Rozdział 26

904 66 10
                                    

*Thorin*

Zasnęła. W moim łóżku. Mógłbym wciąż patrzeć na jej spokojną, piękną twarz. Mimo to cicho opuściłem pokój, by jej nie obudzić, choć wewnętrznie czułem, że żadna siła tego nie dokona.
Szedłem dobrze znanymi mi korytarzami, rzucając po drodze groźne spojrzenia na znajomych, którzy przerywali swoje rozmowy i zajęcia, żeby tylko mi się pokłonić.
Jak tak na nich patrzę, to niestety muszę przyznać, że krasnoludy są uparte. Bo ile razy im się powie, że nie muszą tego robić, oni i tak swoje. A nie chcę być dla nich wyrodnym królem, który karze wszystkim upadać przed nim na kolana. Chcę, żeby czuli się tu bezpiecznie. Obiecałem sobie, że już nigdy nie dopuszczę do rozpadu królestwa, w żaden sposób.
Gdy dotarłem do celu chodu wysokie drzwi otworzyli mi strażnicy, stojący na wartach. Oczywiście powitali moją osobę ukłonem.
Wkroczyłem do znanej mi sali. Była ona dość przestronna, z wysokiego sufitu dyndały kryształowe żyrandole, ściany obite ciężką tapetą. Pod nimi stały ciemne szafki, w których przechowywane były dokumenty.
Na kamiennej posadzce wyczyszczonej do połysku stały dwa rzędy biurek ustawionych przodem do siebie w ten sposób, że między nimi było przejście do biurka na jego końcu: ustawionego na niskim podeście, za którym wisiał (kiedyś Throra) mój portret. Czyli krótko mówiąc moje oficjalne miejsce pracy.

Krasnoludy (przeważnie starsi i w okularach) widząc, że wszedł ich król, powstali jak na komendę. W duchu przewróciłem oczami. Uroki bycia królem.

- Usiądzcie, proszę.- nakazałem unosząc dłoń.

Uczynili to natychmiast wracając do swoich zajęć. Jednak nie wszyscy. Jeden białowłosy krasnolud odszedł od swojego stanowiska i wyszedł mi naprzeciw z wielkim uśmiechem.

- Witaj z powrotem Thorinie..
- Witaj Balinie, miło cię widzieć..- przyjaźnie poklepałem go po ramieniu.

Od odrodzenia Ereboru nasze relacje się nie zmieniły. Zresztą bardzo ucieszyło mnie to, że (tak jak jego brat i moi siostrzeńcy ) nie kłaniał się przede mną przy każdej okazji.

- Zdziwiła mnie twoja obecność..- stwierdził.- Co tu robisz?

Wzruszyłem ramionami.

- Sporo czasu mnie tu nie było. Mam spore zaległości i chyba muszę je nadrobić.

- Nie koniecznie..- Balin uśmiechnął się lekko.

Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.

- Jak to?- spytałem.

Uśmiechnął się szerzej.

- Wiedzieliśmy, że sprawa z Isabellą cię przytłaczała, więc cię wyręczyłem. Fili mi pomógł. Nie masz żadnych zaległości, wszystko jest załatwione.

Musiałem się powstrzymać by nie opuścić szczęki ze zdumienia. Byłem pod wrażeniem.

- Naprawdę? Nie było żadnych problemów?

- To znaczy były małe komplikacje w kopalni, ale Fili szybko się tym zajął.

Uśmiechnąłem się dumnie.

- Będzie świetnym królem..- powiedziałem rozmarzony.

- Co, już planujesz emeryturę?- spytał Balin uśmiechając się kpiąco.

- Jak przez was zsiwieję to owszem.- odgryzłem mu się.- Ale mimo wszystko, dziękuję wam...

- Widzę jak jest. Dobrze wiem, że potrzebujesz o wiele więcej czasu na coś ważniejszego.

- Co masz na myśli?

- Musisz w końcu odpowiedzieć sobie na pytanie, co zamierzasz...

Spóściłem wzrok, kiwając głową i przyznając mu rację. Obiecałem Selly, że znajdę sposób, by wykręcić się z tego ślubu. Ale na pytanie jak? nadal nie umiałem odpowiedzieć.

I Will Not Leave YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz