Louis zaskomlał cicho, kiedy robił kolejny krok na lodzie i zachwiał się, niemal natychmiast wystawiając środkowy palec w stronę Harry'ego, który stał tylko kilka metrów od niego. Śmiał się, co niższemu chłopakowi szczerze się nie podobało. Przynajmniej nie gdy śmiał się z czegoś w tym stylu – nogi Louisa zatrzęsły się, kiedy zrobił kolejny krok na śliskiej powierzchni.
- To głupie – wymamrotał, zaciskając dłonie w pięści. - Poślizgnę się.
- Cóż, w takim wypadku cię złapię. – Harry uśmiechnął się i podsunął do niego, wyciągając rękę.
Louis odepchnął ją i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej.
- Nie, nie złapiesz – wymamrotał. – Zrobię sobie krzywdę.
- Nie, dopóki będziesz ostrożny.
Louis prychnął w jego stronę i spuścił wzrok na swoje stopy i ciemnoniebieski lód, powoli przesuwając po nim jedną nogę, a potem drugą. Westchnął, a mała chmurka pary jak zawsze uniosła się do szarego nieba. Absurdalne było to, jak zimno się zrobiło. Śnieg padał non stop przez kilka ostatnich dni i trzeba było wręcz pływać przez to wszystko, więc cudem był fakt, że Harry'emu udało się go namówić, by wyszli w ten sposób na jezioro. Louis zagryzł wargę.
- Co, jeśli lód pęknie? – wymamrotał. – Co, jeśli się utopię?- Jak już mówiłem, uratuję się – mruknął Harry. – Czy kiedykolwiek wcześniej chodziłeś po zamarzniętym jeziorze?
- Oczywiście, nie jestem taki głupi – burknął Louis. – Tylko się zastanawiam.
- No dobrze, cały czas tu jestem. Co znaczy, że dziś nie umrzesz.
Nawet jeśli w głosie Harry'ego była jakaś nutka spokoju, to Louis i tak się nie przekonał. Może dlatego, że gdy robił kolejny krok, niemal znów się nie poślizgnął, a cichy krzyk wypuścił jego usta. Harry wystawił ręce, aby go złapać, jednak szatyn sam dał radę złapać równowagę, przez co po chwili stał już i warczał.
- Nic mi nie jest – wymamrotał, rozbawiając Harry'ego, który uniósł na niego swoje brwi.
- Jesteś tego pewien? – prychnął, a Louis warknął i wręcz wypalał w nim swoim wzrokiem dziury.
- Czemu w ogóle tu jesteśmy? – wymamrotał. – Proszę, powiedz, że to ma chociaż jakiś cel.
- Przykro mi, że muszę cię zawieść, kochanie. – Harry zachichotał. – Ale jest Boże Narodzenie. Mogliśmy przynajmniej porobić coś, czego nigdy wcześniej nie próbowaliśmy – wymamrotał.
- Nie robimy niczego razem – odpowiedział.
- Oczywiście, że robimy. – Kręconowłosy zaśmiał się i to byłoby tyle, potem obaj już się na siebie tylko gapili.
Louis mimo wszystko westchnął i zacisnął dłonie w pięści w swoich kieszeniach, jako próba zatrzymania ciepła albo chociaż ogrzania własnego ciała, po czym rozejrzał się przez moment. Pierzaste, jasne płatki śniegu prószyły wszędzie i Louis był zdumiony, że mimo iż właśnie był Dzień Bożego Narodzenia, to w oddali nie było słychać ani widać żadnych fajerwerków. To było nawet smutne, mówiąc szczerze. Harry w końcu mówił, że byli w środku niczego, no chyba, że kłamał. Louis oczywiście nie mógł być pewien czy mówił prawdę, czy nie – lecz od kiedy kazał mu być w stosunku do siebie szczery, jedyną rzeczą, którą mógł robić, to mu wierzyć. Louis przypuszczał, że na to zasługiwał.
- Zimno ci? – zastanawiał się Harry, przez co niższy chłopak zerknął na niego jeszcze raz i pokręcił powoli głową.
- ... nie – skłamał.
- Możesz pożyczyć moje rękawiczki.
- Nie – powiedział kolejny raz, oczywiście zamarzając na śmierć. Wydawało mu się nawet, że jego dłonie zaraz mu odpadną, a kiedy tak się nie stało, prawie się zaskoczył. Były zdrętwiałe i sine, i Harry na pewno to zauważył.
- Bzdura – powiedział i przysunął się do niego, a Louis opuścił wzrok na swoje dłonie, kiedy Harry ściągnął rękawiczki i założył na dłonie drugiego chłopaka, który przygryzał środek swojego policzka. – Masz – mruknął.
Louis poruszył lekko palcami, czując, jak powoli się ogrzewały. Rękawiczki były ogromne, szatyn rzucił okiem na blade dłonie Harry'ego i zauważył, że rzeczywiście były całkiem spore. Nigdy wcześniej nie zwracał na to specjalnej uwagi.
- Dzięki – odetchnął, raczej gderliwie. – Nadal ich nie chcę.
- Oboje wiemy, że to kłamstwo – zaśmiał się Harry, a Louis szturchnął go ramię, przez co ten nieco się zachwiał. Jednak jakimś cudem udało mu się złapać równowagę, dokładnie tak jak Louisowi. Niebieskooki znów spuścił wzrok na swoje stopy oraz niebieski lód, powoli robiąc kolejny krok. Wzdrygnął się, kiedy lekko pękł, ale Harry tylko się zaśmiał i pokręcił głową.
- Powinno być okej – mruknął. – Po prostu obejdź to dookoła, skarbie.
Louis spojrzał na niego, czując się jak pingwin, kiedy podszedł po cichu do Harry'ego, obszedł go dookoła, a potem zaczął iść w przeciwną stronę – do domu.
- Idę do środka – wymamrotał, sprawiając, że brunet się uśmiechnął i oglądał, jak płatki śniegu lądowały na włosach Louisa i jego ramionach.
- Jesteś głodny? – spytał kręconowłosy, ale Louis pokręcił głową. – Zrobiłem indyka.
Szatyn prychnął cicho.
- Indyka?
- Tak, indyka.
Niższy chłopak zatrzymał się na moment i wbił swój wzrok w Harry'ego, oglądając, jak on również powoli kierował się w stronę domu. Na jego twarzy widniał uśmiech, a loki zasłaniały mu czoło.
- W końcu potrzebujemy jakichś świątecznych potraw.
Louis wydął lekko wargi, przypuszczając, że Harry miał rację, a później idąc dalej w stronę brzegu, nawet mimo tego że lód pękał pod nim coraz głośniej. W jego opinii wyglądał wystarczająco stale, więc pewnie dlatego zamarł w bezruchu tak prędko, jak ten tylko pękł jeszcze głośniej, niż było potrzeba, a potem nie dał rady się ruszyć, jego buty i skarpetki, i spodnie, i wkrótce cało jego ciało stało się mokre od lodowatej wody, do której właśnie wpadł. Było tak pusto i cicho pod taflą lodu, że Louis nie mogąc otworzyć oczu, ledwo zorientował się, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Utonie? Może to dobrze. Nie musiałby już wtedy próbować dostać się do domu. Nie musiałby już pić też więcej herbaty Harry'ego. Mogło być tam zimno, ale Louis wiedział, że był z dala od tego wszystkiego, co przeszedł, niemal czuł się zrelaksowany. Dlatego nie spostrzegł, kiedy zemdlał przez zimno i kiedy Harry znów go wyciągnął.
Obudził się na podłodze przed kominkiem i prawie wrzasnął, kiedy zorientował się, że nie był martwy. Było mu dosyć ciepło, a gdy ściągnął z siebie koce, spostrzegł, że był pod nimi całkiem nagi. Mimo wszystko mógł ledwo ruszać dłońmi, więc możliwość naciągnięcia na siebie koców kolejny raz właściwie graniczyła z cudem. Czuł się, jakby znowu podano mu narkotyki, chociaż wiedział, że to tylko przez zimno. Oparł się kolejny raz o poduszki, które również leżały na ziemi oraz oglądał kominek i to, jak ogromne wydawały się płomienie pod tym kątem.
- Jest ci teraz zimno? – spytał Harry, a Louis obrócił swoją głowę i spojrzał na niego - siedział na kanapie z książką w dłoniach, mając na sobie tylko parę dresów. Wyglądał na nieco zmartwionego.
- Nie – wychrypiał Louis, po czym odchrząknął, a Harry'ego chyba to rozbawiło, bo za chwilę już się uśmiechał.
- To też bzdura, prawda?
Louis pokiwał tylko twierdząco głową, usiłując poruszyć palcami u stóp pod kocem. Wtedy brunet zsunął się z kanapy i usiadł obok zmarzniętego chłopaka, po prostu przytulając go do swojej piersi.
- Musisz się rozgrzać – wyszeptał, a Louis jęknął, upadając znów na poduszkę. – Tylko ten jeden raz.
Gdy szatyn poczuł ciepło ciała zielonookiego, niemal natychmiast i znacznie się uspokoił, chociaż jednocześnie czuł się zmęczony, spragniony i głodny, a kłócenie się nie było czymś, na co miał ochotę. Więc została mu tak naprawdę tylko jedna rzecz, którą mógł zrobić.
- Okej.
Obaj zostali dokładnie w tym samym miejscu, Louis był zbyt zmęczony, by się odsunąć. Harry po chwili zasnął, więc to nie tak, że szatyn oczekiwał, by on też wrócił na swoje miejsce. Kilka razy nawet go wołał, ale on tylko się wiercił i przyciągał Louisa jeszcze bliżej siebie, więc jeśli tak to miało wyglądać, to szatyn chyba nie chciał dalej próbować go budzić. Wkrótce sam zasnął i jak na złość, Harry akurat otworzył swoje oczy, zerkając na niższego chłopaka, który dosłownie spał w jego ramionach. Możliwe, że nawet delikatnie się uśmiechnął oraz ostrożnie wsunął dłoń pod jego koc, kładąc delikatną dłoń na jego piersi, by sprawdzić, czy aby na pewno było mu już ciepło. Było, więc wstał i podniósł Louisa, jednocześnie uważając, by koc nie zsunął się z jego ciała.
Ułożył go na łóżku najciszej i najdelikatniej jak potrafił – jak zawsze, a potem odgarnął kilka pasm włosów z jego czoła. Louis wymamrotał coś, czego Harry niestety nie zrozumiał - w zamian tylko się wyprostował, zaczynając wychodzić z pokoju. Odwrócił głowę jeszcze tylko raz, akurat, gdy Louis przewracał się na drugi bok i plątał w pościeli jeszcze bardziej.Kręconowłosy chciał zostać, ale nie mógł, więc po prostu zostawił go samego.
W środku nocy Louisa obudziło głośne pukanie w okno. Jęknął, bo nienawidził być budzony przez kogoś, kto mu przeszkadzał. Zawsze go to wkurzało. Udawał nawet przez jakieś dobre pięć minut, że nadal śpi, ale wtedy pukanie stało się jeszcze głośniejsze, więc ostatecznie obrócił się i zerknął gniewnie na okno, które nie było tak świetnie widoczne w ciemnym pokoju. Jednak jego oczy prędko się przyzwyczaiły i dały mu możliwość rozpoznania Harry'ego, który siedział na zewnątrz. Louis warknął i również usiadł. Kręconowłosy uśmiechnął się promiennie i zaprosił go do siebie machnięciem ręki, chociaż Louis pokręcił tylko głową.
- Jest zimno – ruszał wyraźnie ustami, a Harry zaśmiał się łagodnie, zaprzeczając.
Wskazał na szafę, przez co Louis zaklął i pokazał mu ręką, by się odsunął, zanim sam doczołgał się do szafy. Wyciągnął z niej tylko sweter i spodnie od dresu, a także parę skarpetek – oczywiście. Po tym dotarł już do okna i otworzył je, spoglądając gniewnie na Harry'ego.
- Czego chcesz? – wyrzucił z siebie. – Spałem.
Harry, który siedział po drugiej stronie okna, pochylił się do przodu i cały czas nie przestawał uśmiechać. Louis właściwie utrzymywał na nim swój wzrok, dopóki kręconowłosy nie przytaknął bez powodu, potem obrócił się i poczuł, jak jego szczęka natychmiast opada. Zielony i ciemnoróżowy kolor pokrywał niebo dużymi smugami, a gładkie, czarne niebo kontrastowało z zorzą polarną tak pięknie, że Louis ledwo mógł w to uwierzyć. Musiał przetrzeć swoje oczy, kiedy poczuł lekkie uderzenie w ramię i odwrócił się znów do Harry'ego. Już się nie uśmiechał, za to wyciągnął do niego dłoń, sprawiając, że szatyn uniósł swoje brwi.
- Z dachu lepiej widać – powiedział i Louis szybko się podekscytował, chociaż oczywiście nie dał po sobie tego poznać, mruknął tylko na siłę i pozwolił brunetowi złapać go za rękę.
- Na dachu jest śnieg – powiedział, ale Harry wzruszył ramionami.
- No i? Mam koc.
Louisowi zabrakło argumentów szybciej, niż wydawało mu się to prawdopodobne. Ale tak naprawdę niezbyt się tym przejmował, bo był już w połowie drogi przez okno i zachwiał się lekko na dachu, czując zaciskającą się dłoń Harry'ego na jego własnej. Normalnie nie pozwoliłby mu sobie w ten sposób pomagać, ale tym razem wolał już zrobić to w ten sposób niż wylądować później w śniegu. Poczuł dreszcze przebiegające po jego ciele, kiedy zaczął wspinać się po drabinie przed Harrym, mrugając kilkakrotnie, gdy zauważył rozłożony na śnieżnym dachu koc w szkocką kratę. Na śniegu, który teraz mienił się na wiele kolorów, z każdej strony znajdowało się mnóstwo śladów.
- Usiądź – powiedział Harry, a Louis zerknął na niego, sprawiając, że drugi chłopak uniósł jeszcze brwi. – No chodź.
- Zamarznę – wyszeptał, przez co Harry westchnął. – A ty nie. Masz na sobie cholernie grubą kurtkę.
- Mogę ci ją oddać. Tylko usiądź, proszę.
Louis zdecydował, że nie była to taka zła umowa, więc powoli i ostrożnie podszedł do odpowiedniego miejsca, siadając tam i obrażając się tylko troszeczkę. Oglądał, jak Harry zrobił to samo, przeszukał kieszenie swojej kurtki, a potem zdjął ją z siebie i podał szatynowi. Niższy chłopak wziął ją i owinął wokół ramion, dłonie chowając między uda. Harry przyciągnął nogi do klatki piersiowej, a ramiona skrzyżował na własnych kolanach, spoglądając jednocześnie na wybuchy kolorów, dokładnie jak Louis. Niższy chłopak nie widział do końca potrzeby w zaczynaniu rozmowy. Chciał oglądać i wydawało mu się to całkiem ekscytujące, bo nigdy wcześniej nie widział niczego podobnego.
- Nigdy wcześniej tego nie widziałeś, prawda? – spytał cicho Harry po, mogłoby się wydawać, godzinach, a Louis obrócił się w jego stronę, zanim pokręcił głową.
- Nie, nigdy – odpowiedział. – Nie jest... wystarczająco zimno w Anglii.
Harry mruknął.
- Obawiam się, że kiedy tu jestem, też często się to nie dzieje. Nie wiedziałem, że stanie się akurat dzisiaj.
- Nadal jest Boże Narodzenie? – zastanawiał się Louis, a Harry tylko przytaknął głową. – Która w takim razie jest godzina?
- Wpół do dwunastej. – Harry uśmiechnął się i oparł na rękach, pozwalając Louisowi zauważyć niewielki dreszcz przebiegający wzdłuż jego kręgosłupa.
Czuł się trochę źle przez to, że zabrał jego kurtkę, mówiąc szczerze. Ale nie zamierzał mu jej oddawać. Na niego samego była za duża, a ciepło pochodzące od ciała Harry'ego zdążyło ją już ogrzać. Louis uśmiechnął się lekko i naciągnął mocniej kurtkę. Była właściwie naprawdę ciepła. Miła.
- Wesołych świąt, Harry – wyszeptał tak cicho, jak mógł, rumieniąc się delikatnie, gdy brunet obrócił głowę, by na niego spojrzeć.
Uśmiechnął się promiennie.
- ... wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Louis.
Szatyn wiedział naprawdę dobrze, że sam prosił Harry'ego, by zaczął mówić na niego po imieniu w święta. Nie chciał nawet pytać o to, skąd wiedział, że dziś miał urodziny. Uznał, że nie będzie o tym myślał, skoro tak bardzo się zaskoczył.
- Nazwałeś mnie po imieniu – odetchnął.
- No tak. – Harry zaśmiał się i przebiegł dłonią przez loki. Potem kolejny raz zerknął na Louisa. - ... nie tego chciałeś?
- ... chciałem – wymamrotał Louis, niemal mdlejąc z ulgi, gdy zrozumiał, że Harry nie mógł zauważyć jego jasnoczerwonych i różowych policzków.
Kręconowłosy uniósł kąciki swoich ust i skrzyżował ramiona kolejny raz, a szatyn tylko zwrócił uwagę na to, jak zacisnął palce na własnym bicepsie.
- Nie zrobiłem ci w końcu tej cholernej sałatki owocowej – wymamrotał po minucie.
Harry zaśmiał się głośno.
- Może zrobisz mi ją innym razem? – zachichotał. – Nie do końca mam teraz ochotę jeść jakąś sałatkę.
- Zgoda – powiedział Louis, a Harry znów się uśmiechnął, wracając wzrokiem na niebo. Tak samo jak Louis.
Różowy i zielony zamienił się na żółty i pomarańczowy, i czerwony, przez co oddech Louisa ugrzęzł mu w gardle, jego usta były delikatnie rozwarte, a oczy szeroko otwarte. W jego opinii to, jak zachowywała się natura, było niesamowite. Zanim się tu nie znalazł, nigdy tak naprawdę nie zwracał uwagi na to, jak liście spadały z drzew jesienią, jak słońce odbijało się od tafli wody latem i jak pięknie wyglądał prószący zimą śnieg. Był tak zaślepiony londyńskimi światłami na ulicach i świątecznymi dekoracjami, że nigdy tego nie dostrzegł. Było to nawet trochę przykre, że tracił coś tak ślicznego. Nie przeszkadzałoby mu, gdyby miał szansę oglądać tego więcej. Na pewno robiłby zdjęcia, gdyby miał przy sobie aparat. Chociaż Harry wziął telefon. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo już wiele miesięcy go nigdzie nie widział. Był trochę zazdrosny, że Harry oglądał to tak często.
- Harry – odezwał się wtedy, sprawiając, że zielonooki odwrócił się do niego. – Proszę, powiedz mi, dlaczego tu jesteś.
Harry spojrzał na niego, a Louis przyłapał się na tym, że nie chciał odwracać własnego wzroku, zacisnął tylko palce na rąbku swojej koszulki. Obwiniał zorzę polarną za to, że jego oczy wyglądały na tak niesamowicie zielone tej nocy. Nie wspomniałby o niczym innym.
- Urodziłem się w Cheshire – powiedział, a Louis przełknął ślinę, niemal tego żałując. A może jednak nie chciał się dowiadywać. – Jestem drugim dzieckiem w rodzinie, tuż po mojej siostrze, Gemmie.
Louis przytaknął, ale zdecydował, że niczego nie powie.
- Moja mama ma na imię Anne, a tato to Des i poznali się w szkole artystycznej. Sam nigdy nie byłem żadnym malarzem, ale kiedy byłem mały, traktowałem się za współczesnego Picasso – kontynuował Harry z lekkim uśmiechem, przykładając usta do przedramion, gdy podparł je znów o kolana. – Przeprowadziliśmy się do Londynu, jak miałem siedem lat po tym, jak mój tato dostał tam pracę i zacząłem szkołę niemal natychmiast. Miałem niewielką grupkę przyjaciół, swoje zauroczenia, rozstania i powiedziałbym, że wiodłem całkiem szczęśliwe życie.
- W takim razie, dlaczego się przeprowadziłeś? – spytał łagodnie Louis. – Skoro tak dobrze ci się żyło w Londynie...
- Mój ojciec umarł. – Harry odetchnął.
Louis skłamałby, gdyby powiedział, że nie zauważył, jak wyższy chłopak spiął się, a jego palce stały się nagle nienaturalnie sztywne.
- I moja mama obwiniła za wszystko mnie.
- Dlaczego? – szepnął Louis. Nie podobało mu się, dokąd to zmierzało.
- Nie wiem. – Harry zaśmiał się niepewnie i usiłował delikatnie uśmiechnąć, a Louis od razu zauważył, jak jego oczy się zaszkliły. Brunet znowu odwrócił wzrok, spoglądając na stajnię obok niego. Przez wiele sekund był cicho, a potem westchnął.
- Nie zrobiłeś nic, prawda?
- Oczywiście, że nie – wymamrotał Harry. – Przestań o mnie tak myśleć.
- Przepraszam – powiedział Louis, podnosząc kołnierzyk swojej kurtki.
Harry pokręcił głową.
- On... zginął w wypadku samochodowym, kiedy się spieszył. Mama wpadła w depresję, a Gemma musiała się przeprowadzić do swojego chłopaka, bo już sobie z nią nie radziła. Zostawiła mnie tam, ale nie mam jej tego za złe. Weszła w ten cały biznes hostess zaledwie kilka miesięcy potem i zadzwoniłem do niej, kiedy mama naprawdę się na mnie wkurzyła i wyrzuciła mnie z domu, a ona kupiła mi bilet i pozwoliła zostać w mieszkaniu należącym do niej i jej chłopaka. Podejmowałem się wielu małych prac, żeby kupić sobie bilet tutaj, jak najdalej od mojej mamy, jak mogłem. Znalazłem ten dom i zdecydowałem się tu zostać. Nie za bardzo chcę wracać.
- Nie czułeś się samotnie? – zastanawiał się po cichu Louis.
- Czułem – potwierdził Harry i spojrzał znów na szatyna, ukazując mu tak smutny uśmiech, że sprawił, iż sam Louis zaczął się łamać. Przypomniał sobie, jak często narzekał, gdy nie dostawał tej gry komputerowej, którą chciał albo jak denerwował się, kiedy nie jadł jednak pizzy na kolację i teraz miał przez to wyrzuty sumienia. Harry nie zasługiwał na cokolwiek, co go spotkało. Na cokolwiek. – Dlatego tutaj jesteś.
Louis odwrócił wzrok, kiedy poczuł, jak po jego policzku spłynęła pojedyncza łza, jednak od razu wytarł ją, trzęsąc się delikatnie pod kurtką Harry'ego. Został porwany tylko dlatego, że Harry nie chciał być sam. Znów nie czuł się dobrze. Był też smutny, smutny, ponieważ ktoś taki jak Harry został wyrzucony przez własną matkę.
- Nie zasługujesz na to, Harry – powiedział i kolejny raz odwrócił się do niego przodem, oglądając, jak ten wycierał swoje własne policzki. Również nie wyglądał za dobrze, a Louis zanotował sobie i zdecydował, że od tej pory – będzie sympatyczny. Tak sympatyczny, że Harry będzie w stanie o tym wszystkim zapomnieć, chociażby na sekundę. Czuł się źle, że tak się zachowywał, że przez niego tak to wyszło, ale może... Może mógłby wrócić do domu, gdyby był wystarczająco miły.
- Dlaczego nie? – wymamrotał Harry, spoglądając na Louisa. – Dlaczego na to nie zasługuję?
- Ponieważ jesteś miły – powiedział zgodnie z prawdą Louis. – Ani razu mnie nie zraniłeś.
- Ale zraniłem inne osoby.
- To nie ma znaczenia, Harry. – Louis westchnął. – Każdy rani innych w pewnym momencie swojego życia.
Harry również westchnął i Louis zastanawiał się, czy sprawił może, że poczuł się lepiej, ale wtedy kręconowłosy spojrzał na niego z tak samo smutnym wyrazem twarzy, jak wcześniej, więc szybko odrzucił tę myśl.
- Dlaczego to zrobiła, Louis? – wyszeptał Harry, a jego mokre policzki zmieniały kolor w świetle pochodzącym od nieba. – Dlaczego tak mnie wyrzuciła?
- Nie wiem – odszeptał Louis. – Ale cię kocha, Harry. Jesteś jej synem. Nie można nienawidzić własnego syna. Zasługujesz na każdy kawałeczek miłości, który otrzymujesz.
Harry nie przestawał obserwować niebieskookiego, a ten uśmiechnął się delikatnie, wiedząc, że to nie był ten wesoły sposób na unoszenie kącików swoich ust. Miał tylko nadzieję, że nie był smutniejszy niż ten Harry'ego, bo to była ostatnia rzecz, której potrzebowali.
- Ludzie tacy jak ja nie zasługują na bycie kochanym – powiedział Harry, niemal łamiąc tym serce Louisa, który wiedział, że właśnie przez to jedno zdanie stał się bezradny. Zgubił się w Harrym, w tym jego śmiesznym jabłkowym zapachu i tym, jak wykręcał swój język, gdy jadł, jak marszczył brwi, kiedy ujeżdżał konia i jak mrużył oczy, gdy się uśmiechał. Jego dużych dłoniach i długich na kilometry nogach i tym, jak go traktował, jak dawał mu każdego dnia jedzenie i jaki był dla niego miły, nawet mimo tego, że Louis traktował go jak gówno przez te ostatnie cztery miesiące.
Byli cicho, gwiazdy i księżyc, i zorza polarna rzucały piękne płótno kolorów na wąskie rysy twarzy Harry'ego. Louis oglądał go, zaciskając i zakręcając w palcach kurtkę tak lekko, jak jeszcze nigdy. To nie powinno się wydarzyć. Powinien go nienawidzić i przeklinać go, i powinien uciec, tak samo, jak mógł go uderzyć albo kopnąć – ale nie potrafił. Teraz już nie potrafił, po odnalezieniu przyczyny jego zachowania i tego, jak po prostu chciał kogoś obok siebie, Louis zorientował się, że jego usta były delikatnie rozchylone, a sam przysunął się troszeczkę bliżej, podczas gdy Harry pozostał w niezmiennej pozycji. Jego ciepły oddech owiał szyję i podbródek Louisa, gdy sam go obserwował.
- Pocałuj mnie – wyszeptał Louis, a Harry spełnił jego prośbę.
CZYTASZ
Alaska | Larry fanfiction | Tłumaczenie
FanfictionOpis: - Chodźmy do mojego samochodu, co? - Louis usłyszał Harry'ego, kiedy uniósł swoją głowę i spojrzał na niego. Ziemia ruszała się pod jego stopami, chociaż może tylko mu się wydawało. Podniósł swoją rękę, żeby go odepchnąć, bo, nie, to nie mo...