Otrząsam się i zbliżam do niej łapiąc przelotnie jakiś ręcznik. Drżącymi rękami próbuję w jakiś sposób zatamować krwotok. Czuje lekki zawrót głowy kiedy przez jeszcze chwile temu śnieżnie biały materiał zaczyna przedzierać się jej ciepła krew. Zaciskam go mocniej na jej przedramieniu, ale mam wrażenie że to nic nie daje. Jestem przerażony. Przenoszę wzrok na jej twarz. Oparła głowę o ścianę a jej oczy są lekko przymknięte. W końcu jej głowa zaczyna powoli opadać na bok. Wolną dłonią łapię ją za podbródek i ustawiam jej twarz przodem do mojej.- Sage, patrz na mnie. Nie zamykaj oczu. - mówię do niej chcąc brzmieć jak najspokojniej, ale głos cholenie mi drży.
Nie wiem co mam robić. Jestem tu zupełnie sam i boje się, cholernie się boje że popełnię zaraz jakiś błąd. Sięgam do kieszeni po telefon, cały czas powtarzając jej żeby na mnie patrzyła. Cholera jasna ile tutaj jest krwi. Dzwonię na pogotowie i próbuję wszystko jak najspokojniej wyjaśnić.
- Błagam przyślijcie pomoc, wszędzie jest krew nie wiem co mam robić. - brzmię żałośnie mówiąc to wszysko i mam wrażenie że zaraz nie wytrzymam tego wszystkiego psychicznie.
Kiedy szpital dał znak że wysyła ratowników znów musiałem wziać się w garść i działać. Ręcznik jest już całkowicie przesiąknięty, więc zaczynam nerwowo rozglądać się za czymś innym. W końcu w akcie desperacji sięgam po jakąś koszulkę z kosza na pranie i zaciskam ją mocno wokół jej ręki.
- Sage, coś ty zrobiła. - mówię żałośnie. Cokolwiek. Muszę do niej mówić, ona nie może zasnąć.
- Jesse... - szepcze tak cicho, że mam duże trudności żeby ją zrozumieć. Jej oddech stał się ciężki i wolny. - Przeproś ode mnie Zacha.
Wstrzymuje oddech. Na chwile zupełnie tracę zmysły i po prostu się zatrzymuję, mój usmysł się zatrzymuje. Jesse, weź się w garść.
- Sama go przeprosisz. - mówię stanowczo, po czym jak najdelikatniej próbuję ją podnieść. Znoszę ją na dół, cały czas starając się utrzymać z nią kontakt wzrokowy. Jej z początku mocno zaciśnięte na mojej szyi ręce niepokojąco rozluźniły uścisk. - Sage, patrz na mnie. - powtarzam żałośnie. Nie odpowiada, jej głowa odchyla się lekko do tyłu a dłonie bezwiednie opadają z mojej szyi. - Sage! - krzyczę, czując jak w moich oczach zaczynają zbierać się łzy. - Sage, mów do mnie! Nie mam pojecia co mam robić. Przestała kontaktować, a z jej ręki wciąż wypływa krew, plamiąc przy tym całą moją koszulkę. Siadam na ziemi kładąc ją sobie na kolanach. Wolną dłoń kładę na jej policzku i lekko go klepię. - Sage odezwij się! - jęczę żałośnie, czując słoną ciecz w kącikach oczu. Jest nieobecna, nie ma jej, nie odpowiada.
Czuję jak ogromny kamień spada mi z serca, kiedy słyszę sygnał nadjeżdzającej karetki. Momentalnie wstaje, oczywiście ją przy tym podnosząc i wybiegam przed dom, gdzie właśnie z piskiem opon zatrzymuje się wóz. Wybiega z niej paru mężczyzn i od razu podjeżdzają do nas z noszami. Kompletnie oszołomiony kładę ją na nich delikatnie, zaraz potem łapiąc ją za rękę. Wiozą ją w kierunku tylnych drzwi pojazdu, a ja niepytając nawet o pozwolenie wsiadam do środka pomagając umieścić ją zaraz przedemną. Naszczęśnie nikt nie kwestionował mojej obecności. Ich szczęście.
*
Przez szklaną szybę szpitalnych drzwi tępo patrzę jak próbują uratować jej życie. W dokumentnie zaplamionej krwią koszulce patrzę jak umiera a to wszystko jest moją winą. Zaczęło nią być w momencie, w którym zgodziłem się zostać z nią na czas wyjazdu Zacha. Patrzę jak jej ciało w ogóle nie reaguje na próby przywrócenia go do życia, kiedy nagle zostaje silnie pchnięty do tyłu a zaraz potem mocno przywarty do ściany. To Zach. Po jego policzkach płynie parę łez a w oczach widzę wściekłość. Przyciska mnie do ściany a ja nie czuję zupełnie nic. Jestem totalnie obojętny.
- Jak mogłeś... Jak mogłeś doprowadzić do takiej sytacji. - syczy wprost przy mojej twarzy. Widzę jak łzy zaczynają odbierać mu siły, słabnie. Wybucha cichym szlochem i odsuwa się ode mnie. A ja pomimo że pewnie nie chce mnie oglądać zbliżam się do niego i zamykam w mocnym uścisku. On nie protestuje, tylko wybucha jeszcze większym płaczem, bo po prostu nie ma siły inaczej zareagować. - Nie brała leków, prawda? - pyta, kiedy w końcu się ode mnie odsuwa. Kiwam żałośnie głową. - Nie wierze jak mogłem ci zaufać. Po prostu nie mogę sobię tego wybaczyć. - Poczułem ogromny ścisk gdzieś wewnątrz mnie, ale już nawet nie miałem siły mu odpowiadać. Przyjąłem jego słowa najlepiej jak umiałem, starając się omijać okolice serca, jednak wcale nie poszło mi to tak dobrze jakbym chciał. - Ciekawy jestem jak teraz dasz sobię radę, panie zakochany, bo o ile w ogóle przeżyje oni ją zabiorą. Po tym co zrobiła zamkną ją na oddziale, rozumiesz? Zamkną ją, a ty pewnie już nigdy więcej jej nie zobaczysz.
Krotki ale chcieliście szybko lol
CZYTASZ
BLUE IRIS | Jesse Rutherford ✔️
FanficWszystko co robi, co mówi sprawia że mam ochotę na więcej. Cholera, może nawet mnie zabić. Tak, niech to zrobi. Niech mnie zabije, z ogromnym uśmiechem na ustach. Niech wbija we mnie pojedyncze ostrza, aż się wykrwawie patrząc prosto na nią. Niech m...