7.

159 21 4
                                    

Zgodnie z przewidywaniami Watsona banknot trafił w ręce niepozornie wyglądającego bezdomnego. Chociaż teraz, gdy już się nad tym trochę zastanowił, to nie był taki zwyczajny bezdomny; było w nim coś dziwnego, coś w jego zachowaniu, w spojrzeniu, zupełnie jakby pokazywał światu, że stracił tylko dom, ale nie godność.

Było już dobrze po dwudziestej. Siedzieli we czwórkę – on, Sherlock, Scarlet i Greg – przy małym stoliku w przytulnej restauracji i jedli kolację. Panna Helsing była wyraźnie podenerwowana, jej posiłek sprowadzał się do wyławiania krewetek z sałatki i dźgania widelczykiem kukurydzy, ale nie można było mieć jej tego za złe. Drake od ponad godziny był zamknięty w celi w Scotland Yardzie i żaden z raportów, które dostał Lestrade, nie sugerował, by miało się stać cokolwiek dziwnego lub też coś, czego spodziewał się Sherlock. Detektyw natomiast zachowywał się tak, jakby zupełnie już zapomniał o „wampirze" i niecierpliwie wpatrywał się w drzwi. Swoją porcję mozzarelli z pomidorami i bazylią pochłonął w kilka chwil, miał zatem wolne ręce i mógł zupełnie swobodnie wodzić palcem po udzie Johna.

Doktor nawet nie próbował ukryć rosnącej irytacji zachowaniem przyjaciela. Żeby chociaż robił to jak ktoś zaślepiony miłością. Ale nie, to przecież był Sherlock! Był tak pogrążony w swoich przemyśleniach, że pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi. Zanim jednak John zdążył stracić cierpliwość, stało się coś, czego żadne z nich się nie spodziewało.

Do restauracji wszedł około dwudziestoletni chłopiec, z anielską twarzą okoloną złotymi włosami. Biała kurteczka, przykrótkie szorty i botki na obcasach nie pozostawiały żadnych wątpliwości, nawet dla osób nie dorównujących inteligencją Sherlockowi. To rozkosznie beztroskie stworzenie było męską prostytutką, ale sam ten fakt nie był jednak niczym dziwnym, w końcu mógł ze swoim ciałem robić, co mu się żywnie podobało. Problem polegał jednak na tym, że on to swoje wypieszczone do granic przyzwoitości ciało posadził przy inspektorze, po czym wtulił się w jego ramię.

- Raz... iel? – wydukał Holmes. Był tak zaskoczony, że Andersen pewnie umarłby ze szczęścia, gdyby go teraz zobaczył.

- Nie tego się spodziewałeś po jednym z generałów sieci, prawda? – zachichotał chłopiec, wciąż ocierając się o ramię Lestrade'a jak mały kociak. – Cóż, nie będę ukrywał, że na tym mi właśnie zależało.

Blondynek wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki małą złożoną karteczkę i przesunął ją po stole w stronę detektywa. Sherlock mierzył go przez chwilę wzrokiem, widocznie nigdy nawet przez myśl mu nie przeszło, że będzie kiedyś zależny od homoseksualnej dziwki, w końcu jednak chęć rozwiązania kolejnej zagadki zwyciężyła z jego godnością i sięgnął po karteczkę.

- Czyli się nie myliłem – stwierdził, przeczytawszy notatkę. – Jak udało ci się to potwierdzić?

- Jeden ze skradzionych obrazów powiesił w swojej sypialni.

- Pokazał ci skradziony obraz? – zdziwiła się Scarlet. Zaskoczenie szybko zmył z niej rumieniec, gdy zrozumiała, co Raziel miał na myśli. Jak na dobrze wychowaną i inteligentną kobietkę przystało, postanowiła zmienić temat: - Sam fakt, że ktoś ma te obrazy to za mało, prawda? W końcu ktoś mógł je oddać albo sprzedać.

- Zaraz po tym, jak wyciągnął z nich tą waszą umowę, tak? – zapytał niby mimochodem detektyw.

W oczach blondynki zaiskrzyła furia. Swoją drobną rączką chwyciła widelczyk w taki sposób, że John miał wrażenie, iż zaraz wydłubie nim Sherlockowi oczy, a znał ją już na tyle dobrze by wiedzieć, że byłaby do tego zdolna.

- Do cholery, Holmes! To nie była moja umowa, tylko Abrahama, rodziny królewskiej i jego! – syknęła wściekle.

- Jego? Masz na myśli Drake'a? – prowokował ją dalej brunet. Uwielbiał doprowadzać ludzi do stanu, w którym wyrzucali z siebie wszystko, co chciał od nich usłyszeć, w nadziei, że wytrącą mu tym karty z rąk. Problem polegał jednak na tym, że Sherlock był nie tylko przemądrzałym dupkiem, ale miał też strasznie lepkie ręce, więc wytrącenie z nich kart graniczyło z cudem.

- Skąd niby mam wiedzieć? Siedział tam odkąd sięgam pamięcią! Dopiero po śmierci matki odważyłam się do niego zajrzeć i zapewniam cię, że to nie był przyjemny widok. Nie mam zielonego pojęcia kim jest, jak się naprawdę nazywa, skąd się tam wziął ani do czego jest zdolny... Ale... - przerwała na chwilę, zamknęła oczy i odetchnęła głęboko, by dać sobie czas na zebranie myśli.

Gdy znów zaczęła mówić, wydawała się zupełnie inną osobą; kąciki jej ust mimowolnie wędrowały ku górze, a rozmarzone spojrzenie utkwiła w bukiecie róż zdobiącym ich stolik. 

– Po śmierci rodziców popadłam w straszną depresję. Wiedziałam, że nie wolno mi okazać słabości, więc postanowiłam poszukać ratunku w bestialskim okrucieństwie, którego on wydawał mi się uosobieniem. Spędzałam z nim każdą wolną chwilę i... nigdy w całym moim życiu nie byłam tak rozczarowana. Powoli docierało do mnie, że nie jest tym, za kogo wszyscy go mają. On... chyba stracił pamięć i luki w swojej świadomości wypełnił tym, co mówią o nim ludzie. Chociaż to nie tłumaczy jego zachowania, tego że musi pić ludzką krew, tego jak opowiada o wojnie z Imperium Osmańskim, jak śpiewa pieśni wojenne, jak się modli... Błagam cię, Holmes... Sherlock, nie dociekaj kim on jest. Kocham go, kocham tą tajemnicę, w którą się ubrał, która stała się jego rzeczywistością i nigdy ci tego nie wybaczę, jeśli chociaż spróbujesz mu to odebrać.

Sherlock i Scarlet zaczęli mierzyć się wzrokiem, a cisza wokół nich była tak gęsta, że aż dławiąca. Watson widział do tej pory tylko trzy osoby, które były w stanie rzucić detektywowi bezpośrednie wyzwanie, przy czym dwie z nich były martwe, a trzecią był jego brat, Mycroft. Teraz jednak młoda blondynka patrzyła się na niego z tą samą godnością, która promieniowała z Drake'a, ze spojrzeniem pełnym wiary i miłości, z którymi nie mogły wygrać dedukcja i logika.

- Niech będzie – zgodził się niechętnie brunet. – Ale musisz mi obiecać, że zrobisz wszystko, co ci rozkażę.

Diabelski TrylOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz