrzymał się, schodząc trochę, dopóki nie mógł spojrzeć przez słupki w balustradzie.

- Lubisz cytrynę? – Harry spytał.

- ... nie – powiedział Louis, wykrzywiając się, kiedy jego gardło zaczęło piec. Zdecydował się oddychać przez nos.

- Co byś w takim razie chciał?

Palce Louisa powoli owinęły się wokół balustrady.

- Jagody – wyszeptał. Oparł skroń o poręcz i zmarszczył delikatnie brwi, kiedy poczuł, jak odzyskuje siły w nogach. Narkotyk przestał na szczęście działać.

Harry przytaknął i odwrócił się w stronę kuchenki, wlewając do jednego z garnków wodę. Louis nadal go obserwował, po czym zerknął na drzwi. Wciąż były otwarte, więc zdążyłby uciec, gdyby był wystarczająco szybki. Dlatego podjął próbę, powoli zaczynając schodzić na palcach po tym, jak znowu wstał. Utrzymywał swój wzrok na Harrym, upewniając się, że zielonooki się nie odwróci. Nie miał pojęcia, co mógłby zrobić. Mógłby go zabić, o ile Louis wiedział. Oczyścił swoje gardło, kiedy stanął na podłodze i przygryzł wargę, gdy brunet nadal stał nieruchomo. Może rzeczywiście mu się uda.

- W takim razie nie chcesz cukru? – spytał Harry i Louis znieruchomiał oraz spojrzał na niego, kiedy się odwracał. Harry uśmiechnął się. Louis tylko pokręcił głową.

Może jutro. 

Alaska | Larry fanfiction | TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz