*Zabawny, ale również nostalgiczny tytuł*

67 3 0
                                    


     - Ciasno tu trochę. - mruknął Pein i pociągnął nosem. Powietrze pachniało mokrymi kamieniami - Co to za miejsce?

     - Swiątynka. A raczej to, co z niej zostało.

     - Macie lokalnych bogów?

Arshin wzruszył ramionami.

     - Kiedyś było ich więcej. Część kultów wykruszyła się przez ostatnie lata, przez Pierwszą Prawdę i inne rzeczy. Ale przydrożne świątynie pozostały. Do większości nikt już nawet nie zagląda, więc służą jako kamienie milowe.

     - Hmm... - Pein rozejrzał się.

Teraz, gdy przyjrzał się dokładniej, dostrzegł rzeźbienia. Przypominały bardziej koślawe obrazki wyskrobane wykałaczką w wieloletnim stwardniałym pierniku, niż ślady po dawnych kultach. W kwestii natchnień wiejscy bogowie mieli mocno ograniczone środki. Niewielu myślało o części artystycznej.

     - Gdzieś tutaj powinna być tablica... - Arshin uniósł lampę. Cienie w wykruszonych ścianach zadrżały. - O, mam. "Ku cz...czci Twydda, Wi...elkie...go... Po-go-do-twór...cy." Twydd... - powtórzył z namysłem - Ciotka Mag kiedyś o nim wspominała. Był bóstwem dobrej pogody. Utrzymywał słońce na niebie, odganiał deszcze i w ogóle...

     - Trudno się dziwić, że stracił wyznawców. Niezbyt mu to wychodziło. - Pein uśmiechnął się pod nosem - Nadal masz problemy z czytaniem?

Arshin prychnął.
Pein poczuł, że woda kapie mu na głowę. Skrzywił się.

     - Dach przecieka.

     - Dziwisz się? To bardzo stara świątynka. O ile nie najstarsza w okolicy. - Arshin westchnął i wyjrzał przez okrągłe, wyszczerbione okienko - Wygląda na to, że będzie padać całą noc.

     - Może to przeznaczenie?

     - Raczej ironia losu. - odrzekł oschle - Nie myślisz chyba, że ja...

Kichnął. Wyglądał na zażenowanego.

Tym razem to Pein westchnął.

     - Masz. Weź moją kurtkę.

     - Nie chcę.

     - Twoja koszula jest cała przemoczona. Przeziębisz się.

     - Powiedziałem, że nie chcę.

     - Nie pytałem cię o zdanie. Weź.

Arshin wywrócił oczami.

     - Ale ja naprawdę nie chcę! Nie jestem już dzieckiem, pamiętasz?

     - A mnie naprawdę nie interesuje twoje zdanie!

Arshin otworzył usta.

     - A jeszcze jedno słowo i... - Pein zastanowił się - i... i nie pójdziemy na bezy!

Arshin zacisnął wargi. Jego twarz przybrała wyraz, jakby bardzo starał się powstrzymać uśmiech.

   

     - Zdajesz sobie sprawę - mruknął, narzucając sobie na ramiona kurtkę - że dzisiaj nawet nie jest czwartek?

     - Dawniej by ci to nie przeszkadzało. Pamiętasz, jak kiedyś wyrwałeś po trzy kartki ze wszystkich kalendarzy w domu, żeby pokazywały czwartek?

     - Nie. - skłamał Shin.

     - Może bym się nawet nabrał. Ale w poniedziałki dostaję wypłaty. Dostawałem. - poprawił się.

Arshin podniósł głowę.

     - Wystąpiłeś z Gwardii? Dlaczego?

Pein westchnął ciężko i spojrzał w sufit. Duża, zimna kropla pacnęła go prosto w czoło. Zignorował to.

     - Wiele się ostatnio zmieniło... - odrzekł w końcu - Odszedłem z Gwardii i zacząłem pracować w niewielkiej bibliotece na przedmieściach. Właściciel polubił mnie już pierwszego dnia, a, że nie cierpiał swoich krewnych, przepisał na mnie interes. Po czym przyszedł jeszcze tylko trzy razy. Przepisał mi też mieszkanie nad biblioteką, więc się tam wprowadziłem. Kupiłem kota. Posadziłem drzewo. Syna jeszcze nie mam, ale... jest taka jedna... sam rozumiesz.

     - Mhm. – Arshin sprawiał wrażenie nieobecnego.

     - A... co u ciebie? Masz już... kogoś?

     - Ja... tak. Jasne. – chwila ciszy – Jest ładna i inteligentna. Brunetka. – znowu cisza – Lubi długie spacery po lesie i... i dała mi to. - dotknął posrebrzanej spinki przy chustce – Uwielbia robić niespodzianki.

     - Rozumiem... - kolejna chwila ciszy – Życzę szczęścia.

     - Dzięki. Ja też.

Deszcz nasilił się. Gdzieś w oddali zamruczał grzmot.

     - Pein – odezwał się w końcu Arshin – musisz o czymś wiedzieć. – wziął głęboki oddech – Ja... wcale nie mam żadnej brunetki. Nawet nie znam żadnej brunetki.

     - Och. – odrzekł beznamiętnie Pein. Spojrzał w sufit, potem na podłogę – A ta spinka?

     - Dostałem od brata. Na urodziny.

     - Rozumiem. – powiedział powoli – Ja... ja też nie mam żadnej takiej jednej. I nie zasadziłem drzewa. Graadzkie ulice są na to za wąskie. A jeśli chodzi o kota to...

     - Masz uczulenie.

     - ...Tak.

Grzmiało coraz bliżej. Drzewa szumiały ponad ich głowami.

     - Wiesz co, Shin... Za kilka dni jest czwartek. Jeśli chciałbyś, wiesz... odwiedzić Graad, przejechać się do Beziarni Bersy to... to ja mogę...

     - Nie trzeba. – Arshin uśmiechnął się przepraszająco – Nie lubię miast. Za bardzo... przyrosłem do życia tutaj. Nie interesują mnie Obce Strony.

     - Rozumiem. A więc ja też stałem się Obcy?

Arshin nie odpowiedział.

Wiatr wdarł się do środka, świszcząc w szczelinach ścian. Światło lampy zamigotało niepewnie.

     - Którego dzisiaj jest? – odezwał się Arshin.

Pein poczuł się nieco zbity z tropu.

     - Szesnasty dzień Miesiąca Żniw. – odparł po chwili.

     - Czyli jakieś... sześćdziesiąt dni do Świąt.

     - Tak.

     - Jedziesz do rodziny?

Pein odchylił głowę i cmoknął.

     - Nie, raczej nie. Święta spędzam sam. Od jakichś... sześciu lat.

     - Mhm... - Arshin zainteresował się widokiem za oknem – Nie będę... bardzo zły, jeśli przyjedziesz. Gdybyś czuł się samotny czy coś.

Pein wziął głęboki, bardzo powolny wdech. Tego spodziewał się najmniej.

     - Jesteś pewien? Myślałem, że nie chciałeś, żebym w ogóle przyjeżdżał.

     - Bo nie chciałem. Nie lubię nieproszonych gości.

Burza na zewnątrz powoli zaczynała cichnąć. Deszcz wciąż bębnił o dach, ale już o wiele spokojniej. Wiatr ustał zupełnie.

Shin uśmiechnął się delikatnie. Widok za oknem wciąż był zbyt interesujący, by odwrócić głowę.

     - Ale wiesz co? Chyba tylko odrobinę bardziej nie lubię patrzeć, jak odjeżdżasz.

Opki pozbawione końca i fragmenty pozbawione gruntuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz