Rozdział 17

5.1K 460 55
                                    

Żeby całkiem dojść do siebie, Louis potrzebował kolejne półtora tygodnia, podczas którego przy ubieraniu się nadal cicho skomlał i drgał. Skończyło się na tym, że chodził w tej samej parze dresów przez pięć dni, jak i w jednakowej koszulce i cały czas zostawał na górze, bo nie chciał, żeby Harry zobaczył go w takim stanie, zranionego. Zszedł na dół jedynie wtedy, kiedy zamierzał się wykąpać i siedział w łazience, aż jego skóra całkiem się nie pomarszczyła, po czym złapał za największy ręcznik, jaki mógł znaleźć, a potem owinął go wokół siebie i poszedł na górę najszybciej, jak umiał, żeby Harry tylko go nie zauważył. Dlatego Harry zdziwił się, kiedy kolejny raz zobaczył go w domku na drzewie, jego włosy były niemal całkiem ubrudzone farbą, ręce za to konkretniej różowym, jasnym zielonym i żółtym. Zamrugał kilkakrotnie, gdy nieco obrażony Louis podszedł do niego na kolanach, a potem usiadł w środku. Uśmiechnął się delikatnie.

- Cześć, kochanie – powiedział. Stał się trochę milszy od ostatniego wypadku. Z początku Louisowi nie wydawało się, żeby było to możliwe, ale najwidoczniej się mylił.

- Cześć – odpowiedział Louis, po czym rozejrzał się dookoła, a zwłaszcza na górę, na niebieski sufit, który nadal pachniał świeżą farbą. Później okazało się, że ściany pokryte są ciemnym zielonym, nie licząc ich górnych części, bo one też były granatowe. Zdawało się, że Harry malował teraz podłogę. – Co robisz?


- Maluję. – Brunet uśmiechnął się i kiwnął w jego stronę głową, a Louis znów przeszedł kawałek na kolanach i usiadł metr obok niego. Nadal był trochę wstrząśnięty, dlatego nieustannie starał się pozostawać z dala od niego – nawet jeśli był to tylko metr. Zaczynał mieć koszmary po tym, jak wiadoma sytuacja miała miejsce i nie chciał, żeby znów do niego wróciły, skoro już raz udało mu się ich pozbyć.

- No, a co malujesz? – zastanawiał się Louis.

- To miejsce – mruknął Harry. – Las i niebo, tak jak powinno być. Minęło trochę, odkąd ostatni raz widziałem je gwieździste.

Louis przełknął powoli ślinę, po czym uniósł wzrok na granatowy sufit. Więc o to chodziło. Niebo.

- Ale nie ma tu żadnych gwiazd – upierał się.

- Jeszcze nie. – Harry posłał mu uśmiech, a potem sięgnął przez drugiego chłopaka po drobniejszy pędzel i tubkę farby z podłogi. – Może ty je zrobisz?

Louis przygryzł wargę i wystawił dłoń, łapiąc po chwili za dwa niewielkie przedmioty z cichym westchnieniem.

- To nie za dużo roboty? – spytał.

- Mogę dokończyć, jeśli ty się zmęczysz – mruknął. – Co ty na to?

Louis westchnął, czując, że nie miał nawet wyboru. Dlatego przytaknął i nawet wzruszył lekko ramionami, wstając z jękiem.

- Chyba może być – zdecydował i rozejrzał się dookoła, starając znaleźć coś, na czym mógł umieścić farbę. Zamrugał, kiedy znalazł ubrudzony już farbą kawałek papieru, przypuszczając, że to ten, którego używał Harry. Wiedząc, że brunetowi nie będzie to przeszkadzało, wycisnął trochę swojej farby na resztki białego, po czym zanurzył w niej pędzel i rzucił okiem na cały sufit. Właściwie sam również nie widział już gwieździstego nieba od dłuższego czasu. Ostatnim razem, kiedy Harry go pocałował, jeśli dobrze pamiętał. Szczerze mówiąc, nie zwracał na to tak bardzo uwagi. Przygryzł wargę i przełknął ślinę, kiedy zrobił małą kropkę tuż nad sobą, a potem siedem więcej. Wydawało mu się, że zajmie mu to wieczność, więc odetchnął, spoglądając w dół na Harry'ego, który go obserwował. Zmarszczył brwi.

- Co? – zastanowił się, a Harry posłał mu uśmiech, opierając podbródek na dłoni.

- Nic – mruknął i przechylił delikatnie głowę.

Louis wywrócił oczami.

- Jasne – powiedział, wywołując u Harry'ego śmiech.

- Okej, okej, rozumiem. Ale mimo wszystko, nie mam konkretnego powodu.

Louis wywrócił oczami jeszcze raz i pokręcił głową, wracając do malowania gwiazd na suficie. Wiedział, że Harry cały czas na niego patrzył, ale starał się to zignorować. Jednak nie mógł się powstrzymać i kilka razy też zwrócił na niego swój własny wzrok.

- Przestań na mnie patrzeć – wymamrotał.

- Hm, niee. Nie za bardzo chcę.

Louis westchnął.

- Czy kiedykolwiek przestaniesz ze mną flirtować?

Harry podniósł się i zaprzeczył głową, podchodząc do kilku kolejnych słoiczków na podłodze, wszystkich wypełnionych żółtą i fioletową farbą, których Louis wcześniej nie zauważył. Szatyn zerknął na samochody i kwiatki, które wyszły spod jego pędzla w rogu. Z pewnej przyczyny Harry ich nie zamalował. Wyglądały dziwnie, kiedy reszta domku pokryta była tak całkiem innymi kolorami.

- Nigdy. – Harry uśmiechnął się, a Louis podniósł na niego wzrok, kiedy nagle znów dzielił ich od siebie zaledwie metr.

Przełknął ślinę, odwracając nerwowo wzrok. Nadal nie lubił, kiedy podchodził tak blisko niego, a wcześniej go o tym nie uprzedzał. Bardzo łatwo można było go przestraszyć, a wiedza, że Harry może się pojawić w każdym miejscu znikąd, wcale nie pomagała.

- To na nic – wyszeptał wtedy Louis i odwrócił się do sufitu, tworząc kolejnych kilka kropek. – To marnowanie czasu.

- Więc chcesz mi powiedzieć, że nie odniosłem żadnego sukcesu? – zastanawiał się dumnie Harry. – W takim razie, dlaczego kazałeś mi się pocałować?

Louis zaczerwienił się i zwyczajnie pragnął zapaść pod ziemię, a potem nigdy spod niej nie wydostać.

- Możesz po prostu odpuścić? – wymamrotał i zaciągnął na swoją dłoń rękaw kurtki, chowając się za nią nieznacznie. Nie było to coś, co zdarzało mu się często, ale skoro Harry naprawdę często sprawiał, że Louis robił rzeczy, o których wcześniej nawet by nie pomyślał, nie podawał już tego w wątpliwość.

- A dlaczego miałbym to zrobić? – Harry uśmiechnął się. – To był miły pocałunek.

- Ta, cóż, ja do niego nic od siebie nie dodałem, więc nie mów, że to ze względu na mnie – wymamrotał.

Harry zaśmiał się.

- Cóż, nadal był miły – odparł z uśmiechem, a Louis westchnął, gdy kręconowłosy podniósł swoją głowę i złożył na jego policzku pocałunek.

Louis znów się odwrócił.

- Nie, nie był – skłamał szatyn.

- Myślę, że masz taką samą opinię jak ja – wyszeptał wprost do jego ucha Harry, a potem zaśmiał się krótko, oglądając, jak Louis zaprzecza głową.

- Zamknij się już i maluj – wymamrotał i odepchnął delikatnie klatkę piersiową Harry'ego, zwlekając z zabraniem swojej ręki o sekundę za długo.

Louis jęknął cicho, zaciskając dłoń na krawędziach wanny i zanurzając swoje biedne, posiniaczone ciało w gorącej wodzie tak wolno, jak się tylko dało. Nadal był tak niezwykle obolały, nawet już go to nie śmieszyło i cały czas decydował się nie patrzeć na swoje ciało w żaden sposób. Wystarczyło, że niekontrolowanie rzucały mu się w oczy jego błękitno-fioletowe uda i biodro, i nawet żółte oraz nieco zaróżowione ramię. Nienawidził ich. Wiedział, że powinien nienawidzić Harry'ego, ale po prostu nie mógł. Nie był w stanie. Wydawało mu się, że teraz był w jakiś sposób miły – nie kiedy go uderzył, ale kiedy tak naprawdę się nim opiekował. Zdarzyło się więcej niż dwa razy, że po nim posprzątał i dla niego ugotował, brał wodę z jeziora czy trochę śniegu i ją zagotowywał, żeby nie musiał śmierdzieć czy dosłownie tarzać się po śniegu. Louis był raczej pewny, że nikt w Anglii nie robiłby dla niego takich rzeczy. Ale jednocześnie miał wątpliwości, czy tyle samo byłby w stanie zrobić sam – dla kogoś.

Westchnął łagodnie, kiedy był już zanurzony w gorącej wodzie i oparł się o wannę, odchylając głowę. Zerknął na sufit i na farbę, która nadal odpryskiwała. Ani jemu, ani Harry'emu nie spieszyło się do jej naprawy. Opuścił powieki, powoli przesuwając opuszkami palców po swoich siniakach, drżąc nieco z bólu i oddychając płytko. Chciał na nie spojrzeć, ale miał pewne obawy. Bał się zobaczyć to, co Harry naprawdę był w stanie mu zrobić. Bił się już kilka razy wcześniej, ale nigdy nie był tak zraniony. Przez sekundę wydawało mu się, że to był właśnie powód, dla którego mu wybaczył, że nie chciał się już na niego złościć, nie chciał go uderzyć ani prowokować do tego, żeby to on denerwował się na niego. Nie chciał wspominać, że mógł mieć też inny powód.

Louis zasnął i obudził się jakąś godzinę później przez głośne pukanie w drzwi, zaczął szperać za ręcznikiem, niemal wypadając z wanny podczas całego procesu. Okrył się nim i odchrząknął, czując, że jego policzki stały się różowe, nawet zanim drzwi zdążyły się otworzyć.

- Proszę – wychrypiał i potrząsnął głową, chwilę potem jeszcze raz odchrząkając. Oblizał usta, kiedy drzwi się otworzyły, a Harry wystawił zza nich głowę i rozejrzał się dookoła, jakby w obawie, że mógłby być tu ktoś jeszcze.

- Cześć – powiedział i uśmiechnął się delikatnie. – Idę do stajni. Będę tam, w razie, gdybyś czegokolwiek potrzebował, w porządku?

Louis przełknął ślinę i przytaknął jednokrotnie, powoli i niepewnie zanurzając się w wodzie jeszcze raz. Teraz była już trochę chłodna.

- Uhm, Harry – zaczął i schował się trochę za ręcznikiem, mrugając w jego stronę.

- Tak?

- Mogę cię o coś spytać, a ty obiecasz, że odpowiedz szczerze?

Harry zamrugał, a Louis cały czas go obserwował, nie umknęło jego uwadze to, jak oparł się ramieniem o próg czy to, jak jego tatuaże poruszyły się nieznacznie na jego skórze.

- Oczywiście – odpowiedział.

Louis nie oczekiwał innej odpowiedzi.

- Dlaczego mnie uderzyłeś? – zapytał. – Chcę pełnej odpowiedzi.

Harry westchnął.

- Nie chcę o tym rozmawiać, skarbie.

- Obiecałeś – wymamrotał Louis.

- Nie, obiecałem, że odpowiem na twoje pytanie szczerze, a odpowiedź jest taka, że nie chcę o tym rozmawiać.

Louis warknął i puścił ręcznik, chowając się po prostu w wannie. Nie czuł się najlepiej przez takie złośliwe wpatrywanie się Harry'ego, ale w tym momencie było to po prostu coś, co chciał roić.

- Harry – powiedział surowo – powiedz mi. Nie zasługuję na to, żeby wiedzieć?

- To nie znaczy, że ci powiem. – Uśmiechnął się, wzruszając smutno ramionami. Jego dłoń powędrowała do loków, które powoli przeczesał, patrząc na Louisa w taki sposób, w jaki jeszcze nigdy mu się nie zdarzyło. Szatyn nie mógł go odczytać.

Westchnął.

- Proszę, Harry?

Harry zaprzeczył tylko głową.

- Przykro mi, kochanie.

Louis przeklął i zacisnął oczy, skomląc całkiem głośno, kiedy przez przypadek uderzył się w miejsce, w którym widniały siniaki. Oparł czoło o krawędź wanny i nabrał powietrza, kuląc się w chłodnej wodzie oraz starając pozbyć bólu. Podniósł tylko wzrok, kiedy usłyszał niegłośne kroki coraz bliżej i bliżej siebie, a wkrótce spora dłoń wylądowała na jego głowie, unosząc ją. Louis zmarszczył delikatnie brwi, a Harry tylko posłał mu uśmiech i przejechał kciukiem po jego obolałych wargach. Szatyn zadrżał lekko. Harry również zmarszczył brwi.

- Tak bardzo boli? – zastanowił się cicho, a Louis podniósł na niego swój wzrok, przytakując powoli.

- Tak – odetchnął.

Harry westchnął.

- Przepraszam – powiedział i sięgnął po dłoń Louisa, sprawiając, że ten poczuł dreszcze nawet przez tak delikatny dotyk na swojej skórze. – Przysięgam, że nie chciałem cię skrzywdzić.

- Ludzie potrafią przysięgać wiele rzeczy – wymamrotał, odwracając wzrok. Nie odsunął od siebie dłoni Harry'ego.

- Może. – Harry wzruszył ramionami. – Ale tobie należy się tylko prawda.

Louis westchnął i wywrócił oczami, spoglądając przez okno, które było po jego prawej stronie. Wyglądało na to, że znów będzie padał śnieg. Niebo było delikatnie fioletowe i nawet trochę niebieskie. Właściwie był szczęśliwy, że był w domu, nawet jeśli woda była trochę zimna. Gdyby spytało się go kilka miesięcy wcześniej, powiedziałby, że wolałby już umrzeć niż tutaj zostać – ale teraz uświadomił już sobie, jak bardzo był głupi. Od kiedy Harry nie był już taki złośliwy, jego wizyta tutaj nie była niebezpieczna. Dostawał jedzenie i łóżko, i to mu wystarczało. Nie był przyzwyczajony do niczego ponadto.

- I ja mam w to uwierzyć? – wymamrotał i skrzyżował ramiona na klatce piersiowej, przykładając usta do przedramienia. Nie patrzył, ale jeśli dobrze znał Harry'ego, to właśnie marszczył brwi.

- A wydaje ci się, że nie zasługujesz? – zapytał, szturchając podbródek Louisa i sprawiając, że w końcu na niego spojrzał.

Szatyn zamrugał i uniósł delikatnie brwi. Również westchnął, wydychając powietrze w nadgarstek Harry'ego. Poczuł, jak palce bruneta zatrzęsły się nieznacznie na jego podbródku – dreszcz.

- Nie zawsze. – Louis westchnął, wycierając policzkiem kilka kropel wody z ramienia i uwalniając się od Harry'ego. Palce bruneta oddawały ciepło kawałkowi jego podbródka, który trzymał, ale teraz natychmiast owiał go chłód. Nie spodobało mu się.

- Kiedy wydaje ci się, że nie? – spytał Harry, przebiegając dłonią przez włosy i przygryzł sam kącik ust, kiedy podniósł wzrok na Louisa oraz pochylił się nieznacznie do przodu. Louis pokręcił w jego stronę głową, przez co zielonooki odsunął się z powrotem i rzucił ciche: - Wybacz.

Louis zastanowił się chwilę.

- Kiedy ja sam kłamię – odpowiedział, znowu wbijając wzrok w sufit. – No bo dlaczego ludzie mają być wobec mnie szczery, skoro ja kłamię bez przerwy?

- Często kłamiesz? – spytał Harry.

- Chciałbym powiedzieć, że nie. – Louis zaśmiał się i wzruszył ramionami. – To zły nawyk, tak mi się wydaje.

- Czy kiedykolwiek okłamałeś mnie?

Louis spojrzał wtedy na Harry'ego, a potem znów odwrócił wzrok, zaciskając delikatnie palce na ręczniku. Szczerze mówiąc, to sam tego nie wiedział. Nie mógł przypomnieć sobie czegoś konkretnego.

- Nie – powiedział cicho.

Harry zaśmiał się łagodnie, nieco mrużąc oczy. Znowu przejechał delikatnie kciukiem po wąskich wargach Louisa. Szaty zacisnął je, przełykając nerwowo ślinę.

- Właśnie skłamałeś – zachichotał.

Louis zamrugał.

- Co?

- Naprawdę ci się wydaje, że możesz przetrwać całe sześć miesięcy bez ani jednego kłamstwa?

Louis odchylił się lekko.

- Minęło zaledwie pięć.

Harry uśmiechnął się.

- To ma jakieś znaczenie?

Louis oblizał usta, kiedy tym razem poczuł kciuk Harry'ego na swoim podbródku i podniósł na niego wzrok, jakby w oczekiwaniu, że zrobi coś jeszcze. Zamrugał powoli i przechylił lekko głowę w bok. Nadal się uśmiechając, kręconowłosy usiadł wygodniej na podłodze, krzyżując pod sobą swoje nogi. Louis uznał to za dziwne. Uderzyłby jego rękę, ale jednak tego nie zrobił. W zamian za to zatopił się w jego dotyku, ale nie tak, żeby Harry się zorientował. Nie tego chciał.

- W jakiej sprawie według ciebie skłamałem? – szepnął cicho.

Harry utrzymywał na nim wzrok przez cały ten czas, gdy myślał, chociaż Louis też wcale nie patrzył w bok. Nie wiedział nawet, czy zdarzyło mu się mrugać, czy nie. Harry'emu na pewno, czubek jego języka wystawał z jego warg, gdy od czasu do czasu je oblizywał.

- Nie wiem. – Harry wzruszył ramionami. – A ty? W jakiej sprawie według ciebie skłamałem?

Usta Louisa rozchyliły się nieznacznie w zdziwieniu. To było oczywiste, że Harry też o to spyta, ale Louis i tak go nie oczekiwał. Nie oczekiwał też, że kciuk znów przesunie się po jego wargach ani że cała dłoń przesunie się po chwili tuż za jego ucho i zacznie bawić się rosnącymi w tamtym miejscu włosami. Louis szturchnął ją delikatnie, ale Harry i tak jej nie odsunął, niczego nie zmienił.

- Że nie jesteś zły o to, że cię spoliczkowałem – wymamrotał. – Powiedziałeś, że miałem do tego powód i że to w porządku – ale wcale tak nie myślisz, prawda?

Harry uśmiechnął się i wzruszył ramionami jeszcze raz, wyglądając za okno. Jego palce przejechały po płatku ucha Louisa.

- Masz mnie – powiedział łagodnie, gdy Louis przygryzł swój policzek od środka.

- Miałem rację? – spytał.

Harry przytaknął.

- Tak.

- Przepraszam – wyrzucił z siebie bez zastanowienia Louis, nawet jeśli nie chciał.

Harry tylko pokręcił głową, niczego nie mówiąc. Wiercąc się trochę pod wodą, szatyn westchnął. Wyższy chłopak przesunął swoją dłoń i teraz położył ją na swoim kolanie, śmiejąc się nisko.

- No ale wiesz – powiedział, spoglądając w dół na swoje dłonie. Splótł palce. – To już minęło, więc... nie myśl o tym.

- Nie kłam – wymamrotał Louis.

Harry zaśmiał się łagodnie i odchylił głowę. Jego uśmiech nadal nie wyglądał na szczery.

- Wybacz – powiedział.

Louis wyszedł z wanny, kiedy po około pół godziny Harry zostawił go w łazience samego, czując, jak przez uderzające w niego zimno latały mu zęby. Upewnił się, że Harry wyszedł już z domu, zanim w ogóle odważył się wystawić zza drzwi głowę, dla bezpieczeństwa trzymając ciasno owinięty wokół swojego ciała ręcznik. Wszedł szybko po schodach, za jednym krokiem pokonując trzy kroki, przygryzając mocno wargę i wpadając w końcu do swojego pokoju. Pozwolił ręcznikowi upaść na podłogę, a pięć minut później ubrany był już parę bokserek Harry'ego i koszulkę. Nucąc coś cicho, zszedł z powrotem po schodach, przechadzał się do kanapy i wzdrygnął, słysząc obijające się o siebie talerze i sztućce z kuchni.

- Wybacz, wybacz – zaśmiał się Harry, sprawiając, że Louis odetchnął i w uldze położył dłoń na piersi.

- Przestraszyłeś mnie – westchnął, podchodząc do kanapy, siadając na niej, ale też odwracając się nieznacznie, żeby móc spoglądać na wysokiego chłopaka. Uśmiechnął się delikatnie, obserwując, jak Harry grzebał w porcelanie i kubkach do kawy.

- Przepraszam, skarbie.

Louis tylko pokręcił głową i się położył, opierając głowę na poduszce Harry'ego. Rzucił okiem na kominek i płomienie, wsłuchując się w iskrzenie i ciche trzaskanie. Relaksowało go to tak samo, jak zawsze i nie minęło dużo czasu, zanim Louis zaczął czuć się śpiący, jego oczy otwierały się i zamykały w zmęczeniu. Przesunął nogi, kiedy Harry usiadł obok i trzymał je blisko swojego ciała.

- Jesteś głodny?

Louis pokręcił głową, mrucząc cicho.

- Nie – wymamrotał, obracając się na sofie, przez co leżał teraz na boku, nie na plecach i znów otworzył oczy. Zerknął na Harry'ego, wsłuchując się w ich trwającą kilka minut ciszę. – A ty?

- Niee.

Louis przytaknął, podnosząc się trochę. Byłoby mu wygodniej, gdyby wyprostował nogi na kolana Harry'ego, mówiąc szczerze, a brunet wydawał się myśleć o tym samym. Dlatego niezbyt protestował, kiedy zielonooki sięgnął po jego stopy i podniósł je, a potem ułożył na swoich udach i stukał delikatnie palcami w jego kostki.

- Hej, Lou – odezwał się wtedy, a Louis podniósł na niego wzrok i zabrał kciuka z warg. Nawet nie zauważył, że go tam przyłożył.

- Hm?

- Jesteś tutaj szczęśliwy?

Louis przełknął ślinę, podwijając lekko palce u stóp. Harry wyglądał poważnie, ale to prawie jak zawsze, więc Louis nie wiedział, czy oczekiwał sarkastycznej, czy prawdziwej odpowiedzi.

- Uch – wychrypiał, odchrząkując. Przebiegł dłonią przez włosy, potem bawiąc się bezmyślnie rąbkiem koszulki. – No, to znaczy, uch... cóż.

- Tak albo nie – powiedział po prostu Harry i odchylił się do tyłu, prostując ramię na oparciu kanapy.

Louis oblizał usta i starał się unikać wzroku Harry'ego.

- Uch – mruknął znowu, tym razem niżej. Owinął koszulkę wokół palca. – No, nie jest źle, ale...

- Mówiłem: tak lub nie – powtórzył Harry.

Louis przygryzł wargę, spoglądając swoimi niebieskimi oczami w te zielone. Musiał nabrać głęboko powietrza, bo wiedział, że w innym przypadku jego głos ewidentnie by się trząsł.

- ... nie – szepnął. To było najbliższe prawdy. Harry wydawał się zaciąć, jego dłonie zacisnęły się na kostkach Louisa, który spojrzał na nie z krzywą miną i oparł skroń o sofę. Wiedział, że powiedział coś nie tak i akurat tym razem – wiedział też, co to było.

- W porządku – powiedział Harry i to było na tyle.

Louis zasnął jakieś piętnaście minut później, z początku tylko co chwilę odpływając czy ucinając krótkie drzemki. W wystarczająco żenującej już sytuacji, Harry nadal tam był – uśmiechnął się delikatnie, wsuwając jedną dłoń pod nogi Louisa, a drugie wokół jego ramion. Jak zawsze zachowywał się tak cicho, jak tylko możliwe i wszedł na palcach po górze, trzymając starszego chłopaka blisko siebie. Otworzył drzwi sypialni plecami i wdarł się do środka, kładąc Louisa na łóżku. Upewnił się, że nie będzie mu zimno, a potem odsunął kilka pasm włosów z jego czoła. Zamierzał go zostawić i samemu udać się na kanapę, ale zamiast tego tylko się pochylił, siadając na krawędzi łóżka. Louis poruszył się nieznacznie, kiedy materac się ugiął, za to Harry przygryzł tylko wargę i przesunął opuszkami palców po boku, aż do policzka. Szatyn zakręcił się, gdy kciuk drugiego chłopaka przejechał po jego kości policzkowej i zmarszczył lekko brwi. A Harry tylko się uśmiechnął, przesunął nieznacznie głowę Louisa, schylił i złożył pocałunek na jego czole.

- Dobranoc – wyszeptał, a Louis wymamrotał coś w jego stronę, nie wiedząc, że serce biło mu szybciej niż zazwyczaj. 

Alaska | Larry fanfiction | TłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz