Kolejnego dnia Louisa obudziło głośne dudnienie. Zaczął otwierać oczy, jednak prędko znów opuścił swoje powieki, nie mogąc przyzwyczaić się do jasnego światła. Jego sypialnia była szara i ciemnofioletowa, co znaczyło, że nie najlepiej znosił białe ściany.
Powoli usiadł i przetarł oczy, czując na swoim udzie rąbek szarej koszulki. Na zewnątrz zaczęło robić się już zimniej, ale nie powiedział Harry'emu, że zabrał jego ubrania i to w nich spał w nocy. Mimo wszystko wolał już je na sobie nosić niż zamarznąć, ale powiedzenie mu o tym to już całkiem inna historia. Zmrużył oczy, gdy pozbył się początkowego zmęczenia i rozejrzał dookoła lekko niebieskiego pokoju. Wyjrzał przez szybę, na fioletowawe niebo i duże krople deszczu, które spadały na podłogę przez otwarte okno. Wiatr powiewał zasłoną, przyprawiając też o dreszcze Louisa, który teraz wiedział już, dlaczego było mu tak zimno.
Żeby w ogóle dotrzeć do okna, musiał dosłownie sturlać się z łóżka, owijając przy tym szczelnie grube przykrycia wokół swojego małego ciała. Zamknął je z niedużym trudem, przeklinając kilka razy, gdy cała jego twarz nagle zmokła od deszczu. Warknął i już trzęsąc się w zdenerwowaniu, miał wracać do łóżka, gdy nagle kolejny huk dotarł do jego uszu, tym razem również z błyskiem. Nie do końca bał się burzy, ale zdecydowanie nie było to też coś przyjemnego.
Westchnął i opadł po raz kolejny na materac, wsłuchując się przez moment w deszcz, zanim znów musiał jęknąć, bo po całym domu i zapewne całym lesie dookoła rozległy się głośne kroki i przekleństwa Harry'ego z parteru. Louis zaskomlał, podnosząc swój wzrok i wbijając go gniewnie w otwarte drzwi. Nie zaakceptował możliwości, że mógłby wstać i je zamknąć. Nie.
Warknął i zwlókł się z łóżka po kolejnych pięciu minutach wypowiadania niecenzuralnych słów, po czym tupiąc i maszerując, mógł tylko położyć dłoń na klamce, zanim kręconowłosy przeleciał obok niego i wpadł do pomieszczenia tuż obok sypialni, prędko również wychodząc z niego razem z czymś, co wyglądało jak miliard koców. Louis uniósł swoje brwi.
- Co ty...- Śpij dalej, kochanie, zaraz wrócę – powiedział tylko Harry, zanim zbiegł ponownie po schodach, niemal nie poślizgując się na jednym z koców. Nawet upuścił jeden i Louis pewnie by mu go podniósł, gdyby nie to, że Harry był już na zewnątrz.
Szatyn oglądał się za nim z czystym zdziwieniem na twarzy, nigdy nie widząc go w takim pośpiechu. Musiał przyznać, że naprawdę się zaciekawił, więc wszedł z powrotem do sypialni i wciągnął na siebie parę dresów oraz jedną z bluz Harry'ego, prędko wybiegając za drzwi. Harry nadal męczył się z kocami, więc nie odszedł za daleko, a Louis podbiegł tylko do niego i szarpnął za koszulkę.
- O co chodzi? – spytał, samemu sięgając po upuszczony przez Harry'ego koc. - Czemu tak pędzisz?
- Przez Mary – wydyszał Harry, przyspieszając kroku. – Rodzi.
Louis zamarł i zatrzymał się, gdy brunet nadal biegł w stronę stajni. I wtedy zrozumiał. Mary była jedną z krów, no oczywiście, zaczął w takim razie iść szybko za nim. Deszcz nadal spadał na jego policzki i nos, więc Louis wytarł je swoim rękawem, gdy otwierał jedne z dużych drzwi dla siebie. Spojrzał w górę na Harry'ego, który już znajdował się przy krowie – Mary – i klepał ją delikatnie po boku, szepcząc miłe słówka do jej ucha. Wyglądała, jakby naprawdę cierpiała, a jej dźwięki sprawiały, że Louisowi chciało się płakać. Usiadł na sianie, po jej drugiej stronie i patrzył na nią przez chwilę.
- Skąd wiesz, że rodzi? – spytał po chwili, gdy Harry nadal ją pieścił. – Skąd wiesz, że po prostu nie jest zraniona?
Brunet podniósł na niego wzrok, wypuszczając spomiędzy czerwonych warg cichy śmiech. Musiał je przygryzać. Musiał się denerwować, myślał Louis.
- Bo była w ciąży, jak ją znalazłem – powiedział. – Musiała uciec z jakiejś innej farmy. Znalazłem ją kilka miesięcy temu i wtedy była w ciąży, no więc.
Louis przygryzł kącik swoich ust, kładąc obie dłonie na brzuchu Mary. Zabrał je, gdy zwierzę zaczęło wydawać z siebie hałaśliwy dźwięk, lecz Harry uciszył ją. Ułożył ręce w zamian na jej grzbiecie. Pogłaskał go.
- Jak długo krowy... są w takim razie w ciąży? – zastanowił się. – Może to jeszcze nie jest właściwy czas.
- Dziewięć miesięcy. Mniej więcej tyle minęło, odkąd ją znalazłem.
Louis pozostał już potem cicho, nadal delikatnie ją pieszcząc.
Minęło około czterech godzin, zanim Mary zaczęła przeć, chociaż Harry przez cały ten czas oddychał przesadnie głęboko. Louis mimo wszystko przez sam fakt, że był obecny przy wszystkich kolejnych porodach swojej mamy, był już do tego przyzwyczajony. Ten poród wcale nie był taki inny. Louis tylko obrócił się i zaśmiał pod nosem, uznając minę Harry'ego za bezcenną.
- To chłopiec – powiedział chłopak z kręconymi włosami, gdy cielę przyszło już na świat i leżało owinięte w koce, a Louis wystawił nieśmiało głowę, podczas gdy zwierzątko leżało na jego kolanach. Najwidoczniej natychmiast połączyła ich jakaś więź, bo cielę zakwiliło cicho, gdy zostało przeniesione bliżej niego. Louis nie do końca wiedział, co tak naprawdę zrobić, więc na obecną chwilę tylko usiadł i zaczął ją głaskać.
Mary zasnęła niemal natychmiast. Sam Harry oczyszczał swoje ręce z czegoś, na co Louis nawet nie chciał patrzeć.
- Wygląda, jakby cię lubiło – powiedział kręconowłosy, śmiejąc się i siadając naprzeciwko Louisa ze skrzyżowanymi nogami.
Louis tylko mruknął, uśmiechając się delikatnie, kiedy cielę spojrzało na niego swoimi dużymi, brązowymi oczami. Szatyn przebiegł dłonią po jego łebku kolejny raz.
- Może – odezwał się cicho, zabierając rękę i krzywiąc się, gdy zwierzę zaczęło go lizać. Wytarł dłoń o siano obok, a Harry się zaśmiał.
- Może ty ją nazwiesz? – zasugerował brunet. – Nie jestem w tym najlepszy, jak zdążyłeś zauważyć.
Louis wydał z siebie nieco niemelodyjny śmiech, tym razem pozwalając się polizać. Znów mogli usłyszeć cichy odgłos wydany przez cielę.
- Jesteś w tym naprawdę okropny – zauważył, przyciągając zwierzę nieco bliżej siebie. Było ciężkie, więc Harry wyciągnął ręce i pomógł ułożyć go na kolanach Louisa w bardziej odpowiedni sposób. Szatyn pogłaskał go po grzbiecie.
Zastanowił się przez chwilę, przejeżdżając językiem po swoich cienkich wargach wiele razy. Nigdy wcześniej, w całym swoim życiu nie nadawał niczemu imienia. Z wyjątkiem jego złotej rybki, ale to ledwo zmieniło jego życie.
- ... Whiskey – wyszeptał po chwili, przejeżdżając kciukiem po pyszczku cielęcia. Whiskey trącił go.
- Whiskey? – zastanawiał się Harry. – Dlaczego Whiskey?
- A dlaczego nie? – Louis wzruszył ramionami, podnosząc wzrok na bruneta.
Harry uśmiechnął się i również uniósł swoje ramiona, prędko je opuszczając.
- Masz rację – powiedział, znów spoglądając na cielę i wyciągając dłoń, żeby pogłaskać je po głowie.
Whiskey wyglądał na zadowolonego, kiedy odchylił do tyłu głowę i wydał z siebie kolejny odgłos. Louis uśmiechnął się delikatnie, po czym zerknął na Harry'ego. Kręconowłosy przysunął się bliżej, również uśmiechając, gdy małe zwierzę polizało jego dłoń. Szatyn tak właściwie niczego nie mówił, oglądał tylko, jak rzęsy Harry'ego prawie dotykały policzków, gdy mrugał. Przełknął ślinę.
- Wiesz... – zaczął, ale Harry nadal oglądał cielę i nie przejmował się spojrzeniem na niebieskookiego chłopaka przed sobą – to nie tak, że nienawidzę cię mniej przez to.
Brunet nadal się uśmiechał, chociaż małe zmarszczki, które zawsze temu towarzyszyły, nie były już zauważalne. Nadal nie podniósł wzroku na Louisa.
- Wiem – powiedział, przytakując delikatnie. – Nie oczekiwałem, że będzie inaczej.
- W takim razie, dlaczego pozwoliłeś mi tu przyjść? – zastanawiał się Louis, a gdy oczy Harry'ego szybko się poruszyły, odwrócił wzrok tylko na sekundę sądząc, że mogą one wylądować na nim. Spojrzał na niego ponownie, gdy jego podejrzenia nie okazały się słuszne.
Harry wzruszył ramionami.
- Widziałem, jak bardzo lubisz zwierzęta, zwłaszcza za pierwszym razem, gdy pokazałem ci konie – powiedział.
- To jedyny powód? – spytał Louis.
Brunet ponownie uniósł i opuścił swoje ramiona.
- Możliwe, że chciałem też, żebyś się uśmiechnął.
Szatyn zamrugał kilka razy, siadając prosto. Zmrużył delikatnie oczy, nagle czując się niewygodnie na sianie.
- Uśmiechnął?
- Tak – powiedział Harry. – Nie uśmiechnąłeś się już później niż na lotnisku. To była pierwsza rzecz, jaką zrobiłeś na mój widok. Chciałem ją przypomnieć.
Louis uniósł na niego swój wzrok, a potem na Mary. Ciągle spała.
- Dlaczego? – warknął. – Już go widziałeś.
Harry zaśmiał się nieco sztucznie, kręcąc głową. Uśmiech pozostał na jego pulchnych wargach, a Louis tylko je oglądał, dochodząc do wniosku, że jego własne musiały być znacznie bardziej spierzchnięte.
- Najbardziej lubię, gdy się uśmiechasz. – Harry przytaknął oraz sięgnął po Whiskey, podnosząc go na rękach i kładąc obok Mary po tym, jak zabrał koce, którymi był owinięty.
Louis zarumienił się, po cichu zasłaniając twarz rękawami i przebiegając palcami przez włosy. Przez chwilę jego oczy nie były skupione na niczym konkretnym, dopóki nie zauważył bardzo interesującego wiadra obok drzwi.
- Najbardziej lubię, gdy w ogóle się nie odzywasz – warknął, a Harry się zaśmiał.
Kręconowłosy spędził w stajni większość dnia, chociaż Louis towarzyszył mu tylko dopóki jego brzuch nie zaczął krzyczeć, a chłopak nie pospieszył z powrotem do domu, żeby coś zjeść. Skończyło się na jakimś mleku i płatkach, które w zadowoleniu, że jeszcze się nie przeterminowały, znalazł z tyłu szafki. znalazł
Usiadł przy kuchennym stole, dyskretnie zawieszając swój wzrok w powietrzu, podczas gdy jadł śniadanie. Albo obiad, jak kto woli.
Harry wrócił wieczorem, kiedy niebo było skąpane w żółtej i pomarańczowej barwie, a drzewa dookoła nich rzucały cienie na kawałek ziemi, który był jego ogrodem. Był zmęczony, a przynajmniej tak powiedział, nie zjadł niczego oprócz niewielkiej porcji spaghetti, które zrobił sobie wcześniej, a Louis zszedł z kanapy, kiedy wyższy chłopak położył się na niej tylko w koszulce i bieliźnie, wtulając w swoją pościel.
- To tutaj spałeś przez ten miesiąc? – spytał Louis, a Harry podparł się na łokciu, spoglądając na niego.
Przytaknął mu tylko głową i tuż po tym wzruszył lekko ramionami.
- To mi wystarcza – oznajmił, po czym opadł z powrotem na poduszkę, która była przyciśnięta do rogu kanapy w raczej zabawny sposób.
- Dlaczego oddałeś mi swoje łóżko? – Louis zdecydował się zapytać, zamiast komentować poduszki.
- Nie mogłem pozwolić ci spać na kanapie. Ostatnią rzeczą, którą mogłem zrobić, to dać ci wygodne miejsce do spania.
- Moje własne łóżko w domu jest lepsze – oświadczył Louis.
Harry nie odpowiedział, zamknął tylko oczy i włożył dłoń pod poduszkę. Drugą ręką pociągnął za przykrycie, dopóki nie okrywało całego ciała, a Louis westchnął. Męczyło go już przypominanie Harry'emu, że ma inny dom. W ogóle wydawał się tego nie kupować.
Szatyn wstał, kiedy drugi chłopak zasnął, po czym wszedł po schodach najciszej, jak umiał i rozbierał się, dopóki jego ciała nie okrywało nic innego niż koszulka Harry'ego. Położył się kolejny raz na łóżku i ledwo zdążył ruszyć, zanim również zasnął. Zorientował się, że myślał o tym, jak wygląda Eleanor.
Kolejny dzień nadszedł szybciej, niż Louis tego chciał, a zaczął się od spoglądania na Harry'ego, który przyszedł z tacą, a na niej jogurtem i jajkami. Louis zmarszczył swoje brwi.
- Nigdy wcześniej nie przyniosłeś mi śniadania do łóżka – ogłosił, upewniając się, że całe jego ciało było odpowiednie zakryte, gdy siadał, mimo że ciągle miał na sobie szarą koszulkę.
Harry zaśmiał się łagodnie i również wczołgał na łóżko, kładąc tacę obok kolejnej.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz – powiedział zwyczajnie i podał szatynowi miskę z jogurtem i pokrojonymi owocami, ciesząc się, gdy chłopak wziął ją i wydusił z siebie ciche „dziękuję".
Niebieskooki wziął łyżkę i zaczął powoli jeść, zerkając na Harry'ego, który został i podpierając się na ręce, oglądał go z małym uśmiechem. Louis przełknął ciężko.
- Co? – spytał.
- Będzie ci przeszkadzało, jeśli zjemy śniadanie razem? – zastanowił się.
Louis patrzył na niego przez, mogłoby się wydawać lata, nawet dekady. Tak przynajmniej on to odczuł, ale Harry najwidoczniej również, bo chwilę potem uśmiechnął się oraz zaprzeczył głową, poddając.
- Chyba będzie.
Sięgnął po drugą miskę i jajka, których Louis nawet wcześniej nie zauważył, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Louis odsunął wszystkie myśli na bok, decydując, że nie będzie się tym przejmował, tylko kontynuuje swoje śniadanie. Gdy skończył, przyciągnął się delikatnie, ziewając.
Chwilę później wstał i zdjął z siebie koszulkę, zrzucając ją na podłogę – robił tak już od dłuższego czasu. Harry zawsze wszystko podnosił i prał, więc szatyn nie widział w tym dużego problemu. Może czuł w sobie trochę winy, ale nie było też najmniejszej szansy, żeby sam wszedł do jeziora.
Przygryzł wargę, kiedy przeglądał ubrania Harry'ego, wyciągając kilka i rozkładając przed sobą przy lustrze. W jednej ręce trzymał czerwoną koszulkę, a w drugiej żółtą, obie miały na sobie ten sam wzór i różniły się tylko kolorem. Szatyn wędrował wzrokiem z jednej na drugą i ostatecznie zdjął nieśmiało z wieszaka tę żółtą, przeciągając ją przez głowę. Obrócił się przed lustrem, decydując, że jakoś będzie musiała zdać egzamin. Harry powiedział, że dobrze mu w żółtym, mimo wszystko.
Nagle zatrzymał się i ściągnął koszulkę, natychmiast zakładając czerwoną. Nie założyłby tej pierwszej tylko dlatego, że Harry powiedział, iż ładnie w niej wygląda. Nie, nie sprawi mu takiej przyjemności. Nigdy.
Skończył wreszcie na czerwonej koszulce razem z parą czarnych, obcisłych jeansów i szarą beanie, gdy zmarzły mu uszy. Była już połowa października i zdecydowanie dało się to wyczuć. Coraz częściej zdarzało się, że budził się ze szronem na szybach czy trawie.
Szatyn zszedł po schodach w podskokach, mając okropnie dobry humor tego poranka. Harry zapalał kominek swoją zapalniczką akurat, gdy Louis stanął na parterze, chowając jednak przedmiot z powrotem do kieszeni, kiedy podniósł na niego wzrok.
- Hej – odezwał się, siadając na podłodze i przysuwając stopy bliżej ognia. Też było mu zimno, przynajmniej na to wyglądało, bo jego koc także był już owinięty wokół jego ramion.
Louis mruknął cicho, stojąc na ostatnim stopniu.
- Dobrze ci się spało?
- Tak myślę – odpowiedział Louis i podszedł do kanapy, siadając na jej końcu. Podciągnął kolana do klatki piersiowej. - ... a tobie?
- Niee – powiedział Harry, zwracając się w stronę ognia. Wplótł dłonie w swoje loki. – Chyba się rozkładam. Pociłem się całą noc.
Louis zamrugał i wydął delikatnie wargi, podczas gdy oglądał tył głowy bruneta. Zerknął potem i na ogień, uderzając palcami w swoje kolana i uda.
- W takim razie nie powinieneś spać w ubraniach – powiedział, odchrząkując niezręcznie.
Harry był cicho, szatyn nawet pomyślał, że umarł, ale wtedy wymamrotał coś strasznie niezrozumiałego.
- Co? – odezwał się głupio Louis.
- ... nie spałem w ubraniach – powiedział Harry, tym razem nieco wyraźniej. Poruszył dłońmi pod kocem.
Louis zarumienił się delikatnie.
- Ale byłeś ubrany, kiedy przyniosłeś mi śniadanie – zauważył.
- Cóż, ubrałem się – powiedział zwyczajnie kręconowłosy. Zaśmiał się cicho i spojrzał na Louisa. – To możliwe, wiesz?
Louis warknął i machnął dłonią, mając nadzieję, że dzięki temu brunet przestanie na niego patrzeć i tak też się stało. Niebieskooki czuł się przez chwilę głupio. Z oczywistej przyczyny. Powinien był o tym wcześniej pomyśleć.
- Och – powiedział w ramach odpowiedzi, kręcąc się.
Harry niekoniecznie to zauważył, chociaż nie żeby powinien. Jego oczy nadal wlepione były w ogień, a płomienie malowały jego bladą skórę na pomarańczowo i czerwono, gdy jego twarz wręcz się mieniła. Louis westchnął, odgarniając kilka pasm włosów z czoła. Ciepłe powietrze pochodzące od kominka ogrzało jego stopy.
Harry również pozostawał cicho, co całkiem zdziwiło Louisa, bo zdążył już zauważyć, że gdy można było coś powiedzieć, brunet zawsze to robił. Kaszlał od czasu do czasu, a raz nawet pociągnął nosem, więc Louis odsunął się od niego nieco dalej. Nie chciał być znów chory, tak jak jakiś czas temu.
- Mógłbyś zrobić mi herbatę, kochanie? – spytał nagle przez nos Harry, spoglądając na Louisa.
- Nie. – Szatyn warknął. – Sam sobie zrób jakąś cholerną herbatę i mówiłem ci już milion razy, żebyś nie nazywał mnie kochaniem.
- Ale uważam, że to do ciebie pasuje. – Harry uśmiechnął się słabo. – Proszę, zrób mi herbatę.
Louis znów na niego warknął. Zrobiłby, gdyby nie był to Harry, mówiąc zupełnie szczerze. Może stawał się przez to złym człowiekiem, bo Harry robił mu jedzenie i dawał herbatę, a nawet łóżko i dach nad głową w tym okropnym miejscu. Oprócz tego go nie zranił.
Louis zerknął w dół na swój nadgarstek i pięć ran, które nadal tam były. Stały się sine i może nawet troszkę zielone, a małe zadrapania niemal całkowicie zniknęły. Były gorsze niż Louisowi z początku się wydawało, bo zostawiały po sobie drobne, białe blizny.
Okej, prawie nigdy go nie zranił. Ale to nie było nic wielkiego w opinii Louisa. Mogło być gorzej. Mógł go uderzyć.
Louis westchnął i spojrzał kolejny raz na Harry'ego, który również patrzył na jego nadgarstek, ale szybko odwrócił głowę, gdy tylko został przyłapany. Musi mieć przynajmniej troszeczkę poczucia winy w tym swoim wysokim ciele. Szatyn nie spuszczał z niego oka, dopóki nie wstał i nie udał do kuchni, wdrapując się na blat, żeby otworzyć jedną z szafek.
- Jaki chcesz smak? – spytał.
Harry poruszył się na kanapie i rzucił okiem na Louisa, opierając usta na oparciu. Nawet delikatnie się uśmiechnął.
- Poproszę cytrynowo-miętową – odpowiedział kręconowłosy, a Louis wywrócił oczami, przekopując się przez wszystkie opakowania różnych herbat i smaków, i w końcu otwierając pudełeczko, którego szukał. Odetchnął z ulgą, gdy zauważył, że w środku były aż cztery torebeczki. Zszedł na dół i rozejrzał się za garnkiem, umieszczając go na kuchence, gdy już rzucił mu się w oczy.
- Gdzie woda? – spytał, a Harry kiwnął głową w stronę drzwi.
- W jeziorze – odpowiedział. – Ale upewnij się, że najpierw dobrze ją przegotujesz.
Louis skrzywił się.
- Masz działającą toaletę, a zlew nie? – odezwał się.
Harry wzruszył ramionami, śmiejąc się cicho i kaszląc.
- Wybacz.
Louis prychnął i wziął garnek, przechodząc obok bruneta w stronę drzwi i skomląc, gdy zanurzał go w ohydnie czystej wodzie. Wrócił do środka, cały czas ostrożnie, żeby niczego nie wylać, po czym ustawił go ponownie na kuchence. Położył na wierzchu przykrywkę i włączył gaz, przez cały czas klnąc pod nosem.
- Widzę, że dobrze ci idzie – zaśmiał się Harry, a szatyn widocznie się zdenerwował i pokazał mu środkowy palec.
- Ciesz się, że w ogóle to robię – wypluł Louis. – Powinieneś robić to sam.
- W takim razie jedzenie też możesz robić sobie sam – mruknął Harry. – No chyba, że wolisz codziennie swoją sałatkę owocową.
Louis szybko zrozumiał, w czym rzecz i zaprzeczył głową, wiedząc, że spośród wszystkich osób na całym świecie nie powinien kłócić się o taką bzdurę akurat z Harrym. Mógłby z Eleanor, ale nie było jej tu teraz, więc nieważne. Westchnął kolejny raz i oglądał, jak woda zaczęła parować i zostawiać na wewnętrznej stronie przykrywki kropelki wody.
- Gotujesz dużo w domu? – spytał wtedy Harry, zwlekając się z kanapy i podchodząc do Louisa, na szczęście nadal z kocem wokół ciała.
Louis zaprzeczył powoli głową.
- Nie, nie umiem... nie umiem zrobić niczego oprócz naleśników i tacos – wymamrotał, wiedząc, że właściwie powinien w domu robić więcej. Eleanor zawsze dla niego gotowała. Całkiem podstawowe rzeczy, jak makaron czy puree ziemniaczane, ale były dobre. Naprawdę dobre. Nie spotykał się z potrawami, które do tej pory robił Harry, takimi jak kurczakiem curry z warzywami albo zupą zrobioną z kawałka nieba. Szatyn przygryzł swoją wargę.
- Do tego też potrzeba jakichś umiejętności – powiedział Harry, opierając się biodrem o blat tuż obok Louisa. Zerknął do garnka.
Niższy chłopak zaśmiał się cicho.
- Ach, tak, przewracania naleśników i krojenia warzyw.
- Nie wszyscy potrafią to zrobić.
Louis wypuścił z siebie łagodny śmiech i zaczął znów rozglądać się po szafkach, wyciągając jeden niebieski kubek i jeden czerwony. Ten drugi dał Harry'emu i przełożył garnek z teraz już gotującą się wodą na bardziej oddalony palnik.
- Weź sobie – powiedział i podniósł przykrywkę, po czym zanurzył swój kubek, napełniając go wodą oraz wziął dla siebie torebkę herbaty. Włożył ją do środka, a następnie odwrócił się, nawet nie zauważając małego uśmiechu Harry'ego, gdy wchodził już na górę do swojej sypialni i siadał na łóżku, również lekko się uśmiechając, no bo, serio – kto by się nie uśmiechnął?
Skończył siedząc w tym samym pokoju przez resztę dnia i odkrywając piętro, gdy Harry wyszedł kolejny raz do stajni. Sam również chciał zrobić to samo, odwiedzić Mary, a zwłaszcza Whiskey, ale nie dopóki Harry też tam był – więc wylądował tutaj, w czymś, co przypominało jakiś mały magazyn i przeglądał pudła, których prawdopodobnie nie powinien był znaleźć.
Nie było tu wielu rzeczy, tylko jakieś koce i grubsze swetry, które nie zostały jeszcze wyciągnięte na zimę i kilka kolejnych książek, za pewne tych, na które Harry nie miał już miejsca na regałach.
Louis zakaszlał przez kurz wydostający się z pudła, wytarł jego resztki palcami, a potem oczyścił je o spodnie. „Zdjęcia" – tak brzmiał gruby i wymyślny, złoty napis na wierzchu, który świetnie pasował do niebieskiej okładki. Chłopak zmarszczył swoje brwi, bo, serio, to ważyło sporo, a rogi zdjęć oraz notatek wystawały spośród stron. Odwrócił się w stronę otwartych drzwi, żeby sprawdzić, czy Harry nie wychylał się zza nich, nie podsłuchiwał czy coś. Powoli otworzył je szerzej, gdy zauważył, że nic takiego nie miało miejsca.
Usiadł na jednym pudle, spoglądając na zdjęcia w środku. Nie przedstawiały tak naprawdę niczego specjalnego, tylko jakieś drzewa i gówniane kwiatki, na kilku z nich widniał nastoletni Harry, sprzed lat. Louis zaśmiał się cicho z jednego z nich, na środku widać było małe dziecko z podniesionymi rączkami, całą ubrudzoną buzią, ale ogromnym uśmiechem. Szatynowi właściwie przypominało to jego siostry, bo wszystkie były strasznymi bałaganiarami. Mimo to on oczywiście je kochał.
Przewrócił stronę. Uśmiechnął się jeszcze raz na widok pięknej kobiety w zaawansowanej ciąży, która zasłaniała swoją twarz, widocznie nie chcąc być na zdjęciu. Louis wyjął je i obrócił, starając się znaleźć datę. Jednak jedynym, co udało mu się zauważyć, była spora plama niebieskiego atramentu. Szatyn nie przejął się tym bardzo, włożył zdjęcie z powrotem i powędrował na kolejną stronę.
Ta sama kobieta, tym razem siedząca przy stole z ustami pełnymi jedzenia. Patrzyła prosto do obiektywu, jej ciemne włosy były spięte w koka na samym czubku głowy. Nadal była w ciąży. Według Louisa wyglądała pięknie. Przypominała mu też Harry'ego, prawdopodobnie była jego siostrą albo może nawet mamą.
Przełknął ślinę, przewracając czwartą stronę i nagle mając mdłości. Nie wiedział, czego oczekiwał, może kolejnego zdjęcia z dzieciństwa, ale zdecydowanie nie siebie samego. Wpatrywał się w zdjęcie, na którym widać było jego, Nialla i Josha, kolejnego przyjaciela z wczesnych lat, cała ich trójka siedziała na boisku do piłki nożnej obok szkoły i śmiała się. Louis odwrócił wzrok, gdy zatrzasnął książkę, wstał i umieścił na nowo w pudełku. Zachowywał się tak, jakby bał się, że zaraz ożyje czy coś i wyszedł po prostu, jak gdyby nic nigdy się nie stało. Drzwi zamknęły się za nim, a jego dłoń nadal ściskała klamkę, podczas gdy sam się w nią wpatrywał. Cała ta historyjka o Harrym znającym całą jego przeszłość nie była teraz aż tak dziwna, mimo to Louis przełknął ślinę na samo wyobrażenie sobie bruneta w roli prawdziwego natręta, który tylko chodzi za każdym. Nie znał całej jego historii i nie miał prawa nakładać na niego etykietek, tak jak to Harry powiedział. Ale nadal, coś takiego nie było przyjemne. Tylko że, oczywiście, co Louis mógł wiedzieć?
CZYTASZ
Alaska | Larry fanfiction | Tłumaczenie
FanfictionOpis: - Chodźmy do mojego samochodu, co? - Louis usłyszał Harry'ego, kiedy uniósł swoją głowę i spojrzał na niego. Ziemia ruszała się pod jego stopami, chociaż może tylko mu się wydawało. Podniósł swoją rękę, żeby go odepchnąć, bo, nie, to nie mo...